– Czy zechcesz zanieść ten list głównemu sędziemu w sądzie dla czarownic? To bardzo ważne. Tu masz zapłatę za trud, jeśli tylko podejmiesz się tego zadania. Poczekaj… Masz, weź też ten amulet. Jest ze srebra, jego zawartość ochroni cię od wszelkiego zła.
Chłopak, uszczęśliwiony, wziął amulet i monetę i przysiągł na wiarę i honor, że dostarczy list natychmiast.
Johan westchnął zmęczony i opuścił miasto. Koszyk z jedzeniem i odzieżą podarował jakiemuś biedakowi, siedzącemu przy drodze. Zszedł z drogi i skierował się w stronę fiordu.
Zatrzymał się na wąskim szczycie i zapatrzył w wodę. Tuż pod nim fale z hukiem uderzały o skały. Wir!
Johan odmówił modlitwę, prosząc Boga o wybaczenie.
Skoczył ze skały.
Wszystko stało się tak szybko, że prawie nic nie poczuł.
* * *
Młody Klaus klęczał na strychu do przechowywania siana. On również wzywał Boga. Żarliwie odmawiał słowa modlitwy.
– Boże, pomóż mi, pomóż. Przyjdą i zabiorą mnie. Ona powie, jestem pewien, że ona powie to komuś i przyjdą i wezmą mnie. Daj mi schronienie, Boże, nie chciałem jej nic zrobić, powinienem ją zabić od razu, udusić. Nie, nie miałem tego na myśli, nikogo nie zabiję, wiesz o tym, Boże, nawet muchy. O, pomóż mi, co mam zrobić? Moje życie jest zniszczone, nigdy już nie będę szczęśliwy!
Ktoś go zawołał; powstał z krzykiem.
– Idą po mnie, gdzie mam się ukryć? Sznur, przywiążę sznur do tej belki i powieszę się…
– Dorzuciłeś klaczy siana? – zabrzmiał głos pod nim.
Klaus odetchnął, ramiona mu opadły. Jest uratowany. Tym razem. Ale następnym? I jeszcze następnym? I jeszcze?
Życie w strachu…
* * *
Sol tańczyła.
Obudziła się około północy i ujrzała zimny, srebrny blask księżyca.
Wysunęła się z łoża, które dzieliła z Liv, i pobiegła na łąkę. W białej koszuli, z włosami spływającymi po plecach, przypominała małego elfa tańczącego wśród kwiatów.
Pociągało ją nie samo światło, lecz cienie, które rzucało. To był jej świat. Wszystko, co nocą kryło się w leśnej głębinie, wszystkie przedziwne, tajemnicze istoty, które być może ukażą się, gdy je przywoła.
Nie będzie jednak tego robić. Jeszcze nie teraz, dopiero za kilka lat. Tak obiecała.
Zatrzymała się i wyciągnęła ręce w kierunku błękitno-białego światła.
– Wybacz mi, Hanno! Wiesz, że to tylko na jakiś czas. Na parę lat. Potem, kiedy już będę dorosła, znów będę służyć tobie i naszemu mistrzowi. Będę kimś wielkim w tej sztuce, Hanno! Wtedy go spotkam tak jak ty podczas dzikich podróży w powietrzu na jego górę. Na wielkie sabaty.
Roześmiała się ku światłu nocy i w ekstazie tańczyła po łące. Znów się zatrzymała.
To, co zrobiłam z panem Johanem, to się nie liczy – szeptała jasnemu księżycowi. – Przypomniało mi się, jak Silje i Tengel rozmawiali o pewnym wydarzeniu z czasów, gdy byłam jeszcze bardzo mała. Wzrokiem i siłą woli zmusiłam pewnego niedobrego chłopaka, by zaciął się nożem. To mnie wcale nie zdziwiło, pewna byłam, że potrafię robić takie rzeczy. Dlatego spróbowałam z panem Johanem. Przekazałam mu moją wolę, przekonałam go, że ma się poczuć nieszczęśliwy, utopiłam go w tęsknocie za śmiercią. Myślę, że to nie było konieczne, on był już gotów to uczynić, tyle w nim było gniewu i rozterek duszy. Ale nie zaszkodziło, że mu pomogłam. Nie zrobiłam chyba nic złego, Hanno? Nie użyłam żadnego proszku, żadnego ciernia. Tylko uczucia, że nikt nie życzy go sobie na tej ziemi. Rozumiesz?
Znów tańczyła w ekstazie, obracając się dookoła w coraz dzikszym tempie, jak gdyby unosiła się w powietrzu nad śpiącymi, upojonymi rosą kwiatami.
– Życie jest takie piękne – szeptała. – Już niedługo. Muszę jeszcze tylko trochę poczekać.
***