Także w Szwecji Mikael został sam. Na swój sposób żałował Anette, ale z drugiej strony doskonale czuł się z synem Dominikiem i synową Villemo, a zwłaszcza z wnukiem, Tengelem III. Po tym, jak ucichły neurotyczne narzekania Anette, rodzina bardzo się ze sobą związała.
Dużo gorzej sprawa przedstawiała się w Danii. Co prawda Lena żyła szczęśliwie wraz ze swym Orjanem i córką w Skanii, ale w Gabrielshus Tristan, niczym zbłąkana dusza, krążył po przerażająco pustych komnatach. W wieku dziewięćdziesięciu lat poddała się śmierci Cecylia. Wesoły, pełen radości życia Tancred ku rozpaczy wszystkich poległ już w wojnie snapphanów, a jego żona Jessica padła ofiarą zarazy.
Tristan został sam i wydawało się, że nie planuje małżeństwa. Czemu, zresztą, miałoby ono służyć? Wiedział, że nigdy nie będzie mieć dzieci, w ogóle nie nadawał się do żeniaczki. Tristan… Jego imię znaczyło tyle, co „urodzony dla smutku”. Nigdy żadne imię do nikogo lepiej nie pasowało!
Został więc sam na wielkim dworze, bez dziedzica bowiem Christiana, córka Leny, miała dom swego ojca w Skanii, który w zupełności jej wystarczał.
Dwa rody dożywały swego kresu. Ród Meidenów miał wygasnąć wraz ze śmiercią Mattiasa, a Paladinów – Tristana. Mniej tragiczne wydawało się, że świeżo utworzone nazwisko Elistrand miało przestać istnieć wraz z Kalebem i Gabriellą. Nazwisko Paladin było z nich trzech najstarsze i najdostojniejsze. Tristan był rad, że dziadek Alexander nie wiedział, jak potoczyły się losy jego rodu.
Mikael, obecnie głowa wszystkich Ludzi Lodu, bardzo niepokoił się takim rozwojem sytuacji. Nowe pokolenie liczyło tylko trzech członków: Alva, Christianę i Tengela III. Miał nadzieję, że owocem zawartych niegdyś małżeństw będzie naprawdę wielu potomków. Były to chyba jednak zbyt duże wymagania w stosunku do dziedziców Ludzi Lodu, nie obdarzanych na ogół licznym potomstwem.
Plotki o przedziwnej, niewidzialnej istocie pojawiającej się gdzieś w Norwegii nie martwiły nikogo w rodzie. Dopiero gdy wydarzyło się coś szczególnego, przebudził się cały klan Ludzi Lodu. Zaskoczony, przerażony i nie dowierzający.
W roku 1695 ujrzano stwora po raz pierwszy.
Pewnej księżycowej nocy znany w okolicy pijaczyna zataczając się wracał z gospody do domu. Gdzieś w połowie drogi zasnął w rowie wśród stokrotek i dzwonków.
Ocknął się w wyjątkowo niedobrej formie, przeświadczony, że życie jest piekłem, a jego los gorszy niż wszystkich innych na ziemi.
– Niech to diabli porwą – wymamrotał gniewnie, czkając. – Oby sam Szatan…
Wtedy usłyszał kroki.
Osobliwe, nierówne kroki. Stuk-szur, stuk-szur…
W jednej chwili niemal całkiem wytrzeźwiał. Serce zaczęło mu walić jak młotem, choć jeszcze nie w pełni ogarniał sytuację. Od świata zewnętrznego nadal oddzielała go zasłona odurzenia.
To na pewno Ten z Kopytami po mnie przychodzi, pomyślał na wpół przerażony, na wpół rozbawiony w przypływie wisielczego humoru. W domu zawsze powtarzali, że niebezpiecznie jest go wzywać.
Z wysiłkiem otworzył oczy i ujrzał zamglony księżyc nad wzgórzem, za którym znikała droga.
Kroki dochodziły właśnie stamtąd.
Pijak zamrugał, by widzieć wyraźniej. Potrząsnął głową, co wywołało falę mdłości; przestał się więc poruszać.
Ale tam coś było! Coś wielkiego, ogromnego schodziło ze wzgórza, kierując się w jego stronę…
Nigdy już nie będę pił, powtarzał w myślach. Dobry Jezu, jeśli mnie teraz wybawisz, obiecuję, że od tej chwili zawsze będę kroczył Twoją ścieżką, obiecuję, obiecuję…
Niebiosa chyba jednak uznały, że za późno już na skruchę. „Coś” zatrzymało się na szczycie wzgórza. Stało tak, obracając powoli głową, jakby czegoś szukało. Mężczyzna w rowie obserwował zjawę jak skamieniały, szczękając ze strachu zębami, aż w końcu z jego ust wydobył się cichy, drżący jęk przerażenia.
Oczy stwora natychmiast rozbłysły, przez moment stał całkiem nieruchomo, po czym znów dało się słyszeć nierówne stąpanie, które zbliżało się szybciej, niż można się było spodziewać.
Straszliwa postać pochyliła się nad mężczyzną, wydawało się, że przesłania księżyc i całe niebo.
Człowiek w rowie, bezradny, począł krzyczeć.
Znaleziono go następnego ranka, gdy już dogorywał.
Z oczami wybałuszonymi w panicznym lęku, z urywanym, z trudem chwytanym oddechem, usiłował coś im przekazać…
Żył na tyle długo, by opowiedzieć, co widział. Opowiedzieć…? Musieli wręcz wytrząsać z niego słowa, wydobywać je jakby z rozdzierającego krzyku, który wydawał, wracając pamięcią do owej strasznej chwili, gdy stwór pochylił się nad nim.
Ale ów człowiek złożył pierwsze świadectwo o istocie, która pozostawiała te niezwykłe ślady na ziemi. Kiedy leżąc na skraju drogi wydał ostatnie tchnienie, ludzie długo patrzyli na siebie w milczeniu, z niedowierzaniem ale i z przerażeniem.
Jeszcze raz przyjrzeli się zmarłemu pijakowi, choć nie stanowił pięknego widoku. Poszarpany, zmasakrowany, z widniejącymi na szyi potwornymi śladami czegoś, co najbardziej przypominało ogromną, silną dłoń z pazurami.
Co mieli o tym sądzić?
Długo trwało, zanim zdecydowali się złożyć zeznania o tym, co usłyszeli, jakby bojąc się, że zostaną wyśmiani.
Wkrótce jednak wieść rozniosła się lotem błyskawicy. A ponieważ odległość do Grastensholm nie była już tak wielka, niedużo czasu upłynęło, kiedy znów w Lipowej Alei zwołano naradę rodzinną.
Niklas wezwał na poważną rozmowę wszystkich mężczyzn z rodu. Kobiety postanowiono na razie trzymać od tego z daleka.
– Plotka szybko ogromnieje – rzekł Andreas w zamyśleniu, kiedy jego syn Niklas przedstawił im swoje podejrzenia.
– Naturalnie – zgodził się Mattias. – Przekazywana z ust do ust za każdym razem robi się coraz straszniejsza, aż w końcu zostaje całkiem przeinaczona. Mówiono nawet, że większość ofiar nie nosiła wcale śladów gwałtu. Że po prostu… umierały!
– Są jednak pewne sprawy, które naprawdę mnie niepokoją – mruknął stary Kaleb z Elistrand, zasiadający na paradnym krześle w Lipowej Alei. Na jego twarzy malował się wyraz skupienia.
– Całkowicie się z tobą zgadzam, wuju Kalebie – powiedział Niklas. – Pewne sygnały są istotnie alarmujące.
Wszedł osiemnastoletni Alv. Pomimo ogromnej dawki dziedzictwa Ludzi Lodu, jaką miał we krwi, niewiele w nim wskazywało na takie pochodzenie. Był niski jak ojciec jego matki, dziad Mattias, szczupły, delikatnej budowy, jasnowłosy. W twarzy uderzały skośne oczy i wydatne kości policzkowe odziedziczone po ojcu, Niklasie, a jego najbardziej charakterystyczną cechą był rysunek ust, upodabniający go do elfa: wesoły, szelmowski, żartobliwy.
– Wybaczcie, że przybywam tak późno – wysapał zdyszany. – Musiałem jeszcze naprawić narzędzie, które się rozleciało, a parobcy nie bardzo umieli sobie z nim poradzić. Słyszałem, o czym mówiliście. A jak właściwie wyglądał ten stwór?
– Och, plotka jest taka niesamowita – powiedział Andreas, jego dziad. – Nie wolno nam we wszystko wierzyć.
– Dobrze, ale chcę ją usłyszeć – nalegał Alv. – Wyglądacie na bardzo zatroskanych, coś więc musiało w niej być.
Niklas trzymał się Grastensholm i tam prowadził gospodarstwo, za to jego syn Alv najchętniej przebywał u dziadka Andreasa w Lipowej Alei. Uważał, że tam jest bardziej potrzebny, i nikt w rodzinie przeciwko temu nie protestował. Przyszedł na świat akurat w porę, by przejąć odpowiedzialność za wszystkie trzy dwory.
Читать дальше