Corfitz umilkł. Pobladł z przejęcia. Przez długi czas żył obarczony nieznośnym ciężarem wyrzutów sumienia.
Maria nic nie powiedziała. Patrzyła tylko błagalnie na Christianę, która siedziała nieruchomo z dłońmi zaciśniętymi na podołku. Nagle matka Vendela uniosła się z krzesła i podeszła do komody. Odwrócona do nich plecami, wyciągnęła jedną z szuflad i czegoś w niej szukała.
Po chwili zapytała ze smutnym uśmiechem:
– Czy o tym mówicie?
Ogarnięci najwyższym zdumieniem wpatrywali się w sakiewkę, którą trzymała w dłoni.
– Tak. Ale… Skąd… – jęknął Corftz. – Jak ją zdobyliście?
– Vendel jest w domu – rzekła Christiana. – Już od pół roku. To on podarował mi sakiewkę. Dla osoby, która jest mi najbliższa na ziemi, tak powiedział. Nie wspomniał o żadnej historii miłosnej, mającej związek z wami, pani Mario. Nic takiego nie mówił.
Nie byli w stanie wykrztusić słowa.
Christiana ciągnęła:
– Wiele natomiast opowiadał o wydarzeniach, które musiały wywrzeć na nim niezapomniane wrażenie. Wybaczcie mi, mogłam od razu powiedzieć, że wrócił do domu, ale zrozumiałam, że coś wam leży na sercu, dlatego pozwoliłam wam mówić jako pierwszym.
– Czy możemy go zobaczyć? – Corfitz był tak oszołomiony nowiną, że nawet nie był w stanie się nią uradować.
– Oczywiście! Chodźcie ze mną!
Zadzwoniła małym dzwoneczkiem i weszła młoda, okrągła kobieta.
– Anno-Greto, państwo chcieliby przywitać się z Vendelem. Czy on może ich teraz przyjąć?
– Tak, wszystko w porządku.
Wielkie nieba, pomyślał Corfitz, czyżby tak wbił się w dumę, że „przyjmuje”?
Za dziewczyną i panią Christianą pospieszyli do drugiej części domu. Gdy mijali jedno z okien, Corfitz ujrzał tylne podwórze.
Przecież tu nigdy nie było drzewa, pomyślał. Chyba że…
To musi być dąb Vendela! Ten, który zasadził jako chłopiec! Czy naprawdę aż tak wiele lat upłynęło, odkąd opuściłem dom?
Żal tkwił w nim niby pulsujący ból. Tyle straconych lat, bez żadnej korzyści. Cóż bowiem przyszło Szwecji z tej wojny?
– Proszę – powiedziała Christiana, otwierając drzwi. – Vendelu, masz gości.
Z wahaniem weszli do środka. Ciągle jeszcze nie mogli uwierzyć, że Vendel naprawdę żyje.
Siedział przy stole, trzymając przed sobą jakieś rysunki i pióro w dłoni. Ze zdumieniem popatrzył na przybyszów. Dziewczyna z warkoczami stanęła za nim z cokolwiek surową miną.
Po chwili twarz Vendela rozjaśniła się, wyciągnął do nich rękę.
– Nie mogę uwierzyć własnym oczom – powiedział wzruszony. – Czy to prawda? Czy dobrze widzę?
Corfitzowi Beckowi lekka irytacja zwarzyła nieco radość ponownego spotkania. Znów dał o sobie znać dawny odruch pana wobec służącego. Vendel nie powinien siedzieć jak król-łaskawca na tronie podczas powitania ze swoim zwierzchnikiem i jego żoną. Cóż to za nonszalancja?!
Irytacja jednak wkrótce minęła. Obopólne wzruszenie wzięło górę. Vendel witał Marię bez cienia zażenowania.
Śmiał się, ocierając łzy.
– Anno-Greto, mój drogi aniele stróżu, sprzątnij te rysunki i podaj krzesła moim gościom. Mamo, czy poleciłaś już podać coś do jedzenia?
– Zaraz przyniosą. Zjemy tutaj. Musimy o wszystkim usłyszeć!
– Dobrze, ale najpierw muszę wam wyznać, jak ogromnie się cieszę, że spełniło się moje gorące pragnienie – powiedział Corfitz Beck. – Najszczersza modlitwa, bym mógł kiedyś prosić Vendela o wybaczenie za okrutne słowa, które kiedyś nieroztropnie wypowiedziałem.
Vendel w odpowiedzi machnął tylko ręką. Dawno już wszystko zapomniał i wybaczył.
Usiedli.
– Nasza historia jest zwyczajna – rzekł Corfitz. – Przez cały czas mieszkaliśmy w Tobolsku i na koszt państwa wysłani zostaliśmy do domu. A ty, Vendelu? Jak potoczyły się twoje losy? Dokąd poszedłeś, gdzie byłeś i jak wróciłeś tutaj?
– Oj, oj – zaśmiał się Vendel. Spostrzegli, jak bardzo dojrzał od czasu, gdy widzieli się ostatni raz. Bruzdy na twarzy znaczyły się głęboko, a w oczach czaił się mroczny cień, którego nie mogli zrozumieć. Nagle Maria dokonała przerażającego odkrycia i uścisnęła dłoń męża.
Narzucony na kolana Vendela wełniany pled nie był na tyle długi, by dało się ukryć, że jego nogi nie kończą się stopami.
– Vendelu! – jęknął Corfitz z przerażeniem w głosie, – Drogi przyjacielu, co się stało?
Vendel potrząsnął głową, usiłując się uśmiechnąć, ale widać było, że przychodzi mu to z trudem.
– Spróbuję opowiedzieć. Ale to naprawdę długa historia.
– Mamy czas – odparł Corfitz. – W Andrarum nikt na nas nie czeka.
W zapadającym powoli zmierzchu goście posilali się, a Vendel opowiadał o swej długiej podróży. O małżeństwie, o dziecku, którego miał nigdy nie ujrzeć. O lodowatej wodzie, która naznaczyła go na zawsze, o tym, jak znów stał się więźniem w Archangielsku.
– Sam musiałem pielęgnować moje stopy – mówił. – Rosyjski felczer zostawił mnie na pastwę losu, a inni Szwedzi w mieście nic o mnie nie wiedzieli. Musiałem… Musiałem sam odcinać kawałek po kawałku, kiedy nogi czerniały i gangrena przenosiła się coraz wyżej. Ale nie chciałem umierać, panie Corfitzu! Dwie myśli utrzymywały mnie przy życiu: myśl o rodzicach, którzy nie wiedzieli, czy żyję, czy umarłem, i myśl o dziecku, które przywołałem na świat. Ono, niczemu niewinne, będzie musiało cierpieć, ponieważ zabraknie mu ojca, który by o nie zadbał.
– Nie przejmowałeś się jego matką?
– Czułem się za nią odpowiedzialny, nic więcej. Ona była twardą kobietą, nie potrafiłem jej zrozumieć.
– A jak poradziłeś sobie w Archangielsku? W jaki sposób się stamtąd wydostałeś?
– Z czasem nawiązałem kontakt ze Szwedami w mieście, a strażnicy przydzielili mi pracę. Nie nadawałem się, rzecz jasna, do żadnych ciężkich robót, ale mogłem siedzieć przy warsztacie czy biurku. Słałem list za listem do domu, ale matka mówi, że żaden nie dotarł.
Twarz pociemniała mu, gdy powrócił myślą do wypełnionych goryczą lat.
– Nogi bardzo mi dokuczały. Długi czas upłynął, zanim zdołałem wyleczyć chorobę, którą spowodowały odmrożenia. Zdobyłem parę kul i przy ich pomocy na resztkach nóg mogłem zacząć się poruszać. Nogi kończą się tuż nad kostką.
Mówił o tym dość spokojnie, pozornie obojętnie relacjonował szczegóły, ale nie trzeba było wielkiej fantazji, by wyobrazić sobie, co czuł.
– Czas płynął – ciągnął zamyślony. – Znaleźli się tacy, którzy zdołali zbiec, ale tylko jeden dotarł do Szwecji. Pozostali zaginęli. Ja sam bezustannie marzyłem o ucieczce, ale miałem jeszcze mniejsze możliwości niż inni. A kiedy nastał pokój w zeszłym roku… Szwedzi w Archangielsku oszaleli z radości. Choć na początku bali się mieć nadzieję. I ja także. A potem… Potem…
– Może nie będziesz o tym mówił, Vendelu? – łagodnie zaproponowała Christiana.
– Nie, nie, nic się nic stanie.
Widzieli jednak, jak na to wspomnienie oblał go zimny pot.
– A więc było tak… Powiedziano nam, że powiozą nas rzekami i kanałami do Sankt Petersburga. Ale w ostatniej chwili… zapomnieli o mnie.
Z drżących dłoni wypadło pióro, którym Vendel bawił się cały czas.
– Nie mieszkałem w tym samym domu co inni. Siedziałem ubrany, gotowy do podróży, i czekałem. Miałem wrażenie, że upłynęło już niepokojąco dużo czasu. Długo trwało, zanim wreszcie… – Nie mógł już opanować drżenia całego ciała. -… do mojej izby wszedł Rosjanin. „Co, jeszcze tu jesteś?” zapytał zdumiony. „Wszyscy inni już dawno odjechali!”
Читать дальше