– Czy umarła w czasie zarazy?
– Prawdopodobnie tak. Na pewno dlatego cię straciła. Twój ojciec w każdym razie nie żyje.
Najlepiej tak właśnie powiedzieć. Wszystko przemawiało za tym, że matka Daga była niezamężna, a on sam stanowił owoc jakiegoś bardzo przypadkowego związku. Dag zdawał się być uspokojony wyjaśnieniem Tengela.
– Moi prawdziwi rodzice nie żyją – oznajmił dostojnie.
– Moi też – powiedziała Sol, której udało się nawet uronić łezkę, ale tylko dlatego, że podobała jej się rola nieszczęśliwej.
– Mam nadzieję, że zostaniecie z nami? – cicho zapytała Silje z obawą w głosie.
Obydwoje uroczyście skinęli głowami.
– W domach innych dzieci dorośli kłócą się cały czas – stwierdził Dag, po swojemu cedząc słowa prawie jak dorosły. – Tak jakby się nie lubili. A wy do siebie nigdy się tak nie odnosicie. Chyba się szaju… szajn…
– Szanujemy? – podpowiedział Tengel. – Oczywiście, tak właśnie jest.
Tengel spojrzał w oczy Silje. Poczuła, jak odbija się w nich promieniujące ciepło jego miłości.
Tego wieczora Silje długo nie kładła się spać. Zapaliła jedną z drogocennych szczapek smolnego łuczywa i wyciągnęła swój pamiętnik, który wiele lat temu podarował jej Benedykt Malarz. Wkrótce księga będzie zapisana do końca, a nowej z pewnością już nie dostanie.
Dzisiaj dzieci poznały prawdę o swoich rodzicach…
Kiedy skończyła pisanie, zgasiła łuczywo i wyszła na podwórze. Zbliżał się środek lata, dolina leżała skąpana w czarodziejskim, tajemniczym świetle, charakterystycznym dla letnich nocy w północnych krajach. Nad jeziorem słała się gęsta mgła, nad łąkami układała się w postacie roztańczonych elfów, a pisk perkoza przemieniał się w krzyk topielca, rusałki lub płacz zagubionego dziecka. Wiatr szumiał w trawie i ogarniał swym powiewem nędzne, stare domy. Silje miała wrażenie, że wokół jej stóp kręcą się szare kłębuszki: zaczarowane kocięta, małe, tajemnicze, zaklęte istoty. Za płotem przeszedł stary koń z siodłem na grzbiecie i poczłapał dalej, gdzieś do miejsca, które było jego domem. Czy on też był zaczarowany?
Tu jest niewypowiedzianie pięknie, pomyślała. Ale jakże nienawidzę tego miejsca, tego uczucia zamknięcia. Kocham Tengela i kocham dzieci, ale z całego serca pragnę, byśmy mogli opuścić Dolinę Ludzi Lodu. W inny sposób niż ci prymitywni ludzie patrzę na życie. Nazwali moje dzieci bękartami! A Tengela zwą czarownikiem, diabłem i sama nie wiem kim jeszcze. A przecież nigdy nie zrobił im nic złego, wprost przeciwnie. Nigdy nie wykorzystuje swych mocy, choć wiem, że je posiada. Mimo wszystko jest odsuwany od wspólnoty, w każdym razie przez większość. Na szczęście są i tacy, którzy go akceptują. Bogu niech będą za to dzięki.
Eldrid, nasza najlepsza przyjaciółka, kuzynka Tengela, opuszcza teraz dolinę. Jej mąż chce się stąd wydostać i osiedlić wśród ludzi. Ma nadzieję, że zapomniano już o jego związkach z buntownikami. Gdybyśmy tylko mogli im towarzyszyć! Tutaj całe życie przechodzi gdzieś obok nas.
Nie wiemy nic o tym, co dzieje się na świecie. Lata nieurodzaju sprawiły, że nie mogliśmy się stąd wydostać i pomóc Benedyktowi i jego ludziom. A ja tak bardzo chciałam chociaż raz w życiu zobaczyć króla. Jego jednak nigdy nie ma w Norwegii…
Sama zauważam, że mój język ubożeje, staje się coraz bardziej podobny do mowy Ludzi Lodu. Próbowaliśmy uczyć Sol i Daga, ale sami już dłużej nie jesteśmy w stanie tego robić. Powoli zapominamy, czegośmy się nauczyli. Tengel też pragnie się stąd wydostać, wiem to na pewno, tyle razy o tym mówił. Nie śmie jednak nas narażać. Wszak jeśli stąd wyjedziemy, natychmiast nas złapią. Mój najmilszy zostanie skazany na tortury, a potem na śmierć. Tengel i Sol nigdy nie będą mogli ukryć faktu, że są potomkami pierwszego Tengela, złego ducha Ludzi Lodu.
Westchnęła ciężko i boleśnie z powodu własnej bezsilności.
Zimy… Nienawidziła ich, napawały ją przerażeniem. Wszystko tu zamarzało, nawet pożywienie. Wieczny strach, że nie starczy strawy, że zapasy nagle się skończą. Głód podczas ostatniej zimy był koszmarem. Nic nie rozumiejące oczy dzieci, które kładły się spać tak samo głodne jak wstawały. Boże Narodzenie, gdy przystrojony chleb był jedynym pożywieniem, jakie mieli…
Kiedy pomyślała, że takich zim mogłoby nadejść więcej, poczuła, że trudno jej złapać oddech. Chciała uciec stąd dokądkolwiek, przestać myśleć. Byle tylko jej najbliżsi byli bezpieczni.
Musiała głęboko zaczerpnąć powietrza, by pokonać uczucie przygniatającej duszności.
I te dudniące huki dochodzące od strony jeziora, kiedy lód pękał na wiosnę. Wiosenne wieczory też były trudne, wypełnione żalem i tęsknotą…
Drgnęła, kiedy Tengel delikatnie dotknął jej ramienia.
– Twoje łoże było puste. Co się dzieje? – zapytał cicho.
– Nic… Nic… – odpowiedziała wymijająco.
– Właściwie nie musisz tego mówić – powiedział. – Tęsknisz do świata, prawda?
– Tengelu, musisz mi wierzyć: nigdy nie żałowałam.
– Wcale tak nie myślę. Wiem, że byłaś tu szczęśliwa.
– O, tak!
– Teraz jednak jesteś niespokojna i czujesz, że to życie z dala od świata ci nie wystarcza. Dokładnie to samo czuję i ja.
Silje poruszyła się niecierpliwie.
– Gdybyśmy nie musieli tu być, całym sercem kochałabym tę dolinę – powiedziała z przekonaniem. – Gdybyśmy mogli mieszkać tu tylko latem, byłoby wspaniale. Nie mamy jednak wyboru i to jest takie denerwujące. Ja… jednocześnie kocham i nienawidzę tego miejsca, Tengelu.
– Znam to uczucie. Kiedy byłem na zewnątrz, tęskniłem do doliny. A gdy tu wracałem, znów chciałem się stąd wydostać. Teraz jednak…
Zamilkł.
Silje popatrzyła na niego z czułością.
– Jesteś niespokojny. Widzę to już od wielu dni. Twoja zaskakująca decyzja, żeby nie przejmować trzody Eldrid, choć ona to zaproponowała, dała mi cień nadziei. Co się dzieje, Tengelu?
– Nie wiem – odpowiedział z namysłem. Nocny powiew targał jego czarne włosy. – Nie wiem, co to jest. Czy nie słyszałaś niezwykłej, żałosnej pieśni wiatru? Czy nie słyszysz, jak płacze trawa, gdy wiatr w niej zaszumi? Czy nie słyszysz, jak domy wzdychają?
– Takich rzeczy nie słyszę, wiesz przecież – uśmiechnęła się. – Ale Sol coś wyczuwa. Ostatnio chodzi rozdrażniana, ma nieobecne spojrzenie.
– Tak. Męczy mnie nieznośne przeczucie zbliżającego się niebezpieczeństwa. Gdybym tylko wiedział, skąd ono nadejdzie.
Silje powiedziała ostrożnie:
– Przypuszczam, że pozwoliłeś Eldrid zabrać ze sobą wszystkie zwierzęta, aby trzymała je tam dla nas.
– Być może – odpowiedział zadumany. – Nie wiem, o czym myślałem. Tak, wspominałem jej, że pójdziemy za nimi…
– Och, Tengelu!
Mleka, którego potrzebujemy, możemy dostać od ludzi wprowadzających się do domu Eldrid, więc sami nie musimy mieć żadnej krowy dodał pospiesznie.
Tak, to dobrzy ludzie, ale chyba nie lubię ich dzieci. Tak jak inne dokuczają naszym – powiedziała Silje zbolałym głosem. – Przezywają je najokropniej jak potrafią, sam słyszałeś dziś wieczorem. A ich rodzice nie pozwalają im się bawić z naszymi dziećmi. To tak boli, Tengelu.
Tengel zagryzł wargi.
– Boją się Sol, prawda? Och, dobrze to pamiętam z własnego dzieciństwa. Zawsze odrzucony, zawsze wzbudzający strach.
– Sol jest niebezpieczna – powiedziała Silje cicho. – Pamiętasz, co uczyniła z tą małą, która kopnęła Liv?
Читать дальше