On też wyglądał na zaniepokojonego.
Sol uśmiechnęła się.
– Tak sobie chodziłam. Chciałam nazbierać ziół, ale nic z tego nie wyszło. Wzięłam ze sobą jedzenie, było wspaniale. Dzień jest taki piękny.
– Powinnaś nas była uprzedzić, kochanie. Nic przecież nie wiedzieliśmy.
– Wiesz, że najbardziej lubię radzić sobie sama, chodzić własnymi drogami. Ale wybacz mi, to było bezmyślne z mojej strony.
Tengel przyjrzał się jej badawczo.
– Co się dzieje, Sol? Tak dziwnie wyglądasz. Wzburzona i… jednocześnie zadowolona! Nie podoba mi się ten blask w twoich oczach. Cóż to za mężczyzna biegł dopiero co skrajem lasu?
Sol znów skierowała wzrok na wieś. Zrobiła kilka kroków w dół zbocza, by nie było ich widać z domu. Tengel pospieszył za nią.
– To był zły człowiek, Tengelu. Chciał zabrać ciebie i mnie. Miała nas spotkać kara za to, że zawarliśmy pakt z Szatanem.
Tengel zbladł.
– Dobry Boże, to nie może być prawda! Tak, spodziewałem się tego. Moje umiejętności leczenia… i twoja nieostrożność. Ale że zajdzie aż tak daleko… Kto to był? Pan Johan?
– Nie. To kościelny.
– Ach, on! Odpychający człowiek. Podwójna moralność. Dlatego właśnie jest niebezpieczny.
Sol popatrzyła na niego niewinnie.
– On powiedział coś dziwnego, Tengelu. Nie rozumiałam tego. Powiedział, że jeśli będę dobra, uległa, to… to mnie puści. Dotykał mnie swoimi okropnymi sękatymi rękami. Dlaczego to robił, Tengelu?
Przybranemu ojcu zaparło dech w piersiach.
– Co? – wykrzyknął, po czym na chwilę odjęło mu mowę. – Co on zrobił? Czy zrobił coś więcej?
– Nie – odpowiedziała Sol beztrosko. – Powiedziałam mu, że jest brzydki i głupi, i odeszłam.
Dopiero po pewnym czasie Tengel zdołał się opanować.
– Dobry Boże, co my zrobimy? – szepnął. – Co my teraz zrobimy, Sol? Źle z nami, i z tobą, i ze mną. Czy znów musimy uciekać? Opuścić Lipową Aleję, którą tak bardzo kochamy?
– Nie ma strachu – powiedziała Sol lekko. – On daleko nie zajdzie.
Tengel poszarzał na twarzy.
– Sol – szepnął. – Coś ty zrobiła?
Wzruszyła ramionami.
– Myślałam o Silje, o rodzeństwie i o tobie. O nas wszystkich.
Złapał ją za ramiona i mocno potrząsnął.
– Coś ty zrobiła, Sol? – krzyknął zduszonym głosem. – Odpowiadaj! Czy to ciernie śmierci od Hanny? Czy masz je?
– Auuu! To boli!
Kiedy ją puścił, poprawiła bluzkę na ramionach.
– Tak, mam taki.
Tengel wstrzymał oddech, zabrzmiało to jak przeciągły jęk.
– Pędź za nim! Natychmiast! Biegnij, piekielna czarownico!
Nigdy jeszcze jej tak nie nazwał, ale teraz był oszalały z przerażenia i rozpaczy.
Sol popatrzyła na równinę, gdzie w oddali na kościelnej alei majaczyła maleńka, czarna sylwetka mężczyzny.
– Jest już za późno – powiedziała dziwnym tonem, jak gdyby znajdowała się w lunatycznym transie.
Tengel popatrzył w dal. Kościelny szedł niepewnie. Przytrzymując się brzóz w alei, starał się dotrzeć do muru kościoła. Nagle upadł i już nie wstał.
– O Boże – szepnął Tengel. Ukrył twarz w dłoniach i bez sił osunął się na kolana.
– On mógł nas zabić – stwierdziła Sol. – To był zły człowiek, Tengelu.
Tengel tylko jęczał w odpowiedzi. Sol stała wyczekująco.
– Czy dlatego byłaś taka… zadowolona? – zapytał wreszcie.
– Nie, nie. Myślałam zupełnie o czymś innym.
– O czym?
– A, nic, o niczym.
Tengel nie miał siły się poruszyć, skamieniał.
– Nikt nie widział, że szedł właśnie stąd – powiedziała Sol, jakby mówiła o dziecięcej zabawie. – Jesteśmy bezpieczni. Chodź, pójdziemy do domu!
Tengel w końcu się ocknął. Nareszcie, po tylu latach, podczas których tłumił w sobie swe silne, niezwykłe moce, pozwolił im rozwinąć się wraz z przepełniającym go gniewem i rozpaczą.
Wstał.
– Sol – powiedział groźnie, choć beznamiętnie.
Odwróciła się, by spojrzeć na niego, i to, co zobaczyła, sparaliżowało siłę jej woli.
Stał przed nią Tengel, który jednak nie był Tengelem. To duch przepaści, stwierdziła. Usta miał ściągnięte, nozdrza zbielałe, a oczy… oczy ciskały w jej kierunku błyskawice.
– Daj mi koszyk – powiedział cicho.
Trzymała go kurczowo i rozpaczliwie usiłowała stawiać opór.
– Nie! To najcenniejsze, co mam. Hanna podarowała mi swoje skarby i nauczyła, jakie zioła mam zbierać i gdzie ich szukać. Nie spodobałoby się jej…
Umilkła. Odczuwała coś niezwykłego. Okolica zatopiła się w szarej mgle. Jedyne, co widziała wyraźnie, to oczy Tengela, jego straszną twarz i dłoń wyciągniętą po koszyk. Takiej siły Sol nigdy jeszcze nie czuła.
Zawsze sądziła, że jej moc jest większa niż moc Tengela. Teraz zrozumiała, jak bardzo się myliła.
Zachwiała się. Wypełnił ją nieznany strach i bez sprzeciwu podała mu koszyk.
– To nie wszystko – stwierdził Tengel, biorąc go z jej rąk i nawet nie zaglądając do środka. Jego głos także był zmieniony i tak ochrypły, jakby należał do pozaziemskiej istoty. – Wiem, że masz też zapas w domu, pewnie większą część. Chcę dostać wszystko. Nie będziesz niczego przede mną ukrywać.
Sol tylko skinęła głową. Była całkowicie bezwolna.
– Znam twoje myśli – powiedział Tengel, zbliżając do niej swą straszną, obcą twarz. – Sądzisz, że możesz znaleźć nowe zioła. Ale jeśli to zrobisz, zabiję cię. Wiesz teraz, że potrafię. Jesteś śmiertelnie niebezpieczna, Sol, muszę chronić świat przed tobą. I wiesz, że nie posiadasz mocy, by mnie zgładzić, ponieważ zawsze czuję, o czym myślisz.
Tak, teraz się o tym przekonała. Cały jej sprzeciw i pewność siebie zniknęły jak rosa w blasku słońca, a oczy wypełniły się łzami.
– Chciałam dobrze, ojcze – łkała. – Pragnęłam tylko was wszystkich uchronić przed tym złym człowiekiem.
Tengel uspokoił się, jego oblicze znów nabrało ludzkiego wyrazu. Postawił koszyk i wyciągnął do niej ramiona. Sol z płaczem padła mu w objęcia.
– Nie rób tego więcej, ojcze – błagała. – Nie rób tak! Nie zniosę tego. To było takie straszne.
Tengel także miał łzy w oczach, kiedy tulił ją do siebie.
– Sol, Sol, moje ukochane, nieszczęsne dziecko. Co my z tobą zrobimy? Tak bardzo chciałbym, aby Silje cię kochała i była z ciebie dumna. Wiesz, że jesteś moją siostrzenicą i jesteś mi bardzo droga i bliska. Traktowałem cię jak własne dziecko. Ale Silje nie miała żadnego obowiązku, by zajmować się tobą, zrobiła to z dobroci i miłości. Nie chcę, byś ją zawiodła.
Sol szlochała gwałtownie. Jak zawsze, gdy była bardzo poruszona, nazywała go ojcem.
– Naprawdę starałam się być dobra, ojcze. Naprawdę się starałam. Tak bardzo chciałabym czynić to, co dobre i właściwe, ale zło jest takie pociągające.
– Wiem, moja kochana. To przekleństwo naszego rodu.
– Wydaje mi się, jakbyś odbierając mi zioła, odbierał mi życie.
– Życie? Nie, nie robię tego. Ale… – Tengel zamilkł. Nareszcie zdał sobie sprawę z tego, co powinien był zrobić już dawno temu. Odsunął Sol od siebie i spojrzał w jej, wydawałoby się, niewinne teraz pełne łez, oczy. – Sol! Jakiż byłem głupi! Naturalnie, mam, chyba mam rozwiązanie.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
W jego oczach pojawił się blask, widać było, że się do czegoś zapalił.
– Wiesz, jaki jestem zmęczony. Praca z chorymi ludźmi, którzy przybywają prosząc mnie o ratunek, bardzo mnie wyczerpuje. Czasami zastanawiam się, jak długo wytrzymam. A ty masz za mało zajęć, prawda? W domu jest służba, Charlotta nie potrafi nauczyć cię już niczego więcej. Zbyt wiele miałaś czasu na swoje niebezpieczne zajęcia.
Читать дальше