– Chyba rzeczywiście tak było – zgodziła się.
– Sol… Czy zechcesz mi pomagać? To prawda, że jesteś bardzo młoda, ale… Wiem, że potrafisz, choć być może nie masz tak jak ja leczącej siły w dłoniach. Znasz jednak wiele sposobów, o których ja nic nie wiem. Jesteś prawdziwą czarownicą od mikstur.
Sol rozjaśniła się.
– Będę mogła ci pomagać? Naprawdę?
– Nic nie mogłoby mnie bardziej ucieszyć, niż gdybyś wykorzystywała swe zdolności we właściwy sposób.
Sol niemal oszalała ze szczęścia.
– Tyle będę mogła zrobić! Będę używać ziół. A jeżeli dla kogoś najlepszym wyjściem będzie pożegnanie się z tym światem, to bez trudu mogę mu pomóc.
– Nie – wykrzyknął zrozpaczony Tengel. – Masz ratować ludzkie życie, a nie je gasić!
– Nie potrafię tego pojąć – powiedziała zniecierpliwiona. – Jeżeli jakiś człowiek jest tylko ciężarem dla siebie i innych, najlepiej chyba, by odszedł?
Odwrócił się od niej.
– Zapomnij o wszystkim, Sol! Nie możemy razem pracować.
Pobiegła za nim ze złożonymi rękami.
– Och, nie, Tengelu, tak cię proszę! Obiecuję! Przysięgam na wszystko, co jest mi drogie, że nie będę odbierać życia, przyrzekam! Będę robić wszystko, by je ratować, bylebyś tylko pozwolił mi ze sobą pracować.
Tengel westchnął.
– Nie widzę innego wyjścia. Nie mam tyle siły, by przekazać cię władzom, chociaż to byłoby chyba najwłaściwsze. Ale musisz mi oddać wszystkie swoje niebezpieczne mikstury.
Zawahała się.
– Wszystkie, Sol! Nadal jesteś dzieckiem i nie potrafisz przewidzieć konsekwencji swoich uczynków. Dostaniesz je z powrotem, kiedy skończysz… dwadzieścia lat.
– Ale to dłużej niż pięć lat!
– Tak być musi. To dla ciebie jedyny ratunek.
Westchnęła głęboko z rezygnacją.
– Jak chcesz.
Skierowali się w stronę domu. Nagle Tengel zaczął się śmiać.
– Jeżeli zaczniesz ze mną pracować, to pomożesz mi także w inny sposób. Mam trochę kłopotów z wysoko urodzonymi damami, które potrzebują mojej pomocy.
– Jakich kłopotów? – zapytała Sol zaciekawiona.
– Wiesz, pacjent bardzo często podziwia swego lekarza. Zwłaszcza kobiety bardzo, bardzo często żywią do niego niestosowne uczucia, połączenie podziwu z miłością i uległością. Może to być bardzo kłopotliwe.
Sol wybuchnęła gromkim śmiechem.
– Chcesz powiedzieć, że się w tobie kochają?
– Coś w tym rodzaju – odparł wymijająco. – Dlatego dobrze, że będę mógł zabierać cię ze sobą do ich komnat. Twoja obecność ostudzi ich niewczesne zapały.
Dziewczynka uznała to za niezwykle zabawne, Tengelowi jednak wcale nie było do śmiechu. Przed niektórymi wizytami zawsze się denerwował. Pamiętał kuszące spojrzenia pacjentek, osuwające się negliże, wąskie dłonie głaszczące jego ramię.
– Czy ciebie to podnieca? – chciała wiedzieć Sol.
Zmarszczył brwi.
– Podnieca? Nie spodziewałem się takiego słowa z twoich ust, Sol – powiedział surowo. – Nie, nie podnieca mnie. Robi mi się tylko przykro z ich powodu, budzi to również mój gniew. Muszę okazać wiele taktu i cierpliwości, by wycofać się, nie raniąc ich uczuć. A na to nie mam ani siły, ani czasu.
– Biedny ojcze – powiedziała Sol, czule biorąc go za rękę. – Wybawię cię od tych natrętnych kobiet. Rozumiem je jednak. Z pewnością wydajesz się pociągający pomimo twego strasznego wyglądu.
Tak przemawiać do Tengela mogła tylko Sol. Wiedział jednak, że ma rację. Jedna z tych kobiet, które mają za mało zajęć, a zbyt wiele czasu na marzenia, powiedziała mu kiedyś wprost: „Jesteście, panie Tengelu, zmysłowy jak samiec w okresie godów. Demonizm czyni was straszliwie niebezpiecznym. Podwójnie zakazanym. A wiecie, zakazany owoc…”
Wówczas ogarnęła Tengela taka niechęć, że z trudem zachował uprzejmość.
– Czy Silje o tym wie?
– Nie, nie chciałem jej niepokoić, gdyż nigdy mi nawet przez myśl nie przeszło, by ją zdradzić. Ale dobrze będzie mieć cię ze sobą. Bardzo się z tego cieszę.
– Ja również – stwierdziła Sol.
– Ale ty zajmowałaś się dzisiaj czymś jeszcze, Sol. Czułem to, kiedy się spotkaliśmy. Uczucie, które cię przepełniało, było tak silne, jakby rozrywało cię na kawałki.
Uśmiechnęła się.
– Tak, ale to nie było nic złego, Tengelu. To było uczucie szczęścia. Nie chcę więcej o tym mówić.
Przyglądał się jej z boku, ale w najśmielszych marzeniach nie byłby w stanie wyobrazić sobie, czym się naprawdę zajmowała. Dla Tengela Sol była tylko dzieckiem i nikim więcej.
W dość drastyczny sposób Sol uwolniła rodzinę od zagrożenia, jakie stanowił kościelny, jednak prawdziwe niebezpieczeństwo wciąż nad nimi wisiało.
Silje i dzieci byli zbyt dobroduszni, by uwierzyć, że ktoś mógł do nich przybyć w złych zamiarach. Uważali, że w głębi serca wszyscy są dobrzy, i choć często fakty dowodziły czegoś wręcz przeciwnego, Silje i Tengel wychowywali dzieci tak, by okazywały szacunek i troskę innym. Takie było ich główne przesłanie, ewangelia miłości.
Jednakże Tengela, a do pewnego stopnia również Sol, nurtował wyraźny niepokój, wywołany przez gościa, który mieszkał w ich domu.
Johan przywykł był do siedzenia i skazywania winnych i niewinnych na śmierć lub tortury, a nie do biegania po lesie.
I w końcu zachorował. Tym razem naprawdę. Przypuszczał, że umrze.
Kiedy wrócił z lasu, gdzie przez pół dnia starał się odnaleźć Sol, Are popatrzył na niego z politowaniem.
– Naprawdę przeszedłeś przez góry aż od Sogn? – zapytał dziecięcym, jasnym głosem. – Przecież ledwo zipiesz już po pokonaniu najmniejszego pagóreczka.
Johan nie wiedział, co ma odpowiedzieć – tak zdumiał go fakt, że ktoś mógł wątpić w słowa przedstawiciela wymiaru sprawiedliwości. Widział siebie jako narzędzie Boga, jako anioła kary.
Z opresji wybawiła go Silje.
– Nie wolno zwracać się na „ty” do dorosłych. Are, kiedy wreszcie się tego nauczysz? Musisz zrozumieć, że pan Johan jest wyczerpany po długiej podróży. Upłynie wiele dni, zanim znów nabierze sił. Czy ładnie było w lesie, panie Johanie?
– Co? Ależ tak, oczywiście.
Prawdę mówiąc w ogóle nie przyglądał się lasowi. Ciągle wypatrywał Sol i w miarę jak dzień mijał, narastał jego gniew. Po sprawdzeniu w zwykłym miejscu nad rzeką pokręcił się wokół domu. Potem znów pobiegł do lasu, ganiał po nim jak wściekły pies, by ją odnaleźć. Chciał jej pokazać, kim jest. Ta mała łobuzica będzie się trzęsła ze strachu i cierpiała, już on się postara o najbardziej wyrafinowane tortury. Naprawdę pożałuje, że się przed nim ukryła, ta…
– Nadchodzą Tengel i Sol – zawołała Silje z radością.
Ramiona Johana opadły. I pomyśleć, że dzień był taki jasny i piękny! Nie zauważył tego przedtem!
Teraz znów leżał w łożu. Czuł ucisk w piersi, a ataki suchego kaszlu echem rozbrzmiewały w pokoiku na strychu. Jednak, choć z pewnością nie przyznałby się do tego, było mu bardzo przyjemnie.
A to dlatego, że zupełnie nowa, łagodna Sol zajmowała się nim tak troskliwie. Podawała mu wzmacniające zupy (z pewnością czarodziejskie wywary – musi o tym donieść) i dbała, by jego łoże zawsze było gładkie i przyjemne. Jej szybkie, zręczne dłonie poprawiały poduszki, wślizgiwały się pod jego plecy wygładzając prześcieradło i ogrzewając ascetyczne, przywykłe do wyrzeczeń ciało. Wodził za nią oczami, gdziekolwiek się ruszyła, rejestrując wszelkie oznaki wskazujące na to, że była czarownicą. Po to tu przecież przybył? Ciągle napominał się, że musi je zapisać. Te żółtozielone kocie oczy, zbyt wcześnie rozwinięte, kuszące kształty, biodra, piersi, talia tak wąska, że zastanawiał się, czy nie zdołałby objąć jej dłońmi…
Читать дальше