Z daleka zobaczył, jak młody rybak gniewnym ruchem wrzuca sieć do łodzi, zbiera resztę swych nędznych przyborów i rusza w głąb lądu, ku Vendelowi. Doskonale, pomyślał Szwed, czekający na niego w ukryciu wśród domów. Kiedy rybak zbliżył się do niego, Vendel wysunął się z cienia.
Po rosyjsku mówił już teraz nieźle, nie miał żadnych trudności z porozumiewaniem się. Czy może odkupić łódź? Teraz, od razu?
Na twarzy rybaka odmalowało się wahanie. Natychmiast zrozumiał, z kim ma do czynienia, a przecież Rosjanom zabroniono kontaktów z bezbożnymi protestantami!
Vendel dyskretnie wyciągnął z kieszeni brzęczące ruble i kopiejki; połowę z takim trudem zaoszczędzonych pieniędzy. Na początku zbierał je z myślą o ucieczce, później by móc poślubić Marię. Teraz powrócił do punktu wyjścia. Dziękował Stwórcy, że natchnął go taką myślą.
Młody rybak szeroko otworzył oczy. W dłoni Szweda leżał majątek równy może wartości całorocznych połowów. Za taką sumę mógłby kupić sobie nową, lepszą łódź i jeszcze starczyłoby na dostatnie życie. Wódka… Dziewuchy…
Zagryzł wargi, rozejrzał się dokoła i zdecydowanie kiwnął głową.
Vendel, drżący z niecierpliwości i obawy, że zostanie odkryty, odetchnął z ulgą.
– Tylko szybko – powiedział cicho. – I nie widziałeś mnie. Łódź po prostu ktoś ukradł. Zrozumiałeś?
Chłopak znowu skinął głową. Po drugiej stronie rzeki kobiety niosły do domu codzienną porcję prania. W oddali przy łodziach kręcili się rybacy. A wysoko, na urwistym brzegu, stały straże. Oby Bóg dał, bym zdołał im się wymknąć, pomyślał Vendel.
Poprosił jeszcze, by chłopak zamienił się z nim na wierzchnie ubranie, typowe dla rosyjskiego rybaka, i o czapkę z szerokim daszkiem, chroniącym przed słońcem. Chłopak przystał na to z radością. Zamiana była dla niego korzystna, gdyż w Vendelu już dawno obudził się esteta. Nosił koszulę haftowaną w piękny wzór, dbał także o inne części odzieży, na tyle na ile się dało w takiej biedzie. To, co teraz miał otrzymać, z pewnością oznaczało na nowo wszy. Uznał jednak, że nie jest to zbyt wygórowana cena za wolność.
Już przebrany, Vendel spokojnym krokiem poszedł do łodzi. Włosy wcisnął pod czapkę, starał się też skurczyć w sobie, by wydawać się niższy. Rosjanin miał krzywe nogi i charakterystyczny kołyszący chód. Vendel starał go naśladować.
Poświęcił nieco czasu na przejrzenie i ułożenie rybackiego sprzętu w łodzi, wyciągnął także sieć i trochę nad nią popracował. Szybko zorientował się, że łódź, za którą tyle zapłacił, z pewnością nie była warta nawet połowy, cóż mógł poradzić? Była kluczem otwierającym mu bramy do wolności i gorąco pragnął z niego skorzystać.
Niczym urodzony wodniak odbił od lądu, czując mocne bicie serca. Nawet przez moment nie ośmielił popatrzeć na straże stojące na wzniesieniu.
Gdy tylko odsunął się nieco od brzegu, poczuł, jak porywa go nurt wielkiego Irtyszu. Usiadł i szybko chwycił za niezgrabne wiosła, ale głównie dawał się unosić prądowi.
Po rzece sunęło wiele obładowanych barek, ale ich załogi pochłonięte były oglądaniem pożaru. W górę i w dół rzeki płynęły rybackie łodzie. Mijając je Vendel zawsze odwracał twarz w obawie, że wzbudzi czyjeś podejrzenia.
Gdy Vendel przebył miejsce, w którym zlewały się dwie rzeki i gdzie nurt był bardzo niespokojny, zaczął wiosłować. Ponieważ siedział tyłem do dziobu, przez cały czas miał przed oczami miasto, a zwłaszcza strażników. Nie poruszyli się oni wcale, ledwie obrzucając jego łódź obojętnym spojrzeniem.
Vendel już miał odetchnąć z ulgą, gdy kątem oka dostrzegł coś, co pojawiło się na brzegu z jego lewej strony. Nie śmiał skierować tam wzroku, wiedział bowiem, że to kolejna wieża strażnicza. W swej naiwności nie spodziewał się jej aż tutaj.
Co miał robić? Zatrzymać się i udawać, że łowi?
Nie, jego nerwy na pewno by tego nie wytrzymały. Ale nie wolno mu wpadać w panikę, nie może teraz zacząć szybciej wiosłować!
Powoli, jakby w zamyśleniu, rytmicznie poruszał wiosłami. Z udawanym spokojem omiótł spojrzeniem brzegi rzeki, niby to poszukując miejsca odpowiedniego do zarzucenia sieci. Usłyszał, że jeden z rybaków łowiący bliżej miasta śpiewa w łodzi, a i przed nim na rzece także rozbrzmiewała pieśń.
Czy starczy mu odwagi? Zawsze podobały mu się rosyjskie ludowe przyśpiewki. Znał ich wiele, podobnie jak znał charakterystyczną rosyjską technikę śpiewania z zaciśniętymi strunami głosowymi.
Teraz chodziło o jego życie. W każdej chwili strażnicy mogli go zawołać, by przyjrzeć mu się bliżej i sprawdzić, czy rzeczywiście jest rybakiem.
Desperacja dodała mu odwagi. Pięknie, z głębi duszy zaśpiewał piosenkę odpowiadającą jego nastrojowi.
To nie wiatr pochyla gałęzie, to nie las szumi, to moje serce skarży się i wzdycha jak szeleszczące liście.
Czy zaśpiewał pięknie, czy nie, w każdym razie strażnicy go przepuścili. Być może zwiodły ich spokojne, niemal przesadnie powolne ruchy Vendela. Wielu spośród rybaków traktowało otoczenie z niczym nie zmąconą obojętnością. Chłopak często obserwował ich na rzece, a teraz bardzo był z tego rad.
Wieża strażnicza powoli rozpływała się w oddali. Zniknął już Tobolsk. Rzeka stawała się coraz szersza, tajga po obu brzegach gęstniała, choć ciągle jeszcze była raczej kraina stepu.
Łodzi rybackich nie spotykało się już tak wiele, mniej także było domów i zagród. Słońce zawisło tuż nad horyzontem i wkrótce miało zniknąć, ale Vendel nie zamierzał z tego powodu rozstawać się z rzeką. Noc była teraz jego przyjaciółką, a Irtysz matką, kołyszącą go leniwie i wiodącą ku wolności. Wiedział, że rzeka jest żeglowna aż do miejsca zwanego Samarowa lub jakoś podobnie. Co dalej – zobaczy.
Na razie zmierzał ku zachodowi, a dokładniej – ku północnemu zachodowi. Widział to po słońcu.
Zapadł zmierzch, wczesnoletni zmierzch, czarodziejski, pełen gry świateł. Delikatne welony mgły snuły się wokół drzew. Zniknęły wszelkie ślady ludzkiej bytności. Vendel był sam. Nieprawdopodobnie sam.
Był wolny! Świadomość tego spłynęła nań nagle, wypełniając go burzliwą radością. Oddaliły się jakże bolesne myśli o Marii. Zniknął lęk, niepewność, bierność.
Choć nie powinien tego robić, na cały głos zaśpiewał przepiękną pieśń prawdziwych zbiegów: „Święty Bajkał”. Gdyby ktokolwiek usłyszał teraz Vendela, chłopak byłby zgubiony.
Hej, wietrze ze wschodu, porusz fale! Pomóż zbiegowi uciec jak najdalej!
Vendel mocno wierzył, że wiatr ze wschodu pomoże mu dostać się do domu.
Opuścił miasto Tobolsk. I nigdy więcej już tu nie powróci!
Łódź uderzyła o brzeg. Vendel usiadł.
Musiał przespać całą noc. Najwidoczniej zmorzył go sen i ułożył się na dnie łodzi, choć zupełnie tego nie pamiętał.
Nieszczęsna łajba przeciekała. Ubranie na boku, na którym leżał, było doszczętnie przemoczone. Nie zmartwił się jednak tym szczególnie, gdyż słońce stało już wysoko na niebie i niebawem go osuszy.
Podniósł się i rozejrzał dokoła.
Krajobraz całkowicie się zmienił. Las zgęstniał. Aż do samej wody dochodziły wielkie drzewa – sosny o długich igłach.
Irtysz był w tym miejscu szeroki, ale Vendel bez wątpienia znajdował się przy jego wschodnim brzegu, a tu nie chciał schodzić na ląd.
Właściwie ląd wcale go nie ciągnął. Doskonale radził sobie w łodzi, nie mógł też w inny sposób szybciej Przemieszczać się naprzód. Poza tym musiał oszczędzać siły.
Читать дальше