Margit Sandemo
Wiosenna Ofiara
SAGA O LUDZIACH LODU
Tom XXIII
W Elistrand królowała zima.
Śnieg zalegał ciężkimi zwałami na dachach, pokrywał drogi, pola i skute lodem jezioro.
W domu panował bardzo miły nastrój. W tej szczególnej ciszy, jaką odznacza się szara zimowa godzina, Vinga i jej gość, Heike, siedzieli przed kominkiem i grzali nogi przemarznięte podczas męczącej wędrówki po majątku. Rozsiedli się w wygodnych fotelach, wyciągnięte do ognia stopy oparli na stołeczkach.
Vinga kokieteryjnie poruszała palcami, rozkoszując się ciepłem.
– Dobrze znowu cię widzieć – powiedziała swoim jasnym, dźwięcznym głosem. – Już od dawna czułam się tu bardzo samotna. Prawie mnie nie odwiedzasz!
Uśmiechnął się w odpowiedzi.
– Przecież wiesz, dlaczego. Dziecko drogie, przecież wiesz, że nie mogę z tobą mieszkać. Już pierwszej nocy wylądowałbym w twoim łóżku.
– Z własnej nieprzymuszonej woli? – spytała zaczepnie. – Czy też dlatego, że to ja bym cię o to błagała?
– Z własnej woli. O tym także bardzo dobrze wiesz. Ale… Twoja beztroska wcale mi sprawy nie ułatwia.
– Heike, ja naprawdę nie rozumiem, dlaczego nie możemy…
Przerwał jej natychmiast, bo znał te argumenty. I jakże chętnie by im uległ…
– Opiekun nie może swojej podopiecznej odwiedzać nocami, Vingo! Zwłaszcza jeśli ma ona siedemnaście lat, a opiekun…
– Dość! – zawołała, unosząc rękę. – Jeśli jeszcze raz powiesz coś o swoim niesamowitym wyglądzie, to przestanę z tobą rozmawiać!
– To pogróżka czy obietnica? – spytał złośliwie.
Vinga cisnęła w niego poduszką.
On jednak tak właśnie myślał. Jeszcze dzisiejszego ranka, gdy nie bez oporów zdecydował się wreszcie ją odwiedzić, bo tęsknota stawała się zbyt dotkliwa, spojrzał w lustro i pomyślał, że powinien raczej zostać u siebie, w małym domku niedaleko Christianii. Nie ma na ziemi człowieka równie brzydkiego jak on. Jest co prawda przystojny, wysoki i szczupły, ale też i na tym koniec. Gdy patrzył na te swoje zmierzwione ciemne włosy, które zdawały się ukrywać paskudne, spiczaste uszy trolla, ogarniała go nienawiść do samego siebie. I te oczy, skośne, połyskujące żółtym blaskiem, te wydatne, jakby rozdęte nozdrza, te szerokie, wykrzywione w jakimś zwierzęcym grymasie usta ponad długą, zakończoną ostro jak u lisa brodą! Do tego wystające kości policzkowe, niesamowite ramiona i mocno owłosione piersi.
Jeden z najciężej dotkniętych potomków Ludzi Lodu, gdyby sądzić po wyglądzie.
I oto Vinga, ta szalona, najcudowniejsza istota na ziemi, uważa, że Heike jest pociągającym młodym człowiekiem!
Och, starał się, żeby poznała innych młodych mężczyzn i zrozumiała, jak bardzo on się od nich różni. Heike wiedział bowiem, że któregoś pięknego dnia będzie musiał ją utracić. To naturalne i oczywiste. Ona jednak uważała, że urodziwi młodzi mężczyźni są nudni. „A poza tym wcale mi się nie podobają! – wykrzykiwała. – Heike, dla mnie najpiękniejszy jesteś ty!”
Czy to zatem takie dziwne, że trochę się obawiał tutaj przychodzić?
Przecież ją kochał! Kochał każdą cząsteczkę tej maleńkiej, eterycznej istoty, burzę blond włosów, energiczne ruchy, wesoły śmiech, radosne spojrzenie, a także jej niekiedy szokującą szczerość.
– No, a jak twoje starania o odzyskanie Grastensholm? – spytała Vinga nieoczekiwanie.
Mimo woli Heike podniósł wzrok i spojrzał w kierunku dużego dworu na wzgórzu. Nie zobaczył, oczywiście, nic, bo wszystko przesłaniał mrok i sypiący nieustannie gęsty śnieg.
– Kiepsko – westchnął. – Snivel, jak wiesz, wciąż siedzi we dworze niczym wielka, tłusta ropucha i pilnuje swoich skarbów. To znaczy moich skarbów! I wcale nic zamierza się ruszyć.
– Tak, wiem. Nie pozwala mi o tym zapomnieć.
– Dokucza ci?
– Dokucza? On mnie nienawidzi, Heike! Nienawidzi mnie dlatego, że sąd oddał mi Elistrand, i dlatego, że przyznano mi pieniądze, które jego bratanek, adwokat Sorensen, wyłudził od mojego ojca. Mnie się teraz dobrze powodzi, służba jest oddana, a Elistrand zadbane. No, dość zadbane, powiedzmy, zresztą sam widziałeś dzisiaj, jak to wygląda. Oczywiście wszystko wymaga wielkiej pracy! Ale dla Snivela moja obecność w parafii Grastensholm jest niczym cierń w oku.
– Jak on ci dokucza?
– Najpierw próbował wykurzyć mnie stąd plotkami. Ale to mu się nie udało, bo mieszkańcy parafii zawsze kochali Ludzi Lodu, nikt natomiast nie lubi Snivela. Potem próbował niszczyć moją własność, a to tartak, a to łodzie albo sprzęt rybacki, moje zasiewy, lasy, wszystko. Na szczęście dzięki wiernym mi ludziom szkody udawało się szybko naprawić i jakoś sobie radzę. A czasami mam wrażenie, że opiekuje się mną jakaś wyższa siła. Zawsze kiedy nam się wydaje, że już trzeba będzie dać za wygraną, przychodzi nieoczekiwana pomoc: pieniądze, ziarno na siew albo coś podobnego. Zjawiają się jacyś ludzie, którzy mieli dług wobec moich rodziców…
Sprawiała wrażenie, że nie wie, co o tym sądzić. Heike odwrócił twarz, by z jego oczu nie wyczytała, skąd się bierze ta pomoc.
Vinga ocknęła się z zamyślenia.
– Ale nieustanne ataki Snivela są męczące, Heike. Czasami brak mi już sił.
– Nie możesz tego znosić! – oświadczył. – Trzeba z tym skończyć!
– O, nie wiesz jeszcze najgorszego. Niedawno jeden ze stajennych zauważył, że człowiek Snivela kręci się koło naszej wozowni. A następnego dnia, kiedy wyjechałam w pole, odpadło koło od mojej bryczki akurat na najbardziej stromym zboczu, nad samym jeziorem. Okazało się, że oś była przepiłowana.
Heike zerwał się z miejsca i zaczął nerwowo krążyć po pokoju.
– On musi stąd zniknąć – wykrztusił zdławionym głosem. – Musi się wynieść! Natychmiast! Boże drogi! Dom jest przecież mój! On nie ma najmniejszego prawa do niczego, ale nikt nie może nic zrobić tylko dlatego, że Snivel jest sędzią! Czy raczej nikt nie ma odwagi nic zrobić!
– A adwokat Menger?
– Nie mam sumienia go o to prosić, Vingo. On i tak zrobił dla nas bardzo dużo, ratując dla ciebie Elistrand, ale więcej nie możemy wymagać od człowieka, który jest śmiertelnie chory. Snivel by go zmiażdżył.
– W sądzie?
– W sądzie pewnie też. Jeśli Menger wniesie przeciwko niemu pozew, Snivel zniszczy go na sali rozpraw. Chyba pamiętasz, że w czasie procesu o Elistrand przekupił prawie wszystkich ławników. O ile w ogóle sprawy zajdą tak daleko… Obawiam się, że Snivel zmiażdżyłby go dosłownie. Nie sądzę, by zawahał się przed morderstwem.
– Tak, tak. Ale co oprócz tego zrobiłeś, Heike? Nie siedziałeś chyba z założonymi rękami? Minęły już przecież trzy kwartały!
Heike westchnął.
– Próbowałem wszystkiego. Poszedłem nawet do Sądu Najwyższego z prośbą, by mi pomogli odzyskać własny dom. Potraktowali mnie jak włos w zupie, nie mam wątpliwości, że Snivel ma wpływy wszędzie. Przewidział, że zwrócę się i tam. – Heike usiadł na swoim miejscu. – Dostałem odpowiedź na oba listy, które wysłaliśmy do cioci Ingeli i wuja Arva Gripa, zresztą wiesz o tym, sama mi czytałaś, co piszą. Chętnie by nam pomogli, ale żadne nie może zostawić swoich spraw, żeby tu przyjechać. Vingo, rozmawiałem z tyloma ludźmi w Christianii, upokarzałem się, niektórzy wyrzucali mnie za drzwi, bo myśleli, że jestem diabłem albo odmieńcem! Ludzie nie chcą mi pomóc! Żebyś wiedziała już wszystko, to ci powiem, że poszedłem nawet do Grastensholm, do samego Snivela. Rozmawiałem z nim, próbowałem go nakłonić, żeby dobrowolnie oddał mi moje dziedzictwo.
Читать дальше