Kapitan poprosił, by na ochotnika zgłosili się tropiciele. Oczywiście najchętniej poszedłby sam, wyjaśnił, ale kto w tym czasie dowodziłby oddziałem? Ze wszystkich, którzy się zgłosili z żądzą krwi pałającą w oczach, wybrał dwóch twardych, okrutnych wojaków, pewnie naciskających na spust.
Tropiciele zniknęli w zaroślach. Pozostali czekali w nadziei, że wystraszona bestia zacznie uciekać. Wtedy będą ją mieli!
Nic jednak się nie działo.
Nagle jeden z mężczyzn w szeregu krzyknął:
– Patrzcie! Tam, tam na szczycie, pod skałą! Tam jest!
Wszyscy go teraz dostrzegli. Skulony, usiłował skryć się wśród gałęzi i trawy. Pilnie obserwował każdy ruch w lesie.
– Strzelać! – wrzasnął kapitan Dristig do otaczających go ludzi.
– Za daleko – odpowiedzieli chórem. – Nie doniesie!
Kapitan już chciał rozkazać, by podeszli bliżej, ale wtedy mogłaby się przerwać tyraliera, a tego należało unikać.
– Sam go wezmę! – wykrzyknął zaślepiony gniewem. Nie zapomniał porażki, jaką poniósł na rynku. Pognał naprzód, jak rozdrażniony byk torował sobie drogę przez las.
– Przecież on nie jest uzbrojony, czegóż więc się bać? – mówił do siebie.
Broń, którą miał przy sobie, można by zaliczyć niemal do ciężkiej artylerii, dlatego czuł się nadzwyczaj pewnie.
Zanim jednak zdążył przybliżyć się na odległość strzału, w lesie rozległ się huk. Jeden z tropicieli znalazł się dostatecznie blisko Potwora.
– Do diabła – syknął przez zęby kapitan. – A już go prawie miałem!
Osobista chwała wymknęła mu się z rąk.
Stwór na szczycie wzgórza poderwał się i zniknął za kamiennym blokiem.
– Trafiłem go! – krzyczał podniecony tropiciel. – Zastrzeliłem tego diabła!
Kapitan Dristig dotarł do tropicieli. Jeden z nich triumfalnie wymachiwał strzelbą w powietrzu.
– Trafiłem go, on nie jest nieśmiertelny! Zastrzeliłem najstraszniejsze monstrum w historii Norwegii! Jestem bohaterem! Spojrzałem mu prosto w oczy, one były…
Wzrok zaczął mu dziwnie mętnieć. Kąciki ust opadły w dół, opuściła się szczęka.
– Pomóżcie mi – szepnął zdumiony. – Myślę, że…
Nagle nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Upadł do przodu, przetoczył się na plecy i zastygł, a jego nieruchomo patrzące w niebo oczy wyrażały paniczny strach.
– Nie żyje? – z niedowierzaniem zapytał kapitan. – Ale przecież on nawet nie zbliżył się do bestii!
– Sam przecież powiedział: spojrzałem mu w oczy – mruknął drugi tropiciel.
Kapitan usiłował wszystko to zrozumieć, ale myśli, niespokojne jak spłoszone ptaki, przelatywały mu przez głowę.
W tym momencie kątem oka dostrzegli poruszający się cień.
Potwór na skale znów się podniósł. Wydawał się dwa razy większy, ale oczywiście było to tylko złudzenie.
– Chodźmy, uciekajmy – wymamrotał pozostały przy życiu tropiciel.
Kapitan nie tracąc rezonu zakomenderował:
– Wycofujemy się, by jeszcze raz omówić plany.
Wycofywał się jednak niezwykle szybko, byle tylko jak najprędzej ujść z zasięgu wzroku stojącego na skale stwora.
W dawnym pałacyku myśliwskim na Morby w Szwecji panował nieopisany rozgardiasz. Dominik i Villemo niespodziewanie wyjeżdżali do Norwegii. Cały dom stanął na głowie.
Na górze w sypialni Dominik z trudem usiłował znaleźć odpowiednie na podróż ubranie. Villemo miała bardzo szczególny sposób przeszukiwania szuflad i szaf: to, co jej przeszkadzało i nie było akurat potrzebne, rzucała za siebie, na środek komnaty. Później pokojówka sprzątnie, mówiła beztrosko.
– Villemo – powiedział Dominik zniecierpliwiony. – Rozrzucasz bieliznę u mych stóp, tak jak inni rzucają róże!
– A może to jakaś subtelna aluzja – zadrwiła, wynurzając się z głębi renesansowej komody.
– Czy masz jakiś powód do narzekań?
– Nie, och, nie, nigdy w świecie – roześmiała się Villemo. – Dominiku, czy nie widziałeś moich najlepszych koronkowych rękawiczek?
– Czy to nie te, w których ostatnio pełłaś grządki warzywne?
– No wiesz, aż taka głupia mimo wszystko nie jestem! Ale, tak, to prawda, tak właśnie było! Och, najdroższy, jak się to wszystko potoczy?
– Z warzywami?
– Nie! Z tym Potworem, o którym pisał Niklas. Bardzo mnie to wzburzyło.
– Z Potworem na pewno wszystko będzie dobrze. Mniej jest pewne, co będzie z nami.
– Czy nawet dzisiaj musisz mnie chwytać za słowa?
Dominik zatrzymał się i ujął w dłonie twarz żony.
– Jedyne, co mogę powiedzieć z całą pewnością, to tylko to, że moje mgliste przypuszczenia i odczucia związane z tym, co dzieje się w innych miejscach, stały się nagle straszliwie ostre. Dzięki Bogu, że przyszedł ten list od Niklasa, inaczej oszalałbym chyba wiedząc, a jednocześnie nie wiedząc niczego.
– Rozumiem, co musisz teraz czuć.
Popatrzył na nią badawczo.
– Wydajesz się taka młoda, Villemo. Wcale się nie zmieniłaś przez te wszystkie lata. Pozostajesz taka nieprawdopodobnie młoda…
Villemo spoważniała.
– Wiem. Sama to widzę. I twój ojciec także to ciągle powtarza. Tak jakbym zatrzymała się w rozwoju.
– Nie, to nie jest właściwe określenie, bo twoje myśli są dojrzałe. I masz silną osobowość, charakter tak stanowczy, że te wszystkie nadęte damy na dworze na twój widok wpadają w popłoch. One się ciebie boją, Villemo. Boją, że para królewska będzie cię cenić wyżej od nich.
– Wiem o tym. Cudownie będzie odetchnąć trochę wiejskim powietrzem w Norwegii. Zapomnieć o tej przeklętej etykiecie. Nie, nie chcę narzekać, Dominiku. Pękałam ze śmiechu, tak bawiły mnie ich intrygi, a i cały przepych dworski jest wspaniały!
Uśmiechnął się przelotnie, roztargniony, i wrócił do własnej myśli:
– Nie, mnie się wydaje, że ty… albo raczej twoje siły, twoje możliwości oszczędzano na co innego.
– I teraz właśnie nadszedł czas?
– Na to wygląda.
Zebrała się na odwagę.
– Dominiku… W twej postawie jest coś, co mnie przeraża. W oczach…
Dominik głęboko odetchnął.
– Tak. Masz rację. Boję się.
– Wyczuwasz… bliskość śmierci, prawda?
Upłynęła chwila, zanim odpowiedział:
– Tak. Niestety tak, i to sprawia, że strach mnie obezwładnia. Gdybym tylko mógł zostawić cię w domu… w bezpiecznym miejscu.
– O tym możesz zapomnieć. Natychmiast – odpowiedziała ostro. – Wiesz dobrze, że jestem w to zamieszana co najmniej w tym samym stopniu co ty.
– Tak. To prawda.
Rozległo się delikatne pukanie do drzwi, po czym ojciec Dominika, marzyciel Mikael, zapytał taktownie:
– Czy mogę wejść?
– Oczywiście – odpowiedziała Villemo: – Prosimy!
Odruchowo rozejrzeli się po komnacie, by sprawdzić, czy wszystko jest w należytym porządku, i przerazili się panującym bałaganem.
Villemo szybciutko pozbierała intymne części swojej garderoby i upchnęła je do jednej z szuflad.
Wszedł Mikael, mężczyzna sześćdziesięcioletni, o przyprószonych siwizną włosach, z wyrazem rozmarzenia w łagodnych oczach. Dźwigał kilka ogromnych ksiąg.
– Tu są opowieści o Ludziach Lodu. Ale, jak wadzicie, nie jest to tylko jedna książka. Gdyby zostały wydrukowane, byłyby z pewnością mniejsze, ale to przecież kronika rodzinna i wszystko pisane jest ręcznie…
– Będziemy na nie bardzo uważać, ojcze – powiedział Dominik z szacunkiem. – Gdyby przepadły, byłaby to niepowetowana strata.
Читать дальше