Sol zaraz przysunęła się bliżej, aż przez płótno poczuł jej biodro. Schwycił je i uścisnął swą mocną dłonią.
Oczy dziewczyny żarzyły się przedziwnym blaskiem. Usta były na wpół otwarte, oddech pełen napięcia i wyczekiwania. Nie przeszkadzało jej, że od Klausa bił ostry zapach koni i stajni, dodawało mu to tylko prostoty, która tak pociągała Sol.
Odetchnął głęboko i drżąc na całym ciele uniósł się na łokciu. Dłonią pogładził jej dobrze rozwinięte piersi.
Nie odepchnęła go. Nie uderzyła po ręce, jak zwykle robiły to inne głupie dziewczęta. Jego dłoń wsunęła się pod bluzkę i zamknęła na jej piersi. W spojrzeniu Sol odczytał zrozumienie, jakiego w swej samotności nigdy dotąd nie napotkał. Czerwona mgła przesłoniła mu oczy, w uszach zaczęło szumieć. Dłoń zacisnęła się na jej piersi tak mocno, że na kilka tygodni zostawiła sinoczarne znaki. Nie potrafił myśleć jasno, ale dostrzegł jej gołe kolana i wiedział, że to nie on je odsłonił. A potem zwyciężyło nieznośne napięcie i słyszał już tylko swój własny, zwierzęcy, żałosny krzyk. Nie wiedząc, co i jak się stało, spoglądał prosto w rozognioną, podnieconą twarz Sol, a jego dłoń gorączkowo szukała miejsca, do którego tak bardzo chciała dotrzeć.
Sol nie mogła opanować drżenia. Przez moment wydawało się, że wszystko skończy się źle. Klaus tak bardzo się lękał, że ona po prostu zniknie. Zaplątał się w swoje własne spodnie i mocował się z nimi rozpaczliwie. Musiała mu pomóc, w końcu się udało, a jego jedyną myślą było przeciągłe, na wpół nieprzytomne: O Boooże! To cudowne, nie wytrzymam tego! Umieram, Boże, umieram!
Tak oto w wieku czternastu lat Sol po raz pierwszy uwiodła mężczyznę.
Z błogim wyrazem twarzy Sol wolnym krokiem podążała w kierunku domu. Klaus otrzeźwiał pierwszy i gotów był teraz oddać życie, by cofnąć bieg wydarzeń. Dzwonił zębami ze strachu i w ogóle wyglądał dość idiotycznie. Uspokajała go jednak, mówiąc:
– Nikt o niczym się nie dowie. Możesz spokojnie opuścić Grastensholm i wyruszyć do wojewody. To tylko drobiazg, niedługo o mnie zapomnisz.
– Nigdy! – zapewniał Klaus. – Nigdy! Ale jeśli to wyjdzie na jaw, skończę na szubienicy.
– Jeśli ty będziesz milczał, nikt się niczego nie dowie. Nie ma najmniejszego powodu, by opowiadać o tym komukolwiek, rozumiesz to chyba?
Skinął głową, szybko się pożegnał i pobiegł tak prędko, jakby sam diabeł deptał mu po piętach.
A więc to było to, myślała Sol wędrując w ten piękny letni dzień. Wcale nienajgorsze. Chociaż wszystko, prawdę mówiąc, skończyło się, zanim na dobre się zaczęło. Przeczuwała, że musi być jeszcze coś innego, coś doskonalszego niż ten łatwy podbój bez wstępów. Jej samej też się za bardzo spieszyło, z pewnością powinna była bawić się i uwodzić go trochę dłużej. Klaus jednak był prosty, wiedziała też, że nie miał doświadczenia. Przypuszczała, że istnieje ogromna skala doznań i że z mężczyzną innego rodzaju mogłoby być wspaniale.
Przyszłość wydała jej się nieodparcie fascynująca i kusząca.
Kiedy las się przerzedził i zbliżyła się już do jego skraju, spostrzegła jakąś postać ukrytą za drzewem, zwróconą do niej plecami. Najwyraźniej ktoś szpiegował Lipową Aleję.
Sol bezszelestnie podkradła się bliżej.
– Mam cię! – wrzasnęła grubym głosem i wbiła palce w plecy mężczyzny.
Krzyknął histerycznie i gwałtownie się odwrócił.
– Chcesz na śmierć wystraszyć starego człowieka, wariatko? – krzyknął.
– Ktoś, kto uważa, że nie jest przez nikogo widziany, zawsze zachowuje się śmiesznie – powiedziała Sol. – Wiem, kim jesteś. Kościelnym, prawda?
– Skąd ty możesz to wiedzieć, nigdy przecież nie chodzisz do kościoła – syknął, otrzepując ubranie, które zabrudziło się żywicą i igliwiem. – Poczekaj tylko! Twoja kolej wkrótce nadejdzie!
– Żeby iść do kościoła? – zapytała Sol, jeszcze bardziej odważna teraz, kiedy wypełniała ją słodycz miłosnych uniesień.
– Wprost przeciwnie! A poza tym nie mówi się tak do sługi bożego. Jak cię wychowano?
– Nie pojmuję, dlaczego miałabym zachowywać się z szacunkiem w stosunku do szpiega. Powinieneś milczeć o wychowaniu. To brzydko skrycie śledzić innych.
Mężczyzna zacisnął powieki. Z gniewu jego dłonie zamieniły się w pięści, unikał jednak wzroku Sol. Ospałość pana Johana irytowała go, chciał działać już, teraz!
– Wiem swoje – wymamrotał. Jego oczy błądziły po lesie, to tu, to tam, aż w końcu zatrzymały się na szczupłej talii dziewczyny i jej bujnym łonie. – Wiem, co z was za ludzie! Doczekacie się, ty i twój ojciec diabeł! Wyrok już wisi nad wami!
Ach, cóż za biodra miała ta dziewczyna!
– Stos, głupia, stos! Teraz nadeszła moja kolej, by działać! Trzeba skończyć ze słabością i niezdecydowaniem!
Gwałtownymi ruchami znów począł otrząsać płaszcz.
Gdyby patrzył na Sol, z pewnością wypowiadałby się ostrożniej. Groził ludziom, którzy byli jej najdrożsi na świecie, jedynymi, o których dbała. Uznała więc, że to dało jej prawo do działania w samoobronie. Wyraz jej twarzy zmienił się całkowicie. Na ustach wykwitł powabny uśmiech, ale na wpół przymknięte oczy ciskały ostrzegawcze błyski. Wsunęła dłoń do koszyka, szukając tego, co było jej potrzebne: maleńkiego kolca róży, przymocowanego do patyczka, który mieścił się w dłoni.
– Pomogę ci, masz całe plecy w igliwiu – powiedziała usłużnie. No, dobrze, teraz wygląda to już lepiej. Och, wybacz, ukłułeś się igliwiem?
– Tak – warknął urażony. Utkwił oczy w wycięciu jej bluzki, które nagle znalazło się blisko niego. – Przestań, sam sobie dam radę!
Poczuł, jak ślina cieknie mu z kącików ust, i nagle zmienił ton. Zbliżył swą pożółkłą twarz do dziewczyny, aż poczuła nieprzyjemny oddech i cofnęła się. Przysunął się do niej i szeptał przymilnie:
– Wiesz, ja dużo mogę, jestem wpływowym człowiekiem, najbliższym współpracownikiem księdza. Mogę uratować cię od stosu, jeśli tylko przystaniesz na moje warunki…
Sol popatrzyła na niego z odrazą i odepchnęła ręce ślizgające się po jej ciele.
– Mogę ci wyjaśnić tajemnicę życia – szeptał, a oczy niemal wychodziły mu z orbit. – Czy chcesz zobaczyć, jak mężczyzna… Jak naprawdę stworzony jest mężczyzna? Mogę ci pokazać, jeżeli przyjdziesz do mnie dziś wieczorem. Albo teraz! Tutaj!
– Zabierz łapska! – wrzasnęła Sol rozgniewana. – Idź do diabła, stara, ohydna świnio! Nie dotykaj mnie tymi wstrętnymi paluchami!
Uwolniła się od niego i uciekła. Miała wyrzuty sumienia, albowiem przeklinała głośno. Nie bała się jednak ani trochę tej nędznej kreatury.
Kościelny nie ruszał się z miejsca. Czuł się tak, jakby ktoś wylał na niego wiadro zimnej wody.
– Idę więc! – krzyczał urażony. – Ale jutro już będziecie osądzeni! Wiem, że oboje pracujecie dla Diabła. Ladacznica! Dziwka! Myślisz, że nie wiem, że oddajesz się wszeteczeństwom z samym Szatanem? Wszystkie czarownice tak robią. Nie chciałbym cię dotknąć nawet obcęgami!
Jego głos przycichał w miarę, jak oddalał się w stronę drogi. Sol zaśmiała się z pogardą i poszła do domu przez łąkę. Zatrzymała się na zboczu, z którego rozciągał się widok na wieś. Zobaczyła, jak kościelny przeskoczył rów i podążał drogą ku kościołowi.
– Sol!
Odwróciła się. To Tengel zbliżał się do niej pospiesznie.
– Gdzie się podziewałaś przez cały dzień? Silje niepokoiła się o ciebie.
Читать дальше