Margit Sandemo
Polowanie Na Czarownice
Saga O Ludziach Lodu Tom II
Nic nie zapowiadało katastrofy. W każdym razie nic wyczuwalnego.
Wiosła trzeszczały w dulkach, gdy ich pióra miękko wślizgiwały się w spokojne lustro wody. Na rufie siedziała trójka rozbawionych dzieci. Po jeziorze niosły się ich jasne głosy. W głosie Sol dźwięczała pewność siebie i upór, w głosie Daga spokój i odrobina chłodu. Liv natomiast szczebiotała fantazjując, nieustannie uciszana przez dwójkę starszego rodzeństwa.
Silje siedziała w środku, zerkając na wiosłującego Tengela, który z uwagą wpatrywał się w dzieci. Żył w ciągłym niepokoju, że może im się coś przydarzyć. Były jednak dobrze wychowywane, miały swobodę, ale tylko do pewnych granic. Właściwie nie musi ich tak pilnować, pomyślała. Niemniej jednak rozumiała Tengela. Od urodzenia przywykł do życia w samotności, a teraz miał koło siebie cztery osoby, które go potrzebowały, podziwiały i obdarzały miłością, o jakiej dawniej mógł tylko marzyć.
Silje była dumna z nich wszystkich, ze swojej małej rodziny. Tylko ona wiedziała, że Tengel, odepchnięty przez środowisko, budzący, strach swoim przerażającym, demonicznym wyglądem, był niezwykle dobrym człowiekiem. A małe… Na samą myśl robiło jej się ciepło na sercu.
Sol była wesołym, żywym, ale trudnym dzieckiem, nad którym zawisł miecz Damoklesa. Dag blondynek, inteligentny marzyciel. I mała Liv, która we wszystkim naśladowała tamtych dwoje. Jest coraz bardziej podobna do mnie, pomyślała Silje ze zdziwieniem. Takie same brązowe, kręcone włosy, może nieco bardziej miedziane niż moje, takie samo nieśmiałe spojrzenie i przelotne uśmiechy. I fantazję ma też taką samą jak ja. I wszędzie widzi trolle, przedmioty żyjące własnym życiem, cienie, drzewa, z którymi można rozmawiać… Kochana córeczko, z taką wrażliwością będziesz miała bogate życie, jednak nie uchronisz się przed wieloma ciężkimi ciosami!
Nie chciała odwracać się i patrzeć na dzieci. Wyglądały tak nędznie, że ich widok sprawiał jej ból. Sukienka Sol była za mała. Dag miał na sobie spodnie i kurtkę przerobione z jej starej sukni. Obie części odzienia zdradzały, że kiepska z niej krawcowa. Zgrzebna sukienka Liv, uszyta ze spodni Tengela, to nieforemne okrycie, z którego wyśmiewały się sąsiadki… Silje myśląc o tym skuliła się na ławce.
Zarzucili sieci i kierowali się w stronę lądu. Letni wieczór był ciepły, zabrali więc ze sobą dzieci. Cała trójka uwielbiała podobne wyprawy i uważała pływanie łodzią za coś najprzyjemniejszego na świecie.
Oczy Silje ślizgały się po górach, które ze wszystkich stron otaczały Dolinę Ludzi Lodu. Teraz leżały skąpane w czerwonozłotym blasku zachodzącego słońca. Jej spojrzenie zatrzymało się na przełęczy między dwoma wierzchołkami.
– Wiesz, Tengelu, często myślałam, że chyba można przejść tamtędy na drugą stronę.
Przestał wiosłować i spojrzał na góry.
– Owszem, w marzeniach. Było nawet kilku, którym się udało. Jednak nie namawiałbym do tego. Po drugiej stronie wychodzi się na lodowiec. Trzeba się solidnie namęczyć, żeby dotrzeć do bardziej przyjaznych szlaków.
– Szedłeś więc tamtędy?
– Tak, kiedyś dawno temu. I obiecałem sobie, że nigdy więcej tego nie uczynię.
Łódź uderzyła o brzeg i dzieci, wszystkie naraz, usiłowały z niej wyskoczyć.
– Spokój! – rzucił Tengel stanowczo. Nic więcej nie musiał dodawać. Potrafił utrzymać autorytet i narzucić niezwykłą dyscyplinę. Dyscyplinę pełną życzliwości i miłości. Silje czuła, że dzieci go uwielbiają.
W drodze do domu każdy musiał coś nieść. Maluchy już dawno zrozumiały, że aby przeżyć, wszyscy muszą wypełniać swoje obowiązki. Tengel wziął Liv na barana, ponieważ jej nóżki zmęczyły się już pokonywaniem drogi wśród płożących się krzewów jałowca. Sol i Dag szli po obu stronach Silje.
Sol była zamyślona. Jej bystra twarzyczka, otoczona ciemnymi lokami, miała wyraz skupienia i powagi.
– Słuchaj, dlaczego ja nazywam cię Silje, a Dag i Liv mówią „mamo”?
Silje wzięła ją za rękę.
– To długa historia. Zawsze nazywałaś mnie Silje.
Dzieci spojrzały na nią wyczekująco.
Sol, otworzywszy szeroko oczy ze zdziwienia, powiedziała:
– Dzieci dzisiaj nazwały mnie i Daga bękartami. O co im chodziło?
Silje zrobiło się zimno. Szybko się jednak pozbierała.
– Naprawdę? Nie miały żadnego prawa. – Zatrzymała się. Myślę, że jesteście już wystarczająco duzi, by usłyszeć tę historię – zadecydowała. Masz przecież siedem lat, Sol, a Dag prawie pięć. Tylko Liv jest jeszcze za mała, by cokolwiek zrozumieć, ma dopiero trzy lata. Tengelu! – zawołała.
Przystanął. Byli na terenie swojego gospodarstwa, na łące nie opodal domu.
– Dzieci nazwano bękartami.
– Co?
– Tak, i chcą usłyszeć dzieje swojego życia – powiedziała Silje zagniewana, ale jednocześnie podekscytowana. – Czy możesz zająć się Liv, a ja w tym czasie porozmawiam z Sol i Dagiem? Chyba zgadzasz się ze mną, że powinnam to teraz zrobić?
Tengel zawahał się i przyjrzał się im uważnie.
– Tak będzie chyba najlepiej – stwierdził w końcu. – Przyjdę, kiedy położę małą spać. Nie, żadnych protestów, Liv. Jesteś tak zmęczona, że oczy same ci się zamykają.
Usiedli przy strumieniu na starych balach służących do chłodzenia mleka, gdzie szumiała i pluskała woda. Silje zaczęła snuć opowieść zasłuchanym dzieciom.
– Muszę najpierw się przyznać, że nie jestem twoją prawdziwą matką, Sol. Ani też twoją, Dagu. Tylko Liv jest moją córką. Mam jednak nadzieję, że to nic nie zmienia? – zapytała z obawą. – Naprawdę starałam się, by nie brakowało wam waszych prawdziwych matek, i kocham was równie mocno jak moją prawdziwą córkę Liv. Ojciec też.
Dzieci siedziały w milczeniu.
Nagle Sol westchnęła żałośnie:
– A więc Tengel też nie jest naszym tatusiem?
– Nie. Tylko Liv jest naszą córką. A ty zawsze przecież nazywałaś go Tengelem, Sol.
– Ja nie – powiedział Dag. – Ja mówię do niego „ojcze”.
– Tak, bo ty byłeś maleńki, kiedy zostałeś z nami. Sol była starsza.
Nie, to jeszcze niczego nie tłumaczyło. Sprawa nadal była zagmatwana. Silje próbowała wyjaśnić:
– Zrozumcie, tak bardzo pragnęliśmy, abyście to właśnie wy byli naszymi dziećmi…
– Ale kim, wobec tego, była nasza prawdziwa matka? – zapytała Sol drżącym z lekka głosem. – Wzięliście nas po prostu dlatego, że tak chcieliście?
Cała Sol! Odrzuciła niezdarne wyjaśnienia Silje i postawiła sprawę na ostrzu noża.
– Nie, oczywiście, że nie. Nie jesteście dziećmi jednej matki – odpowiedziała Silje. Trudno jej było mówić, wiedziała jednak, że robi słusznie, wyjawiając im prawdę teraz. – Sol, twoja matka była siostrą Tengela, więc jest on właściwie twoim wujem. A Liv to twoja cioteczna siostra.
Sol siedziała nieruchomo. Jej wzrok był nieobecny.
– Gdzie ona teraz jest?
– Twoja matka? W niebie. Ona nie żyje, Sol, umarła na zarazę, to taka okropna choroba, wiesz chyba. Twój ojciec też wtedy zmarł i twoja młodsza siostra Leonarda. Ty tego nie pamiętasz, miałaś zaledwie dwa lata, kiedy cię znalazłam. Wiesz, Sol, byłaś wtedy całkiem samiutka i ja też. A więc nie tylko ty mnie potrzebowałaś, ale także ja potrzebowałam ciebie. Twoja matka dała ci na imię Angelika.
Читать дальше