– Och, dzieci muszą już się położyć. Są takie podekscytowane pakowaniem.
– Tak, słońce zaszło już za góry. Tak nie można. Gdzie one są?
Obydwoje wyszli na zewnątrz. W tej samej chwili dzieci wypadły zza węgla.
– Tato! Mamo! Chodźcie zobaczyć! – krzyczały. – Pali się!
Silje i Tengel pobiegli. Kiedy okrążyli dom, usłyszeli straszne krzyki dobiegające z drugiego krańca doliny, od strony wejścia przy lodowcu. Na tle wieczornego nieba, w gęstych kłębach dymu, wzbijały się w górę płomienie.
– O mój Boże – szepnął Tengel.
To dom strażnika – stwierdziła Silje. – Musimy pospieszyć z pomocą.
– Nie – rzekł Tengel. Jego twarz była biała. – To coś więcej. Dom Hanny też płonie i zagroda Brattengów… Silje! krzyknął zrozpaczony. – Dla nas nie ma ratunku. Spóźniliśmy się!
– O, nie – jęknęła. – Czy sądzisz, że to dzieło Heminga?
– Tak. Znów go schwytano i zdradził nas, nędznik, by ratować własną skórę. Z pewnością wypełniała go żądza zemsty od czasu, gdy tak srodze go ukarałem za zachowanie wobec ciebie. Powinienem był usłuchać swego wewnętrznego głosu, słuchać ciebie i Hanny. Ona miała rację, jestem idiotą. Boże, co my zrobimy?
– Dom Hanny! – wyła Sol. – Dom Hanny płonie! Muszę tam iść!
Tengel zatrzymał ją siłą. Ugryzła go, ale on nawet nie rozgniewał się z tego powodu.
– Widzieliśmy masę mężczyzn przy lodowej bramie – powiedział Dag. – Błyszczały im czapki.
– Hełmy żołnierzy!
Nareszcie Tengel zaczął otrząsać się z szoku.
– Szybko! Musimy uciekać, ukryć się. Nasz dom leży najwyżej, a więc dotrą tu najpóźniej, ale to właśnie nas chcą pochwycić, potomków złego Tengela w prostej linii.
– Dokąd pójdziemy? – zapytała Silje, gotowa na wszystko.
– Do lasu. Tylko tam możemy się schronić, choć nie na długo.
– A przejście przez góry?
Przystanął na chwilę.
– Chcesz powiedzieć, że mielibyśmy przeprawić się na drugą stronę? No tak, masz rację. To prawie niemożliwe, ale musimy spróbować. Na początku ukryje nas las brzozowy. Ja osiodłam konia, a ty wybierz z rzeczy to co najważniejsze i tak mało, jak tylko się da. Będziemy musieli nocować na dworze, a więc weź coś do okrycia. Dzieci, pomóżcie matce! Mamy jeszcze trochę czasu.
Sol zrozumiała, że im samym grozi niebezpieczeństwo, i poddała się. Cały czas jednak łkała i bezradna posyłała pełne rozpaczy spojrzenia w kierunku domu Hanny stojącego teraz w koronie płomieni.
Wszyscy biegali tam i z powrotem, ale był to rozgardiasz w jakiś sposób zorganizowany. Poruszali się niezwykle szybko, nie mieli czasu na odpoczynek. Silje przypomniał się ten dzień, kiedy musieli uciekać z dworu Benedykta. Teraz musieli spieszyć się jeszcze bardziej.
– Mój kotek! – krzyknęła Sol. – Czy nikt go nie widział?
Silje, która zwierzęta obdarzała szczególnym uczuciem, zrozumiała jej strach.
– Poszukaj w stodole i włóż go do tego worka!
Sol schwyciła worek i pobiegła.
– Powinniśmy ostrzec najbliższych sąsiadów – powiedziała Silje, kiedy przyszła do Tengela z częścią bagażu.
– Nie zdążymy.
– A ich trzoda…
– Żołnierze zabiorą zwierzęta ze sobą. Są cenne. O nie, ta lalka jest za duża!
– Ale rozumiesz chyba, że nie możemy zostawić lalki Liv!
Tengel zrobił ją z drewna, a Silje uszyła jej suknię. Liv uwielbiała tę zabawkę.
– Tak, masz rację. Czy… czy to już wszystko? – zapytał.
– Tak sądzę. Musimy wyruszać. Natychmiast!
Spakowana była już księga i rzeczy Daga. I prezent ślubny.
– Przywiązujesz się do niepotrzebnych przedmiotów, które mają dla ciebie szczególną wartość, Silje, i za to cię kocham. Ale zapomniałaś o witrażu.
– Nie możemy go ze sobą zabrać w takiej sytuacji.
– Musimy go zabrać – zdecydował Tengel i znów zaczął się spieszyć. – Wsadź dzieci na konia.
Silje podniosła dwójkę młodszych dzieci i posadziła na końskim grzbiecie. Najwidoczniej nie tylko ja przywiązuję się do niepotrzebnych rzeczy, pomyślała. Jakże, na Boga, chce zabrać ze sobą ten witraż?
– Sol! Gdzie jest Sol? Na miłość boską, chodźże już!
Sol wyszła zza stodoły.
– Nie mogę znaleźć kota – zapłakała.
W tym samym momencie pojawił się Tengel i zaczął przymocowywać witraż do reszty bagażu.
– Kot? Dopiero co polował na myszy za spichrzem – powiedział.
Sol popędziła tam jak strzała i zanim się spostrzegli, już dumnie kroczyła, niosąc przed sobą worek. Wystawał z niego czarny jak węgiel ogon poruszający się ze złością, jakby wyrażający oburzenie, iż ludzie są tacy niedelikatni, przeszkadzają w samym środku polowania!
– Och, dzięki Bogu – powiedziała Silje z ulgą.
Opuścili zagrodę i wkrótce skrył ich brzozowy las.
– Zabraliśmy za mało jedzenia – odezwała się do Tengela zatroskana Silje. – Grimar zjadł wszystkie moroszki i prawie cały zapas pożywienia. Dopiero jutro miałam piec chleb.
– Nic na to nie poradzimy. Coś chyba mamy?
– Tak, tak. Ale nie na długo wystarczy.
– Nad Doliną Ludzi Lodu słał się teraz gęsty dym. Rozległy się trzaski i huki; pożar ogarnął już wiele zagród. Słychać też było rozdzierające krzyki.
Silje robiło się słabo z lęku i rozpaczy. Musiała biec, by dotrzymać kroku Tengelowi, który prowadził konia i szedł zbyt szybko jak dla niej. Trójka dzieci mocno uczepiła się końskiego grzbietu. Silje niosła tyle bagażu, że zapierało jej dech w piersiach. Były to rzeczy, które nie zmieściły się na koniu. A przecież tyle zostawili!
Chciała krzyknąć, żeby poczekali, już nie nadążała. Musiała myśleć o jeszcze jednym dziecku. Milczała jednak. Wiedziała, że cenna jest każda sekunda.
Nie potrafiła sobie wyobrazić sytuacji gorszej niż ta, gorszej niż ten bieg po zboczach z poczuciem własnej niemocy, niż ten pęd w panicznym lęku, by ujść z życiem.
Wreszcie Tengel zatrzymał się i poczekał. Zauważył, jak daleko została w tyle. W lesie był w tym miejscu akurat prześwit, więc Silje odwróciła się, ciężko chwytając powietrze. Nogi ugięły się pod nią.
Płonęły już teraz wszystkie zagrody. Dom wodza, zdobiony rzeźbieniami.
I… i ich dom. Rodzinny dom Tengela.
– Och, Tengelu – jęknęła.
– Musimy iść – powiedział. – Szybko!
– Sądzisz, że nas gonią?
– Jeszcze nie, ale nic nie wiadomo. Chodź!
Nie dane jej było długo odpoczywać. Odczekał tylko aż zbliżyła się do niego, i zaraz znów ruszył. A więc raczej on odpoczął, nie ona.
Droga pod górę była koszmarna. Chwilami widziała wioskę. Nagle spostrzegła coś, co sprawiło, że włosy stanęły jej dęba na głowie.
– Tengelu! – krzyknęła. – Patrz!
Przystanął i wycedził coś niezrozumiale przez zęby. Pod górę w ich kierunku biegli trzej chłopcy z wioski, a za nimi grupa żołnierzy.
– Biedni chłopcy jęknęła Silje. – Żołnierze zauważą i nas! Nie uciekniemy!
Potykając się pobiegła do Tengela.
– Nie, nie patrzcie tam, dzieci – rozkazał, wziął Silje za rękę i poprowadził konia dalej.
Dobiegł ich przeszywający serce krzyk. Silje nie chciała patrzeć, wiedziała jednak, że chłopcom nie udało się uciec.
Tengel obejrzał się za siebie.
– Żołnierze zatrzymali się i rozmawiają. Musimy być cicho, tu nas nie widać.
Choć odległość wydawała się bezpieczna, tak trudno było spokojnie stać w miejscu. Silje spojrzała w dół przez gałęzie. Bolało ją w płucach; z wycieńczenia przed oczami tańczyły jej mroczki. Wszędzie między domami widziała żołnierzy. Małe stado krów prowadzono w kierunku wodnej bramy. Po ciężkiej zimie w dolinie pozostało niewiele zwierząt. Nie dostrzegła jednak ani jednego mieszkańca wioski.
Читать дальше