– Jakiej gorzały? – nie zrozumiał
– Tydzień temu niemoto… Naszczałeś mi do kanki!
– No. Ale to przecież mój obowiązek – obraził się krasnoludek. – Trzeba ludziom pomagać. Sikamy, żeby było zsiadłe mleko… Widzę kanka pełna, no to sikam…
– Ty młocie – egzorcyście odeszła nagle cała złość.
– Ja w kance trzymam bimber, a nie mleko…
– Bimber? – zdziwił się skrzat. – A co to jest?
– Wy krasnoludki powinniście wiedzieć! – zdziwił się gospodarz.
– Ale ja ostatnie dwieście lat mieszkałem w lesie. Dopiero się etat we wsi zwolnił i od dwu tygodni wam pomagam… – westchnął krasnal. – Jeszcze nie wszystko kapuję…
Wędrowycz schował spluwę, a potem przestawił skrzata na pieniek.
– To jest szaszłyk – pokazał mięso leżące na talerzu.
– To kiszony ogórek…
– To wiem. Do beczek z ogórkami już sikałem – mały poprawił czapkę.
– A to bimber…
Jakub z kieszeni wyciągnął naparstek i zanurzywszy go w kance podał nowemu kumplowi.
– Ale co to jest? – krasnoludek powąchał ciecz. – Co się z tym robi?
Oczy zaszły mu łzami.
– To jest najważniejszy wynalazek ludzkości – wyjaśnił Wędrowycz. – Napój rozweselająco-rozgrzewający.
Krasnal upił łyk.
– Uch, ależ to mocne – powiedział. – Ale faktycznie grzeje.
Przechylił naparstek i wygulgał go trzema łykami.
– Zagryź szaszłykiem, bo cię szybko zwali z nóg – poradził Jakub. – Ja też strzelę, szklaneczkę dla towarzystwa.
Napełnił musztardówkę, a potem nalał krasnalowi następną kolejkę.
– A teraz wyjaśnię ci, co to są toasty – mruknął…
Semen obudził się godzinę później. Uchylił sklejone ropą powieki. Przed oczyma latały mu zielone cienie, spostrzegł jednak swojego przyjaciela. Jakub gadał do czegoś małego, czerwonego od góry. Staruszek założył okulary. Przed egzorcystą, na pieńku, tańczył sambę zataczający się krasnal w wysokiej, spiczastej czapce.
– O kurde, delirium – jęknął stary kozak.
Posterunkowy Birski oparł nogi o blat biurka i zaciągnął się ukraińskim papierosem z przemytu. Nie dalej jak wczoraj skonfiskował ich całe pudło po telewizorze, a jak się okazało na dnie był jeszcze kanisterek ze spirytusem. W osadzie panował spokój, nawet Jakub coś przycichł. Dawniej, gdy posterunkowy był młodszy, wydawało mu się, że taki stan rzeczy jest nienaturalny. Teraz gdy stał się starym policyjnym wyjadaczem, nauczył się, że działania prewencyjne pozbawione są głębszego sensu. Z drugiej strony… Obecność Wędrowycza w gminie dokuczała Birskiemu jak czyrak na tyłku.
– To niemożliwe – funkcjonariusz puścił kółko smoliście czarnego dymu. – Ten bydlak na pewno coś knuje. Przecież nawet tygodnia nie usiedzi spokojnie…
Wyciągnął z biurka akta Jakuba, dwanaście grubych teczek. Dwanaście spraw zakończonych wyrokami. Lubił sobie czasem przejrzeć dokumentację dwudziestu lat walki o spokój, praworządność i trzeźwość gminy. Ze wzruszeniem czytał dokumenty sądowe, zapominał wówczas na chwilę o stu czterdziestu siedmiu teczkach spoczywających w archiwum i tyluż sprawach, w które na pewno zaplątany był Wędrowycz, ale w przypadku których nie udało się zdobyć odpowiednio mocnych dowodów.
Westchnął. Teczki spoczywające na posterunku stanowiły tylko część dostępnych archiwaliów. W Zamościu, w dawnym archiwum wojewódzkim, spoczywały cztery tomy akt, nagromadzonych przez carską ochranę i żandarmerię oraz policję w okresie międzywojennym… Ród Wędrowycza wywarł niezatarte wrażenie na wszystkich organach ścigania. Birski przeglądał to kiedyś…
– Od stu pięćdziesięciu lat tu grasują i ciągle to samo bimber, bimber, bimber… – mruknął. – Aż do znudzenia. Warto by raz na zawsze wypalić ten wrzód…
I jeszcze jedno. Na dnie szafki spoczywała cieniutka na razie teczuszka. Na wakacje do Jakuba przyjeżdżał jego wnuk, Maciuś. Birski nie miał żadnych wątpliwości, że stary degenerat sprowadzi chłopca na złą drogę…
Drzwi nieoczekiwanie otworzyły się na oścież. Wysoki facet w garniturze i kobieta w garsonce. Birski podświadomie wyczuł, że nie przyszli tu bez powodu. Zgniótł peta w popielniczce, spuścił nogi na ziemię. Spojrzał na nich spode łba. Wyciągnęli legitymacje.
– Agent Mundek i agentka Skulka – przedstawił ich nieznajomy. – Centralne Biuro Śledcze.
Birski wiedział, że wcześniej czy później dobiorą mu się do skóry. Pewnie ten sukinsyn aspirant Rowicki podkablował, drań od dawna czyhał na jego stanowisko. A dowód rzeczowy, karton lewych fajek, jak na złość stał za biurkiem. I kanister spirytusu też znajdą. Łajdak z tego aspiranta. Mógł chociaż dać cynk komisji odpowiedzialności zawodowej, a nie samej centrali…
– Dobra – powiedział do gości. – Przyznaję się, ale Rowicki też nie jest święty. Mam na drania dwie teczki. – Birski pomyślał – Jak ginąć to z hukiem. I żeby wrogowie też oberwali przy okazji po uszach.
Agent zignorował jego wyznania.
– Mieszka tu u was niejaki Jakub Wędrowycz – zaczął. I naraz posterunkowy zrozumiał, że nie przyszli po niego. Spokój był przez dwa tygodnie? To znaczy, że Jakub pojechał na gościnne występy i tam coś narozrabiał. I to grubego, skoro CBŚ go ściga!
– A pewnie że mieszka – ucieszył się. – Mogę nawet pokazać gdzie. Ile lat dostanie? Co przeskrobał?
Agent popatrzył na niego ponuro.
– Rozumiem, tajemnica służbowa – wzruszył ramionami posterunkowy. – Ale i tak przecież będziecie musieli powołać mnie na świadka…
– Chcielibyśmy prosić, aby zorganizował pan nam spotkanie – wyjaśnił Mundek. – Powiedzmy za godzinę tutaj. Zaprosi go pan, musimy pogadać.
– Załatwione – ucieszył się posterunkowy. – Zaraz pojadę i go zaproszę…
Był dumny z siebie, że tak łatwo odgadł intencje gości. I jak ładnie to ujęli, tak delikatnie: „zaprosić”, a nie „przy wlec drania w kajdanach”… On też będzie musiał w przyszłości nauczyć się tak kulturalnie rzucać aluzje do podwładnych…
– Sprawdzam – Jakub dołożył jeszcze piętnaście naboi od kałasznikowa do puli.
– Przegrasz całą amunicję – ostrzegł egzorcystę Józef.
– Odegram się – uspokoił go Jakub. Semen wyłożył swoje karty na stół.
– Kareta asów – oświadczył gromko.
– A ja mam pięć króli – egzorcysta pokazał swoje karty. – Wygrałem.
– Znowu? – Przesunął w stronę przyjaciela połyskujący stos naboi oraz kostkę trotylu.
– Gliny! – wrzasnął Józef, wyglądając przez okno. Faktycznie na podwórze wtaczał się właśnie radiowóz Birskiego i jeszcze do tego nieoznakowany opel.
Egzorcysta jednym ruchem zmiótł wygraną do garnka i nakrył szmatą. Birski już walił do drzwi. Trzej przyjaciele poderwali się zza stołu, a następnie wskoczyli do szafy. Mebel nie miał dna. Jakub podniósł klapę i po stalowej drabince zbiegli do bunkra pod chałupą. Stary kozak podbiegł do peryskopu. Rozejrzał się.
– Birski, Rowicki i jeszcze kilku – zameldował.
– Sprawdzę na drodze – zaproponował Józwa.
Pobiegł korytarzem i zaraz kolejny peryskop wynurzył się ze szlamu zalegającego dno rowu melioracyjnego. Przeczucie go nie myliło. Na drodze stał jeszcze jeden radiowóz. Józef wrócił i zameldował o tym Jakubowi.
– Kuźwa, ale za co? – zestresował się gospodarz. – Przecież ostatnio nie było nic, czego mogliby się czepić…
Łomot na górze świadczył o tym, że posterunkowy wtargnął do chałupy.
Читать дальше