– Czekamy. Do rana nas nie ruszą, a jak się najedzą, to może pójdą spać… Kluczyki pewnie są w drzwiczkach albo w stacyjce…
– Najedzą?
– A wyjrzyj sobie oknem. I fotografii możesz trochę zrobić do artykułu.
Tomaszewski wyjrzał i pozieleniał. Omal nie wypuścił z rąk aparatu fotograficznego. Jakub zerknął mu przez ramię.
– Nu, pełna cywilizacja… – stwierdził. – Musieli gdzie w telewizji podpatrzyć. – A co ty, miastowy? – Szturchnął oniemiałego towarzysza. – Nigdy nie widziałeś wątróbki z grila?
Pięćdziesiąt metrów od kaplicy rozstawiono trzy wielkie, ogrodowe grile. Musiały być nowe, bo nawet z daleka lśniły niklem i świeżą farbą. Wokół uwijało się kilku małolatów z miechami. Paru przygarbionych kucharzy fachowo ćwiartowało ciała niedawnych przeciwników Wędrowycza. Wątroby już dymiły na rusztach. Ci, dla których nie starczyło zajęcia, krążyli dookoła budynku potrząsając bronią i pohukując. Pewnie był to rytualny taniec. Zanosiło się na porządną, całonocną imprezę.
Tomaszewski opanował drżenie rąk i robił jedno zdjęcie po drugim. Tańczący musieli to zauważyć, bo nagle pojawiło się kilku neandertali trzymających włócznie oraz nieco krótsze kije zakończone pętlami z szerokiego rzemienia.
– Mają miotacze oszczepów – stwierdził dziennikarz. – Dodatkowa dźwignia, przedłużająca ramię i zwielokrotniająca siłę uderzenia…
Wędrowycz spojrzał z uwagą.
– Wiem, co to jest, a ty schowaj tę swoją mądrą głowę!
Zniknięcie obu celów oblegający przyjęli wyciem zawodu, ale z demonstracji siły nie zrezygnowali. Naraz rozległ się potężny łomot i trzask pękającego drewna. Włócznia z krzemiennym grotem z łatwością przebiła grube, dębowe drzwi kaplicy i utknęła w nich w połowie długości drzewca. A po sekundzie tuż obok wyszedł drugi i trzeci pocisk.
Tomaszewski podszedł bliżej i popatrzył na kamienne ostrza.
– O, znów tylczak oryniacki – stwierdził. – A to będzie chyba kultura magdaleńska…
Trzeciego grotu zidentyfikować nie zdążył. Wędrowycz złapał go za kołnierz i szarpnął do tyłu. Czwarta włócznia przeleciała w całości przez nadwątloną poprzednimi pociskami deskę, przemknęła dokładnie w miejscu, w którym przed chwilą stał dziennikarz i utknęła w resztkach snopowiązałki.
– No tak… – Tomaszewski wyraźnie się zdenerwował. – Skoro to był pokaz szczytowych możliwości techniki paleolitycznej, w wykonaniu Homo neandertalis, wypadałoby odpowiedzieć czymś na miarę gatunku Homo sapiens!
Zaczął krążyć po kaplicy, uważnie przepatrując wszystkie kąty i grzebiąc w rupieciach. Na zewnątrz uczta trwała w najlepsze…
– O, proszę! – zawołał Radosław po kwadransie. – Stary napęd elektryczny do maszyn gospodarczych. Chyba jeszcze z początku XX wieku… – Przetarł rękawem tabliczkę znamionową. – Silnik bocznikowy prądu stałego… – odcyfrował. – Doskonale! Gdyby tak jeszcze mieć zasilanie… Wtedy musiała być do tego lokomobila z prądnicą…
– Prąd mają tu. – Jakub wskazał gniazdo na ścianie kaplicy. – Jak była elektryfikacja, to ze zjedzeniem monterów zaczekali, aż skończą robotę.
– To prąd zmienny, trójfazowy… – Tomaszewski popatrzył na instalację. – Bez prostownika ani rusz… – myślał głośno. – Gdyby jednak znalazł się półprzewodnik…
Wędrowycz bez słowa zaczął wysupływać kabel podtrzymujący mu spodnie.
– Mogę ci dać połowę… – zaofiarował się.
– Nie o to chodzi – powstrzymał go dziennikarz rozglądając się dookoła. – Skoro to kaplica, powinna być w niej krypta?
– Tam jest wejście – pokazał Jakub.
– Są w niej miedziane trumny?
– Są.
– Dobra nasza! – Dziennikarz zatarł ręce. – Potrzebny będzie witraż, miedziane wieko od trumny i małe ognisko! Masz nożyce do metalu?
– Mam. – Egzorcysta sięgnął do torby.
– To do roboty!
Pracowali bez wytchnienia przez popołudnie i całą noc. Przygotowania zakończyli po świcie, tuż przed wschodem słońca. W porę, bo oblegający zaczynali się już zwoływać do szturmu.
– Silniki bocznikowe prądu stałego wycofano w użycia, bo miały jedną paskudną wadę – tłumaczył Tomaszewski. – Rozbiegały się.
– Jak króliki?
– Jeśli przypadkiem przerwano uzwojenie stojana, prędkość obrotowa zaczynała wzrastać teoretycznie do nieskończoności. Praktycznie siły odśrodkowe rozrywały silnik, zanim do tego dochodziło.
– Wybuchały, znaczy, same z siebie? – sprecyzował Jakub.
– No właśnie, i na tym polega nasza niespodzianka…
Kończyli już wiązać łańcuchami brony, pługi i zardzewiałe kosy, którymi obłożyli przygotowany do rozruchu silnik.
Wędrowycz wetknął w to wszystko jeszcze kilkanaście zebranych po kątach podków.
– Na szczęście – powiedział krzywiąc się paskudnie. – Tylko jak my wyjdziemy z tego cało?
– Nic nam się nie stanie, jeżeli będziemy stać dokładnie za silnikiem. Siły odśrodkowe rozrzucą całe żelastwo na boki.
– Dobra, podłączaj te swoje kanapki! – Jakub pokazał na prostownik zrobiony z wyżarzonych w ogniu miedzianych płytek, poprzekładanych plasterkami ołowiu ze stopionych witraży. – Tamci zaraz zaczną!
– Uwaga, na drutach nie ma izolacji! Wsadziłeś gwoździe zamiast bezpieczników?
– Rób swoje! – Jakub odryglował drzwi.
Tomaszewski zetknął druty, które trzymał przez szmaty. Sypnęły skry, a nieoliwiony od co najmniej pół wieku silnik zaskrzypiał przeraźliwie, zadymił i zaczął się kręcić. Wędrowycz szeroko otworzył wrota.
– Hej, małpy, technika do was przybywa! – przekrzyczał jazgot silnika i pomógł Tomaszewskiemu wytoczyć na zewnątrz piszczącą i dygoczącą machinę.
Postawili silnik o pięć kroków za progiem, bo dalej nie starczyło improwizowanych kabli.
– Do tyłu! – syknął Radosław.
Stanęli dokładnie za silnikiem, który chwilowo osłaniał ich przed ewentualnymi pociskami. Gromada neandertalczyków stłoczyła się półkolem przed wejściem do kaplicy. Wyraźnie wahali się zbliżyć do jęczącej kupy żelastwa.
– Muszą podejść bliżej – mruknął Tomaszewski.
– Małpy! Tchórzliwe małpy! – wrzasnął Jakub ile tchu w płucach. – Zaraz wszystkie uciekniecie!
Horda neandertali z rykiem runęła do kaplicy. Radosław rozłączył dwa z czterech przewodów połączonych z silnikiem.
Dokuczliwy pisk pracującej maszyny przeszedł w narastający, rozsadzający uszy, wręcz urywający głowy piekielny wizg. Zakołysała się ziemia, a doprowadzające prąd druty w okamgnieniu rozpaliły do czerwoności. Silnik zaryczał jak startujący odrzutowiec, podskoczył w górę i zamienił się w kulę skłębionych błyskawic, płomieni i iskier. Huk pękającego metalu zlał się w jedno z chrzęstem rozcinanego mięsa i wyciem neandertalczyków.
– Wiejemy!!! – Wędrowycz z rewolwerem w ręku skoczył w środek jatki.
Za nim ruszył Tomaszewski z saperką. Z tyłu, z prostownika zbudowanego własnym przemysłem trysnął fontanną stopiony ołów. Huknął strzał z rewolweru. Neandertalczyk z odrąbanymi obiema nogami i bez jednej ręki, ocalałą dłonią chwycił za kostkę biegnącego dziennikarza. Radosław uwolnił się, tnąc go saperką w kark. Wędrowyczowi nogi zaplątały się w wyprutych jelitach i stracił równowagę. Byłby zginął, ale małpowatemu, który szykował się do zadania ciosu bejsbolem, wskutek zbyt gwałtownego ruchu wypadł mózg z rozłupanej głowy. Rozchlapując krew i inne płyny ustrojowe, obaj przyjaciele wydostali się z drgającej masy ciał i dopadli samochodu. Kluczyki istotnie były w stacyjce.
Читать дальше