Mikael przytaknął skinieniem głowy.
– Czy jesteście już gotowi do wyjazdu?
– Jutro rano wyruszamy. Villemo dworskie życie tak rozleniwiło, że zaplanowała podróż powozem, ale ja byłem bezwzględny i kategorycznie odmówiłem, bo czas nagli. A poza tym jazda konna dobrze jej zrobi.
– Młody Tengel i ja będziemy się sobą nawzajem opiekować do waszego powrotu – zapewnił ojciec.
Jeśli wrócimy, pomyślała ze smutkiem Villemo.
– To świetnie. Dobrze wiedzieć, że przynajmniej wy dwaj będziecie bezpieczni.
– Ja także się niepokoję – westchnął Mikael. – Choć wszyscy zawsze wiedzieliśmy, że musicie przez to przejść, nie spodziewaliśmy się aż tak wielkiego zagrożenia. Niczego nie pojmuję! Skąd można wiedzieć, że ta bestia wywodzi się z Ludzi Lodu?
– To wcale nie jest pewne – odparł Dominik, dyskretnie wsuwając głębiej pod łóżko zapomniany koronkowy drobiazg Villemo. – Mamy tak mało informacji, musimy zdobyć ich więcej w Norwegii.
– On nie rzuca się na zwierzęta – powiedziała zamyślona Villemo.
– To naturalne – odrzekł Mikael. – Człowiek, który tak różni się od wszystkich ludzi, woli trzymać ze zwierzętami. Wśród nich czuje się lepiej. Wydaje się, że jego nienawiść dotyczy całego gatunku ludzkiego.
– Tak – zgodziła się Villemo. – Albo też zabijanie leży w jego naturze.
Dominik, jakby nie słysząc jej słów, rzekł:
– Jak zrozumiałem z listu Niklasa, ten potwór czegoś szuka. Mniej więcej wie, o co mu chodzi, ale krąży po omacku.
– Nie podoba mi się to – stwierdził Mikael.
Villemo popatrzyła na niego i ze zrozumieniem pokiwała głową.
– Dobrze rozumiecie jego zachowanie, teściu, prawda? – uśmiechnęła się ze smutkiem. – Kto bowiem szukał towarzystwa maleńkiego szczeniaka, będąc tak samotnym w Inflantach? Kto bezdomny krążył po świecie, wiedząc, że gdzieś musi być jego miejsce, ale nie wiedział, gdzie?
– No właśnie – przyznał Mikael. – Ten z Ludzi Lodu, kto zbyt oddali się od swych krewnych, zawsze będzie zbłąkany. Musi ciągle szukać.
– I dlatego przypuszczacie, że chodzi o jednego z nas?
– Obawiam się, że tak. Oczy, ramiona, no i zachowanie wskazują na jednego z dotkniętych Ludzi Lodu.
– Ale skąd wobec tego mógł się wziąć?
– Oto pytanie! Jakaś gałąź rodu, o której nie wiedzieliśmy…
Villemo zamyśliła się.
– Ale jeśli my należymy do wybranych… To by znaczyło, że on jest niebezpieczny dla rodu, prawda?
– Wszystko na to wskazuje. Ale kim on, na miłość boską, może być?
Nadstawili uszu, słysząc wesoły szczebiot dziecięcych głosów dobiegający z podwórza.
– Spójrzcie – uśmiechnął się Dominik. – Dziewczynki z rodu Oxenstiernów znów rzuciły się na Tengela. Wprost go ubóstwiają!
– Tak, i chociaż on twierdzi, że są męczące, jest bardzo dumny z ich uwielbienia – dodał Mikael i wraz z Villemo i Dominikiem przyglądał się osiemnastoletniemu chłopakowi, którego goniły trzy dziewczynki w wieku od sześciu do jedenastu lat. Złapały go w końcu, ciągnęły i szarpały, a on udał, że nie ma już siły dłużej się sprzeciwiać, i posłusznie szedł za nimi.
– Ten nasz nieznośny syn – rozpromieniła się w uśmiechu Villemo. – W jaki sposób ty i ja mogliśmy stworzyć coś tak godnego pożałowania?
Duma rozpierała jej piersi.
– Tak, to zupełnie niezrozumiałe! – śmiał się Dominik. – To czarujące lenistwo… Po kim mógł to odziedziczyć?
– Nigdy tego nie zgadnę! – z wrodzonym wdziękiem stwierdziła Villemo.
Z czułością przyglądali się swemu potomkowi, który pozwolił dziewczynkom zaciągnąć się do ogrodu, gdzie stał stół z ciastkami i sokiem.
– Najgorzej, że wszędzie cieszy się taką samą popularnością – westchnęła Villemo. – Ty chyba nie podbijałeś tak serc dam dworu jak ten chłopak, Dominiku? Doprawdy, żywię nadzieję, że tak nie było!
– O, nie, ja byłem chodzącą cnotą, młodzieńcem krótko trzymanym przez swą mateczkę. Prawda, ojcze?
– Tak, twoja matka z pewnością wiedziała, co jest dla ciebie najlepsze – roześmiał się Mikael.
Villemo zasępiła się. Pomimo, jak się wydawało, dobrej woli, Anette do końca nie zaakceptowała jej jako swojej synowej. Villemo zdawała sobie sprawę, że wojna między nią a teściową nieustannie wisi na włosku. Nigdy nie doszło do otwartej walki, o nie! Ale częste były drobne ukłucia igłą, tak delikatne, że Dominik nie zauważył ich wzajemnej, świadomie głęboko skrywanej wrogości. Villemo starała opanowywać się ze względu na niego. Wiedziała, że w oczach Anette żadna synowa nie znalazłaby uznania. Miała poczucie własnej wartości i z pewnością nie była najgorszą żoną i matką. Ale kiedy Anette uległa długotrwałej chorobie żołądka, Villemo w skrytości ducha odetchnęła z ulgą. W domu zapanował spokój.
Najgorsza chyba była walka o dziecko, o Tengela. Wszystko, co zrobiła Villemo, było nie tak, a babcia Anette rozpieszczała wnuka straszliwie i Villemo obawiała się, że syn wyrośnie na prawdziwego lenia i niezdarę.
Teraz jednak nie żywiła już takich obaw. Od śmierci Anette upłynęło jedenaście lat i w domu przywrócona została tak ważna dla chłopca równowaga. Był beztroski i trochę leniwy, ale w jego sercu kryła się powaga i życzliwość dla innych. Tak, zdecydowanie będą z niego ludzie.
Nagle Dominik ujął ojca za ramię, tłumiąc okrzyk przerażenia.
– Co się stało? – zapytali jednocześnie Villemo i Mikael.
– Ojcze… pilnuj chłopca! Ujrzałem coś!
– Ujrzałeś?
Mikael i Villemo, zdumieni, wyjrzeli na podwórze.
– Nie, nie tutaj! Widziałem zamek. Zamek w Sztokholmie. W płomieniach!
– Co ty opowiadasz, chłopcze? – dziwił się Mikael.
– Staraj się trzymać go tutaj tak długo, jak to możliwe – prosił nagle pobladły Dominik. – Wiem, że rozpoczął właśnie służbę jako paź na zamku, ale sprawdź, czy nie da się go przenieść gdzieś indziej. Do rycerskiej, gdziekolwiek, byle nie na zamku! Inaczej nie będziemy mogli wyjechać!
– Bez trudu mogę umieścić Tengela w jakimś innym miejscu – odparł wciąż zdziwiony Mikael. – Ale co masz na myśli, mówiąc, że widzisz?
Villemo była równie zdumiona.
– Zwykle przecież nie miewasz takich wizji! Wyczuwasz coś, przypuszczasz, ale nie widzisz!
Twarz Dominika wyrażała napięcie.
– Ostatnio… W zeszłym tygodniu zapytałaś mnie, gdzie może być Tengel, a ja odpowiedziałem, że właśnie idzie. I zaraz wszedł. Nie miałem pojęcia, gdzie był, nie widziałem go wtedy przez cały dzień! A kiedy ojciec zawieruszył gdzieś swoje pióro, nie wiadomo który raz z rzędu, byłem w stanie powiedzieć, że leży na parapecie w jego pokoju.
– Pamiętam, że wydało mi się to dziwne – po zastanowieniu się odparł Mikael. – Czy chcesz powiedzieć, że twoje zdolności się rozwinęły?
– I to jak bardzo! Potraktuj więc to, co mówiłem o zamku w Sztokholmie, poważnie! To nie jest bardzo pilne, nic nie wydarzy się natychmiast, ale nie można przewidzieć, jak długo Villemo i mnie tutaj nie będzie.
– Ach, jakże chciałbym pojechać z wami – powiedział Mikael.
– Tengel mówi to samo – uśmiechnął się Dominik. – Ale my bardzo się cieszymy, że zostaniecie na miejscu.
– Dlatego, że widzisz śmierć? – cicho zapytała Villemo.
Zawahał się.
– Tak, widzę śmierć. Czyjąś. Nie wiem, czyją.
– Miejmy nadzieję, że tego Potwora – powiedział Mikael wzburzony.
– To możliwe – przyznał lekko Dominik. – Ale jest jeszcze coś, co mnie zastanawia.
Читать дальше