Tomaszewski zapalił silnik, a Jakub strzałami z rewolweru pozbył się kilku natarczywych niedobitków. Ruszyli. Z nieba dopiero teraz zaczęły spadać podkowy.
Samochód niemiłosiernie podskakiwał na wertepach. Wkrótce dotarli do wylotu wąwozu.
– Popatrz do tyłu, bo nie ma lusterka – mruknął Radosław. – Nie gonią nas?
– Najpierw musieliby poprzyszywać sobie nogi.
– Ci, co przeżyli, chyba nie dadzą rady przejeść reszty…
– Zrobią weki.
Tuż koło szubienicy droga biegła pod konarami rozłożystego dębu. Tomaszewski dodał lekko gazu. W tym momencie coś łupnęło w dach.
– O cholera! – zaklął.
Przerdzewiały sufit napiął się i nieoczekiwanie rozdarł z chrzęstem. Do środka pakowała się łapa uzbrojona w pięściak.
Wędrowycz uniósł rewolwer i pociągnął za spust. Rozległ się skowyt i łapa zniknęła. Samochód podskoczył na kolejnym wyboju.
– Małpa z wozu, koniom lżej – powiedział egzorcysta wesoło. Przemknęli przez feralny wąwóz. Na skraju lasu porzucili auto i pieszo dotarli do domu Jakuba. Tomaszewski popatrzył na zegarek. Szósta rano. Pora spać…
Wieczorem na podwórzu Wędrowycza zebrał się spory tłum.
– A co to za zbiegowisko? – zdziwił się gospodarz wychodząc z chałupy. – Czego, ludziska, chcecie?
Przed gromadę wyszedł sołtys.
– Jakub, myśmy zebrali pieniądze na kudłacza.
– A, faktycznie – mruknął. – Semen wspominał.
– Chłopaki z pochodniami już czekają. Urządzimy nagonkę. Jak za dawnych czasów. Drewno na opał, pręty na rożen, zioła, chleb i kartofle już naszykowane. Parę flaszek też się znajdzie…
Jakub uśmiechnął się do swoich wspomnień…
– Balanga – mruknął.
– Tak. Jak w osiemdziesiątym pierwszym. Pamiętasz, jak gliniarze piekli…co… na koksowniku? Poświętujemy sobie tej nocy.
– Gdzie jest? – Jakub przeszedł do konkretów.
– Po południu buszował u mnie w malinach – powiedział ponuro ktoś ukryty w tłumie.
– A teraz dobiera się do mojego silosa z rzepakiem – uzupełnił równie ponuro ktoś inny.
– Pożycz tego tylczaka – zagadnął Jakub Tomaszewskiego.
Dziennikarz wyjął z torby grot od włóczni.
– Semen! – zawołał kłusownik.
– Tu jestem. – Stary kozak przepchał się przez tłum.
– Skocz do swojego tartaku po piły. Weź ze dwie łańcuchowe, to szybciej pójdzie.
– Już naszykowane. Czekaliśmy tylko na ciebie… Żeby nie zaczynać roboty bez fachowca.
– Masz jakiś mocny flesz? – zapytał Wędrowycz Radosława.
Ten kiwnął głową.
– To zabierz ze sobą. Dzieciakom fotek na pamiątkę narobisz, to kupę forsy pałuczysz.
Jakub wyniósł z szopy długie drzewce i drutem przymocował do niego znalezione w wąwozie krzemienne ostrze.
Potem przypasał szablę.
– Naprzód! – zakrzyknął.
Ruszyli przez wieś.
– Nagonka, zapalić pochodnie. Pięćdziesięciu dołem, a reszta niech go otoczy z drugiej strony. Kombajnista!
– Jestem!
– Leć po maszynę. Jak by chciał przedrzeć się w stronę lasu, wąwozem, to postraszysz go kombajnem.
– Tak jest!
– To wy na dziki chodzicie taką bandą? – zdumiał się Tomaszewski.
– Jakie dziki? – nie zrozumiał Jakub.
– No, tego kudłacza… Chyba, że to niedźwiedź?
Egzorcysta parsknął śmiechem.
– Dziki? Cholera, też masz pomysły… O, jest kudłacz!
Wielki kudłaty mamut właśnie poradził sobie z pokrywą silosu i zanurzył trąbę w rzepaku.
– Cofnij się i rób zdjęcia! Chcę być w gazecie – przykazał surowo kłusownik.
Pomiędzy chałupami pojawiła się nagonka z pochodniami.
– Oj, będą trupy – mruknął Tomaszewski.
– No, czasem się zdarza – westchnął Jakub. – Choć kudłacze zazwyczaj boją się ognia… Chyba, że trafi się jakiś naprawdę złośliwy.
Ruszył śmiało naprzód, potrząsając włócznią. Mamut zauważył go. Nabrał trąbą rzepaku i dmuchnął w stronę wroga.
Egzorcysta przedramieniem osłonił oczy przed gradem pocisków i pchnął włócznią przed siebie. Mamut obejrzał się, zabawnie kuląc uszy. Nagonka obstępowała go ze wszystkich stron. Zatrąbił wściekle, chwycił trąbą pokrywę elewatora i miotnął w najbliżej stojących. Zakotłowało się, a rozpaczliwe wrzaski świadczyły, że nie wszyscy wyjdą z walki bez uszczerbku. Jakub wykorzystał chwilę nieuwagi i ukłuł mamuta w owłosioną pierś. Kudłacz zaryczał i machnął trąbą. Staruszek wbiegł mu między nogi i z niebywałą zręcznością przeciął szablą ścięgno na lewej zadniej.
Zwierzę zatańczyło wściekle, usiłując go rozdeptać. Dźgnął je włócznią w brzuch i przeciął kolejne ścięgno. Zwierz stojąc na dwu całych nogach spróbował dosięgnąć go trąbą, ale Wędrowycz pacnął ją włócznią i wykorzystując moment zaskoczenia przeciął jeszcze jedno ścięgno. Zwierzę zachwiało się.
Kudłacz zatańczył na pokaleczonych nogach usiłując rozdeptać namolnego dwunoga. Wreszcie, nie mogąc go inaczej dosięgnąć, usiadł z rozmachem – prosto na podstawioną dzidę. Tomaszewski w pierwszej chwili pomyślał, że Jakub zginął, ale zobaczył go obok. Mamut wydał bolesny skowyt, a Wędrowycz doskoczył i jednym pchnięciem wbił mu szablę przez ucho do mózgu. Zwierzę zatrąbiło po raz ostatni i zwaliło się na bok. Wokół rozległy się okrzyki radości.
Jednocześnie powietrze przeszył trzask desek odrywanych od płotów.
Jakub uśmiechnął się i wyciągnął zakrwawioną klingę.
– Raz jeszcze udało się przeżyć – powiedział z zadowoleniem.
Po zbroczu ściekała kropla gęstej czerwonej krwi.
Wielkie kawały mamuciny piekły się na rożnach zaimprowizowanych z prętów zbrojeniowych. Kobiety posypywały mięso ziołami, mężczyźni przynosili butelki z mętną zawartością. Semen wędrował wzdłuż cielska z piłą łańcuchową i odcinał ładne, grube kawały mięsa. Na chwilę przerwał wędrówkę i odpiłował oba zagięte siekacze. Tomaszewski wstał nieco chwiejnie od stołu skleconego z wrót od stodoły i podszedł do Jakuba, który akurat sączył z lubością jakiś płyn czerpany kubkiem z blaszanego kanistra.
– Dręczy mnie jedno pytanie – powiedział.
Brwi egzorcysty uniosły się.
– No, pytaj.
– Skąd wiedziałeś, jak się poluje na mamuty? Przecinanie ścięgien stosują Pigmeje z Kamerunu, kiedy polują na słonia…
Jakub popatrzył na niego zdziwiony.
– Dziadek mnie nauczył… – wyjaśnił. – Chociaż trzeba oddać sprawiedliwość tym z Dębinki, że miotacze oszczepów to lepszy sposób. Tak wyrzucone włócznie wchodzą w kudłacza jak w masło i nie trzeba zbyt blisko podchodzić. Ech, było nam pożyczyć sprzęt, jak nadarzyła się okazja, ale w całym tym zamieszaniu nie pomyślałem. Ano, trudno…
– Często macie tu takie atrakcje?
– Kiedyś kudłacze wchodziły częściej w szkodę. Jeszcze przed wojną było ze dwadzieścia sztuk, ale teraz może zostało już tylko parę. Trochę łykowate to mięso, bo stary był… Dziadunio dziesięć położył… Kość sprzedawaliśmy do Radomia do fabryki pianin…
W tej chwili pomiędzy chatami zabłysło złowróżbne błękitne światło. Zbliżało się pulsując. Wreszcie koło stołu zatrzymał się radiowóz. Trzasnęły drzwiczki i z wnętrza wygramolił się Birski.
– No, Jakub – powiedział. – Co to za imprezka? Mi to wygląda na nielegalne zgromadzenie i konsumpcję mięcha z kłusowniczego uboju…
– Siadaj z nami – Jakub nalał mu kubek. – I nie miel ozorem.
Birski minął go obojętnie i podszedł do powalonego kudłacza.
Читать дальше