– Tak – rzekł Kaleb w zamyśleniu. – Sądzę, że teraz należy się spieszyć. Wspaniale będzie ujrzeć ich znów, ale straszliwie się o nich boję. Czekaliśmy na ten moment i wiedzieliśmy o tym przez całe ich życie, ale teraz się boję. Nie spodziewałem się, że będzie to…
Zadrżał. Chciał powiedzieć „śmiertelnie niebezpieczne”, ale nie był w stanie tego wymówić.
– Nasze biedne dzieci – szepnął Andreas.
Żaden z nich nie wiedział, co czeka Ludzi Lodu. Kto przeżyje to starcie, a kto nie.
W pewną noc późnego lata tajemniczy stwór przybył do Christianii.
Już tej pierwszej nocy właściciel piwiarni dostrzegł cień czegoś, co pośpiesznie poruszało się ulicą, ale gdy wyjrzał przez okno, zniknęło.
Było to coś ogromnego, wyjaśniał później władzom w twierdzy Akershus. Nie miał wątpliwości, bowiem dokładnie pamiętał, jak wysoko sięgają cienie zwykłych przechodniów. A to coś, będąc koło okna, na moment przesłoniło je całe. Nie, nie potrafił powiedzieć, co to było, gdyż oprawione w ołów szybki były nierówne i prawie nieprzezroczyste. Pamiętał tylko, że zdjął go dziwny strach, którego źródła nie mógł odgadnąć.
Wkrótce nikt już nie wątpił, że mówił prawdę. W dwa dni później w rynsztoku odkryto zwłoki ladacznicy. Na jej ciele nie było żadnych oznak zadanego gwałtu, tylko oczy wpatrywały się w nicość z niedowierzaniem i strachem. Znaleziono ją niedaleko głównej ulicy, tuż przy miejscu, w którym zwykle stała.
Później strumieniem zaczęły napływać wieści, jedna bardziej niezwykła od drugiej. Miały jednak punkt wspólny: wszyscy twierdzili, że ujrzeli samego Złego, a w każdym razie jego ofiary, które zostawia w ślad za sobą. Christianię opanował paniczny strach. Czymkolwiek było owo coś, grasujące nocą po mieście, pewien schemat powtarzał się za każdym razem. Stwór krążył w poszukiwaniu jedzenia, a jeśli zaskoczyli go przy tym ludzie, musieli zginąć. Często nie było widać żadnych śladów walki, żadnych znaków na ciałach zmarłych; wydawało się, że ofiary po prostu umarły ze strachu. Kiedy indziej, najwyraźniej gdy świadek zanadto się zbliżył, znajdowano go ze złamanym karkiem lub innymi obrażeniami.
Wykładano pożywienie na przynętę, wokół której czyhali żołnierze gotowi zastrzelić potwora, ale on w takich razach zawsze trzymał się z daleka. Niezawodny instynkt dzikiego zwierza podpowiadał mu, gdzie czai się niebezpieczeństwo.
Zetknęło się już z nim wielu ludzi, którzy, dostrzegłszy ledwie jego cień, rzucali się do ucieczki. Grasował nocą, a nikt nie wiedział, gdzie kryje się za dnia. W małych, ciemnych i brudnych uliczkach łatwo mu było się poruszać, błyskawicznie znikał w ciasnych przejściach, bramach i zaułkach.
Jego opis niezmiennie się powtarzał: olbrzymia sylwetka, uderzająca niezwykłą dzikością. Nieliczni, którzy zdołali dostrzec bodaj zarys jego twarzy, powtarzali, że jest nawet piękna, ale w tak przerażający sposób, że za żadne skarby świata nie chcieliby ujrzeć jej znów. Jego „zbroja” zdawała się być ze skóry, a nie, jak mówiono wcześniej, z żelaza.
Wiele zainteresowania wzbudzała też stopa. Na jednej nodze nosił teraz coś, co można było nazwać butem, drugą zaś owijał w strzępy skóry. Być może w środku miał też korę, ale nikt tego nie widział. Ta stopa była niepokojąco krótka i wyraźne utykanie Potwora wzbudzało jeszcze większy strach.
Nigdy dotąd kościoły w mieście nie były tak gorliwie odwiedzane. W niepamięć poszły wszelkie protestanckie obrządki. Masowo znoszono ofiary, wierząc, że zbawią ofiarodawcę ode złego. Ludzie w Norwegii zwyczajni byli zarazy i głodu, klęsk spowodowanych przez żywioły i prześladowań ze strony władz. Jednak nigdy jeszcze sam diabeł nie wędrował po ich ziemi i nie zbierał ofiar. Czy niebiosa nie dostrzegały, co się dzieje? Czy nie widziały, że Jego Wysokość z podziemnego królestwa uprawiał nielojalną konkurencję i kradł dusze, zanim Pan zdążył je osądzić? Czy tam, na dole, do tego stopnia zabrakło grzeszników, że Szatan musiał brać ich siłą?
Ludzi opanował nastrój fatalizmu. Na cóż było męczyć się i trudzić, żyć jak Pan Bóg przykazał, by mieć nadzieję na późniejsze lepsze życie, jeśli wydarzyło się coś takiego? Smolarze przeżywali wielkie dni, wszyscy bowiem pragnęli naznaczać domy wizerunkiem krzyża, a smoła poczęła się kończyć.
Najbardziej jednak przerażał fakt, że tylko na ciałach niewielu ofiar znajdowano oznaki przemocy. Twarze zmarłych natomiast nieodmiennie nosiły ten sam wyraz… Pewne było, iż umarli ze strachu. Chyba że…
Nie, brakowało odwagi, by posuwać się myślami aż tak daleko. W każdym razie głośno nikt nie śmiał powiedzieć, że potwór umie zabijać nie dotykając swych ofiar. Żółte, rozpalone oczy nie mogły chyba mieć takiej siły, to nie do pomyślenia! Bo jeśli tak… Znaczyłoby to, że wśród ludzi rzeczywiście jest diabeł. Żadne ziemskie stworzenie nie posiada wzroku, który sam z siebie może zabijać!
Utworzono specjalny oddział, składający się z mężnych żołnierzy, którzy zgłosili się na ochotnika, pragnąc unicestwić potwora grasującego w mieście. Przekonani o swej niezłomności, brutalni, żądni krwi – mało było w ich czasach zalegalizowanych orgii mordu, zwanych wojnami – teraz radzi byli z nadarzającej się okazji i postawionego przed nimi zadania.
Gdyby tylko dostać go na odległość strzału! Ale on był wrażliwy jak nikt inny, wyczuwał niebezpieczeństwo z daleka i rozpływał się bez śladu.
Nazwano go Potworem, a o charakterystycznych śladach, pozostawianych na gliniastych ulicach, nadal mówiono, że są śladami Szatana. Wszyscy byli pewni, że wiedzą, co kryje się pod gałganami zawiązanymi na krótszej stopie. Większość ludzi z miasta była przekonana, że na ziemię zstąpił sam Szatan. Tak, wierzyli w to chyba wszyscy. A może to tylko jeden z jego pomocników? Prawdopodobnie tak myśleli żołnierze, bo na samego diabła nie śmieliby podnieść ręki. Dla pewności mieli jednak spory zapas kul ze srebra…
Tylko Ludzie Lodu nastawieni byli nieco bardziej sceptycznie, ale i oni nie mogli pojąć, skąd wziął się stwór i czego szukał.
Można było przypuszczać, że taka bestia będzie zabijać i pożerać zwierzęta. Tak jednak się nie działo. Zwierzęta domowe zostawiał w spokoju, nie połakomił się nawet na ryby w rzece. Chętnie natomiast jadł pożywienie już przygotowane, jak na przykład szynki czy suszone ryby, wiszące na strychach spichrzy.
Komendant specjalnego oddziału, kapitan Dristig żałował, że bestia nie porywa zwierząt domowych. Kapitan odznaczał się wyjątkową brutalnością i nie miał żadnych skrupułów co do wystawiania na przynętę żywych stworzeń. Uczynił tak kilka razy, ale bestia zdawała się nie zwracać na to uwagi. Kapitan, żądny sławy, którą mogłoby mu przynieść pochwycenie Potwora, miał wielką ochotę wystawić na przynętę człowieka, ale to, niestety, nie leżało w zwyczaju. Jego towarzysze byli zdania, że taka pułapka nie ma sensu. Kimkolwiek był ten Potwór, istniała pewność, że to bestia inteligentna. Nigdy nie dałaby się oszukać w tak dziecinnie prosty sposób.
Nikt nie śmiał wychodzić nocą. Ulicznice i inne budzące się do życia po zmroku indywidua przeżywały ciężkie czasy. Ludzie obawiali się poruszać po ulicach nawet za dnia. Rozpoczęła się masowa ucieczka z miasta.
Kapitan Dristig niecierpliwił się coraz bardziej. Dręczyło go niewypowiedzianie, że nie dane mu było zobaczyć Potwora. Także żaden z jego ludzi nie ujrzał nawet czubka nosa tego, o którym mówili wszyscy.
Читать дальше