Na wargach Kaleba pojawił się przelotny uśmiech.
– O nie, z całą pewnością nie wystarczy.
Znów znalazł się w smaganej wiatrem dolinie wysoko w górach Trondelagu. Był wraz z trzema mężczyznami, których nie znał wcześniej: Tarjeiem, Bardem i Bergfinnem. Poznali się dopiero w czasie długiej podróży w pogoni za Kolgrimem. Wspominał podziw, jaki żywił dla Tarjeia, i bezsilny żal, gdy Kolgrim uśmiercił wspaniałego uczonego… Pamiętał rozmowę między nimi i strzępki zdań, niesionych przez wiatr do miejsca, w którym stał.
Powoli powiedział:
– Jedno jest pewne, Tarjei i Kolgrim o czymś wiedzieli. Kolgrim krzyczał do Tarjeia, że ujrzał samego Szatana, a Tarjei odpowiedział, że to niemożliwe. Opis pasował do Tengela Złego.
Andreas zacisnął dłonie na poręczy krzesła.
– Och, nie, Niklasie, nie wolno ci się w to mieszać!
Niklas przerwał ojcu wyrażającym zniecierpliwienie ruchem ręki i dał znak Kalebowi, by mówił dalej.
Mattias wtrącił:
– Niklasie, kiedy będziesz pisał do Villemo, poproś, by wzięli ze sobą księgę Mikaela o Ludziach Lodu. On zapisał tam wszystko.
– Dobrze. I co dalej, wuju Kalebie?
– Cóż mam powiedzieć? – westchnął Kaleb. – To tylko przypuszczenia, ale kiedy powróciliśmy z Doliny Ludzi Lodu do domu, usłyszałem całą historię i mogę chyba twierdzić, iż miejsce, w którym Tengel Zły spotkał Księcia Ciemności, leży w samej Dolinie. Pamiętam także, skąd nadbiegł, ba, przyleciał jak na skrzydłach Kolgrim, krzycząc niby opętany. – Kaleb umilkł i podjął swą opowieść dopiero po dłuższej chwili. – A potem pochowaliśmy Kolgrima w Dolinie. Później dopiero zrozumieliśmy, że razem z nim musieliśmy pogrzebać mandragorę.
Wszyscy zdawali sobie sprawę, czym była mandragora. Klejnot rodowy, znajdujący się w posiadaniu Ludzi Lodu od niepamiętnych czasów. Uważany za najszlachetniejsze ze wszystkich czarodziejskich ziół, jakie mogło znaleźć się w rękach człowieka. W krajach śródziemnomorskich znany był zwłaszcza korzeń tej rośliny, kształtem przypominający człowieka. Stanowił amulet chroniący przed złem, a jednocześnie mógł być wykorzystywany do unicestwiania wrogów, zdobywania bogactwa lub jako ziele miłosne.
Mandragora Ludzi Lodu nigdy jednak nie działała jako opiekuńcza moc, wprost przeciwnie! A teraz spoczywała w ziemi wraz z nieszczęśnikiem Kolgrimem.
Twarz Alva wyrażała niedowierzanie.
– Mandragora? Ona nie może chyba przemienić się w żywego człowieka?
– Nie, oczywiście, że nie – szybko odparł Mattias.
– A Kolgrim? Czy on mógł…?
– Chcesz powiedzieć, że mamy do czynienia z duchem? – zapytał Andreas. – Że… Nie, to okropny pomysł!
Zapadła cisza. Ci, którzy widzieli Kolgrima, zastanawiali się, czy możliwe, by on był Potworem. Wprawdzie miał takie ramiona, oczy także, ale nigdy nie dolegało mu nic w nogę. A zresztą Kolgrim był tylko czternastoletnim chłopakiem, jeszcze dzieckiem właściwie, i wcale nie był wysoki.
– W jaki sposób, na miłość boską, miałby nagle ożyć? – niepewnym głosem przerwał ciszę Mattias.
– Może mandragora posiadała taką moc? – podsunął Alv.
Ta myśl była przerażająca. Chłopak, pogrzebany wraz z czarodziejskim zielem, miałby obudzić się do życia, wyrosnąć na mężczyznę i wrócić do rodzinnej wioski, by się zemścić?
Pierwszy opanował się Andreas.
– Nie, nie wierzę w ducha Kolgrima! To już raczej Tengel Zły!
– Nie – zdecydowanie zaprotestował Kaleb. – Słyszałem, jak rozmawiali o nim Tarjei i Kolgrim. Wynikało z tego wyraźnie, że Tengel Zły był niewielkim, paskudnym stworzeniem o nosie przypominającym ptasi dziób.
Mattias pokiwał głową.
– Podobno Sol w wizji narkotycznej też go takim ujrzała.
– Rozumiem – powiedział Andreas. – Pozostają więc dwie możliwości: albo to sam Szatan, który wyszedł przewietrzyć się na ziemię, albo też…
Nie dokończył zdania. Uczynił to za niego Niklas:
– Albo też mamy do czynienia z inną gałęzią Ludzi Lodu.
Te słowa nie zabrzmiały miło w uszach słuchających. Wszystkich przejął smutek.
– To nie może być! – zawołał Mattias. – Przecież oni wszyscy zginęli! Ale przyszło mi na myśl co innego; inny sposób rozwiązania zagadki. Kalebie, czy nie mówiłeś, że zarówno Tarjei, jak i Kolgrim byli na strychu Grastensholm, zanim wyruszyli do Doliny Lodzi Lodu?
– Tak.
– To na nic – orzekł Niklas. – Większość z nas już tego próbowała. Szukaliśmy, niczego nie znajdując. Kilka pokoleń szukało. A kiedy Villemo poszła na górę z Irmelin, odczuła silny sprzeciw pochodzący z pewnej części strychu. Stwierdziły, że to musiała być Sol, która pragnęła je ostrzec. Prawdopodobnie Villemo przy swoich szczególnych zdolnościach znalazłaby coś, co mogłoby okazać się dla niej niebezpieczne, a miała być w przyszłości potrzebna. Tak sądziły dziewczęta, a ja się z nimi zgadzałem. Jeszcze gorzej by się stało, gdyby poszedł tam Dominik, bo on przecież ma niezwykłą intuicję. A nasze szukanie nie ma sensu. I tak niczego nie znajdziemy.
– Mam ochotę spróbować – orzekł Alv, w którym obudziła się młodzieńcza żądza przygód.
– Na twoim miejscu nie robiłbym tego – ostrzegał dziad Andreas. – Poza tym nie masz żadnych nadprzyrodzonych zdolności. Dzięki Bogu – dodał.
– Tak. Bez względu na to, co znaleźli Kolgrim i Tarjei, kryje się za tym groźna siła. Obaj musieli umrzeć, pamiętaj o tym – stwierdził Kaleb.
– Czy nie zanadto odbiegliśmy od tematu? – zapytał Andreas. – Sądzicie, że ten potwór jest w drodze do nas?
– Nic na to nie wskazuje – odparł Mattias. – Plotka mówiła o Christianii.
Weszła służąca i wszyscy się rozjaśnili. Zawsze tak się działo, gdy widzieli Elisę, córkę Larsa i Marit, z maleńkiej zagrody w lesie. Była wnuczką Jespera i prawnuczką Klausa i Rosy. To właśnie Elisa była z nimi tej nocy, gdy znaleziono poturbowanego szlachcica Skaktavla i uratowano mu życie. Wtedy rozbrykana jednolatka, teraz, dwadzieścia lat później, nadal była radosna jak szczygiełek i niefrasobliwa. Burza jasnych loków okalała wesołą twarzyczkę, w której widziało się tylko błękitne, żywe oczy i ładne białe zęby. Zadarty piegowaty nosek jak ulał pasował do istotki, od której wprost biła ogromna radość życia. Być może nie wyróżniała się ona szczególną inteligencją, ale też nikt o to nie pytał; i tak rozumem przewyższała wszystkich mieszkańców niewielkiej zagrody. Myślała szybko i logicznie, choć w sposób prosty. Wszyscy w Lipowej Alei darzyli ją szczerą sympatią. To ona zajęła się prowadzeniem gospodarstwa po śmierci ukochanej Eli, po której dostała imię.
Zwróciła się do Andreasa:
– Ile osób trzeba liczyć na obiad, panie Andreasie?
– Wszystkich, którzy są tutaj teraz.
Elisa policzyła obecnych i rzekła ze śmiechem w głosie:
– A więc sześć.
– Ależ nie, Eliso, jak ty liczysz? Jest nas tu tylko pięciu – zdziwił się Kaleb.
Dziewczyna roześmiała się, a cały pokój nagle jakby wypełnił się blaskiem słońca.
– Zawsze liczę pana Alva za dwóch, panie Kalebie, bo on tyle zjada.
– Wcale po nim nie widać – uśmiechnął się Andreas, który czuł do wnuka wyraźną słabość. – Ale nakryj jeszcze dla dwóch osób. Słyszałem, że Gabriella i Irmelin wybierały się tutaj.
Kiedy Elisa wyszła, Kaleb zapytał:
– A więc będziemy czekać do czasu, gdy dostaniemy odpowiedź od Villemo i Dominika?
– Naturalnie – odparł Mattias. – I, Niklasie, podkreśl w liście, że wszyscy gorąco pragniemy ich tu zobaczyć jak najprędzej!
Читать дальше