Widać żaden ksiądz się chwilowo nie naraził…
– To oni są katolikami?
– Formalnie tak. Po tym jak inkwizytor skasował kapłana, zostali ochrzczeni. Potem przyjechał pan dziedzic, nałożył na nich pańszczyznę i z pomocą hajduków zagonił do budowy kościoła. Zbudowali, a potem zjedli dziedzica i hajduków…
Co jakiś czas wieś kusiła i przed wojną osiadł tu jeszcze jeden dziedzic… A po wojnie wiadomo.
– Reforma rolna i zabrali mu ziemię?
– Reforma była neandertalska, ale z grubsza na to samo wyszło. Dziedzica zjedli, pałac spalili, a ziemię zabrali…
– Czekaj, bo jeszcze nie wszystko jest dla mnie jasne. Inkwizytor skasował tu kult Światowida?
– Nu, takiego bałwana z czterema gębami. Może to nawet był Swarożyc…
– Hmm. A dlaczego neandertalczycy wierzyli w Światowida?
Jakub westchnął ciężko.
– Aleś ty niekumaty. Widać Prasłowianie też ich nawracali…
Za pałacem widać było niewiele lepiej zachowane zabudowania gospodarcze, a pośród nich, w otoczeniu kilku wiekowych dębów stała kaplica w całkiem dobrym stanie.
– Tam się ukryjemy – wskazał egzorcysta. – Drzwi mocne, kraty w oknach. Jeśli nie podpalą, możemy się długo bronić.
Wbiegli do środka i zatrzasnęli solidne, dębowe wrota. Tomaszewski rozejrzał się dookoła. Kaplicę chyba jeszcze przed wojną zamieniono na skład maszyn rolniczych. Leżały pod ścianami w różnych stadiach zdezelowania. Niektóre wyglądały na sprawne.
Jakub zmierzył sobie puls i pociągnął z bidonka solidny łyk. Stanęli przy oknie i obserwowali ruchy wroga.
– Za stary jestem na takie zabawy – mruknął Wędrowycz. – Cholera, chyba nie napiszesz tego artykułu. Jak się wymkniemy, będą pilnować wąwozu…
– Nic nie szkodzi. To jest lepszy temat. – Tomaszewski wskazał gestem wioskę.
– Co, ta banda zawszonych australopiteków ma być lepszym materiałem na artykuł niż moje zdolności?! – obraził się Jakub.
W tym momencie, wybijając szybkę w witrażu, wpadła do środka długa dzida.
– Tylko kijami umiecie machać! – wydarł się Jakub. – Za sto milionów lat ewolucji może się ucywilizujecie! Małpy!
W odpowiedzi rozległ się huk wystrzału… Ołowiana kula uderzyła o ścianę i potoczyła się do ich stóp.
– Muszkietowa – zauważył Tomaszewski. – Trzeba przyznać, że niepokojąco szybko się cywilizują.
Jakub podrzucił kulę w dłoni.
– Albo mi się wydaje, albo słyszę silnik samochodu – powiedział.
Radosław uchylił wrota i ostrożnie wyjrzał.
– To policja – powiedział z ulgą. – Chyba jesteśmy uratowani.
Wędrowycz pokręcił przecząco głową i splunął.
Radiowóz podjechał bliżej i zaparkował w pewnym oddaleniu od kaplicy. Teraz dopiero dziennikarz zobaczył, że pojazd jest pokryty rdzawymi plamami, jakby długo leżał w wodzie. Wysiedli z niego trzej neandertalczycy w policyjnych mundurach. Mundury wisiały na nich jak worki.
– To oni mają własną policję?
– Nie, tylko jak się tamci gliniarze zwalili z grobli, to ich po kilku latach wyciągnęli i postanowili zastąpić…
Tomaszewski w panice zatrzasnął wrota. Jeden z gliniarzy podszedł i zastukał.
– Jakub, to nie ma sensu – powiedział ochrypłym, gardłowym głosem. – Proponujemy ci układ…
– Czego? – zagadnął egzorcysta.
– Wypuścisz nam tego swojego kumpla do zjedzenia, a my darujemy ci życie.
– To oni nadal jedzą ludzi? – przeraził się Tomaszewski.
– Tylko rytualnie – uspokoił go Wędrowycz. – Nie częściej niż raz na kwartał…
– To jak będzie? – zapytał gliniarz.
– W życiu. To odważny człowiek – zaprotestował Jakub. – Nie może pozwolić, żeby zjedli go tchórze.
– Nie jesteśmy tchórzami – zaprotestował drugi z paleolitycznych gliniarzy. – My jesteśmy odważni!
Wędrowycz uśmiechnął się lekko.
– To udowodnijcie – zaproponował. – W rosyjską ruletkę.
– Dobra. Niech będzie i tak!
– Chcesz z nimi grać w rosyjską ruletkę? – zagadnął Radosław. – Dlaczego?
– To na tyle prosta gra, że są w stanie zrozumieć zasady. Poza tym mają genetycznie uwarunkowaną skłonność do hazardu… To dobra okazja, żeby ich wyeliminować…
Egzorcysta otworzył wrota i wpuścił całą trójkę do środka. Tomaszewski cofnął się głębiej w kąt, ale i tak obmacali go łakomymi spojrzeniami. Natychmiast zablokował drzwi.
Egzorcysta i policjanci usiedli na ziemi. Jakub wyciągnął swój obdrapany rewolwer.
– Pięć kul w bębenku, jedna pusta – zaproponował reguły.
– My i tak mamy tylko cztery…
– Spoko. Kule dostarczę ja.
Kiwnęli głowami. Tomaszewski przyglądał się im z profilu. Jak na neandertalczyków mieli chyba zbyt cofnięte czoła.
Homo erectus? A może jakaś krzyżówka?
Jakub wyłuskał z bębenka jedną kulę, po czym zakręcił nim i przystawiwszy lufę do skroni pociągnął za spust. W ciszy kaplicy rozległ się suchy trzask iglicy uderzającej w próżnię.
– Teraz ty. – Oddał broń gliniarzowi.
Ten przystawił sobie lufę i do głowy i ostrożnie pociągnął cyngiel. Broń wypaliła i ciało runęło na bok. Wędrowycz wyłuskał ze stygnącej dłoni rewolwer i przyłożył ponownie do swojej skroni. Znowu iglica uderzyła w pustkę. Oddał spluwę kolejnemu. Tomaszewski zacisnął zęby oczekując strzału i nie pomylił się. Mózg chlapnął aż na ścianę.
– No i jak? Strach obleciał? – zapytał Wędrowycz ostatniego małpoluda.
– Mnie, strach?! – wściekł się neandertalczyk.
Przystawił sobie lufę do skroni i aby zademonstrować odwagę pociągnął za spust trzy razy pod rząd. Dwie kule dosięgły celu. Trzecia zrykoszetowała od złomu w kącie.
Gdy ustały drgawki, Jakub wstał i odebrawszy wierną broń, troskliwie ją załadował, po czym wetknął za pasek.
– Masz wyjątkowe szczęście – powiedział Radosław, a w jego głosie szacunek graniczył z osłupieniem. – To statystycznie niemal niemożliwe…
– Szczęście? – zdziwił się Jakub. – Zawsze mówiłem, że statystyki to najgorsze kłamstwa.
– Prawdopodobieństwo, że wyjdziesz z tego żywy, było jak 1 do 206.
– Hy, hy – roześmiał się egzorcysta, a potem rozdziawił usta i podważył językiem sztuczną szczękę. Proteza klapnęła o zęby, wydając dźwięk, który do złudzenia przypominał odgłos iglicy uderzającej w pustą komorę. – Szczęściu czasem trzeba pomagać – powiedział z wyższością.
Podszedł do rozbitej głowy jednego z małpoludów i rozgarnął mózg czubkiem buta.
– Tak jak myślałem. Za mało szarych komórek – powiedział. – Dobra. Umiesz prowadzić glinowóz?
– Jasne.
Wędrowycz grzebał przez dłuższą chwilę po kieszeniach nieboszczyków. Wyciągnął zardzewiałą policyjną blachę, unieruchomiony przez korozję pistolet, ale kluczyków nie znalazł. Nieoczekiwanie wrota zadrżały jak uderzone taranem. Tomaszewski wspiął się do okna i ostrożnie wyjrzał na zewnątrz. Maczuga ciśnięta jakąś zbrodniczą łapą zafurkotała mu nad głową.
– Chyba atakują – powiedział. – Przydźwigali skądś belkę, taką jak od wrót stodoły…
– Pomóż. – Jakub złapał pod pachy pierwszego nieboszczyka. – Oknem go!
Wyrzucili.
Z zewnątrz buchnął dziki skowyt.
– Czy to rozsądnie? Teraz dopiero się wściekli.
– To okrzyki radości – mruknął ponuro Jakub. – Bierzemy się za następnego…
Parę minut później siedzieli na posadzce usiłując piaskiem zetrzeć posokę z dłoni.
– Co dalej? – zapytał Radosław.
Читать дальше