– Co to jest? – odwrócił się pobladły.
Jakub uśmiechnął się bezczelnie.
– To jest urojenie maniakalne – powiedział.
Policjant klepnął pokrytą futrem nogę.
– Hmmm. To zwierzę jest materialne, więc nie może być urojeniem…
– Napij się – Jakub podał mu kubek – i zapamiętaj sobie raz na zawsze. Włochatych słoni nie ma.
– No, faktycznie nie ma. – Uspokojony gliniarz wychylił kubek, a potem przysiadł się do stołu.
Jakub nalał mu kolejną porcję.
– Do rana zapomni, jak się nazywa – powiedział do Tomaszewskiego. – Zresztą jak by zapamiętał, to i tak nikt mu nie uwierzy… Tobie w redakcji też nie uwierzą…
– W tej gazecie w nic nie wierzą, nawet w dowody. – Radosław klepnął aparat fotograficzny.
Do rana mamut był już prawie zjedzony. Dziennikarz i egzorcysta szli objęci na przystanek pekaesu. Grupki ludzi ciągnęły do domów niosąc spore ochłapy mięsa.
Nad Starym Majdanem powoli wstawał świt. Spokojny jesienny świt końca dwudziestego wieku. Gdzieś za wzgórzami neandertalczycy lizali rany i peklowali wędliny… Pomiędzy chałupkami niosła się pieśń:
Do widzenia, już idziemy
Za kolędę dziękujemy
Ażebyście zdrowi byli
Wiaderkami wódkę pili
A kubkami nabierali
I do gęby przytulali…
Radosław Tomaszewski poczuł się szczęśliwy. Co najmniej tak szczęśliwy jak Jakub Wędrowycz, egzorcysta, kłusownik, bimbrownik, pogromca ostatniego kudłacza na świecie, no, może przedostatniego albo przedprzedostatniego. Nieważne. Grunt, że teraz to już na bank dadzą mu etat w Obleśnych Nowinkach. Trzeba będzie tylko wymyślić bajeczkę o tym, jak udało mu się spreparować tak przekonywające zdjęcia. Najlepiej powiedzieć, że w roli mamuta wystąpił lokalny zespół folklorystyczny…
Tajemnica kwaśnego samogonu
Jakub Wędrowycz z zadowoleniem wtoczył do szopy żelazną stulitrową beczkę po paliwie.
– Kurde – mruknął z uznaniem Józef siedzący w kącie.
Jakub wstawił pojemnik na parnik, zazwyczaj służący do gotowania kartofli dla świń. U powały zawiesił wiadro. Wewnątrz wspawano zwiniętą w sprężynę miedzianą rurkę. Napełnił je lodem wyprodukowanym za pomocą lodówki.
– Hy! – ucieszył się Semen.
Z pokrywy beczki Wędrowycz wyprowadził rurkę. Podłączył ją do górnej części chłodnicy. Z dołu wybiegała kolejna gumowa rurka, kończąca się w kance na mleko. Egzorcysta wyjął z kieszeni zapalniczkę Zippo i zapalił drewno w parniku.
– Ładna zapalniczka – zauważył kozak. – Skąd ją masz?
– Z ręki – wyjaśnił Jakub.
– Z jakiej ręki? – zdziwił się jego przyjaciel.
– No, leżała na podwórku ręka. Patrzę, coś błyszczy. No to odgiąłem paluchy, patrzę, a tu zapalniczka – wyjaśnił Jakub.
– Tak sobie tam leżała?
– No, najpierw to ją odciąłem takiemu frajerowi w dresie – odparł Jakub. – I jeszcze telefon zdobyłem – pokazał rozładowaną komórkę. – Myślał, że jak ma pistolet, to się może dobrać w nocy do mojego złota…
Splunął w kąt, gdzie pomiędzy śmieciami wznosił się kopczyk świeżo zruszonej ziemi.
Dołożył jeszcze drewek i na wszelki wypadek przygniótł pokrywę beczki kamieniami. Ogień buzował, zacier powoli zaczął się rozgrzewać. Egzorcysta przyłożył ucho do wiaderka.
– Za pięć minut zacznie kapać.
Podreptał do chałupy, skąd przyniósł oskórowaną już psią nogę, deskę i nóż rzeźnicki. Mięso zręcznie pociachał w kostkę. Semen sięgnął po leżące w kącie koło rowerowe. Wyłamał z niego kilka szprych i ponadziewał na nie mięso, przekładając kawałki plasterkami cebuli.
– A piesek skąd? – zaciekawił się Józef, ostrożnie wkładając szprychy w żar.
– Bezpański – wyjaśnił Jakub. – Przybłąkał się.
– A gliniarze z Wojsławic wywiesili ogłoszenia, że jakiś został im skradziony. Rottweiler był?
– A niech go na przyszłość lepiej pilnują – warknął egzorcysta. – To znaczy chciałem powiedzieć – następnego.
Dwadzieścia minut później przyjaciele pili już przyjemnie ciepły bimberek i zagryzali szaszłykami. Jakub zacisnął właśnie szczęki na soczystym kawałku, gdy coś chrupnęło.
– Kurde – warknął, wypluwając na ziemię srebrny kawałek. – Psa gliniarze drutem nadziewają. Mało zęba nie złamałem.
Semen podniósł detal.
– To mikroprocesor do oznaczania zwierząt – powiedział. – Czyli jednak pies był gliniarski.
Stuknęli się szklankami. Było już dobrze po północy i Semen chrapał głośno na klepisku. Egzorcysta wypił jeszcze szklankę i też zamknął oczy. Zasypiał z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. W kance na mleko drzemało 20 litrów niebiańskiego płynu. Będzie zapas na dobry tydzień.
Obudzili się wczesnym rankiem.
– To co, chlapniemy małego na rozbudzenie? – zaproponował Jakub.
– Chlapniemy – kiwnęli głowami kumple. Rozdmuchali żar i przypiekli niedojedzone wczoraj mięso. A potem zaczerpnęli szklankami gorzałki. Józef przełknął łyk i skrzywił się strasznie.
– Kurde, Jakub, to jest skisłe!
– Głupi jesteś, wódka nie kiśnie – warknął Semen. A potem sam spróbował.
– Cholera – mruknął. – Kwaśne! Wędrowycz też łyknął trochę.
– Jasny gwint – mruknął. – Siedemdziesiąt lat pędzę bimber a, jeszcze mi takie świństwo nie wyszło. Ale to chyba niemożliwe… Wino rozumiem, może skwaśnieć, ale wódzia?
– Co z tym? – Józef z tęsknym wyrazem twarzy stuknął kankę.
Była tak przyjemnie pełna…
– Do rowu – zadecydował z bolesnym westchnieniem Jakub. – Za tydzień zrobimy nową porcję – pocieszył kumpla.
Następnej soboty znowu siedzieli koło parnika. Na szprychach piekły się kawałki „bezpańskiego” kurczaczka. Z rurki sterczącej z wiadra ciurkało. Egzorcysta ciągle był mrukliwy.
– Nie przejmuj się Jakub – uśmiechnął się Semen.
– Każdemu może nie wyjść.
– Ale kwaśna wóda… – jęknął egzorcysta. – To przecież niemożliwe…
– Za to teraz jest pierwsza klasa – Józef już kosztował.
– Ale dlaczego rzeczy kisną? – zapytał Jakub kumpla.
– Jesteś uczonym człowiekiem, więc powinieneś wiedzieć takie rzeczy…
Semen poskrobał się po głowie.
– Cholercia, czegoś tam mnie o tym uczyli na uniwersytecie, ale to było sto lat temu… Nie pamiętam już.
– Moja babka mówiła, że mleko robi się zsiadłe jak krasnoludek nasika – wyjaśnił Józef.
Stary kozak parsknął śmiechem.
– Zabobony – powiedział. – Chrzańmy kiszenie. Napijmy się.
Jakuba obudził podejrzany szmer. Słońce już powoli wstawało. Na belce nad otwartą kanką stał krasnoludek i rozpinał rozporek. Jakub od dobrych dwudziestu lat nie widział żadnego karzełka, ale po prawdzie nigdy nie zwracał na nie uwagi.
– Otóż to – pomyślał.
A potem wydobył z kieszeni zardzewiały rewolwer.
– Cześć krasnoludek – warknął celując w nieoczekiwanego gościa.
– Witaj gospodarzu – uśmiechnął się skrzat. – Kawałek ciasta w nagrodę się znajdzie?
– Ja ci dam nagrodę – mruknął egzorcysta podchodząc bliżej.
– Ty, nie wygłupiaj się z tą pukawką – zaprotestował mały wyjmując ptaszka z rozporka. – Ty masz swoją robotę a ja ci w tym pomagam.
– Jak to pomagasz brodaty pokurczu! – zawył Jakub.
– Dwadzieścia litrów gorzały mi spaskudziłeś i jeszcze następne dwadzieścia chcesz zniszczyć? – szturchnął go lufą w brzuch aż krasnoludek zatoczył się.
Читать дальше