– Co takiego? – dopytywała się Villemo.
Potrząsnął głową, jakby chciał odpędzić od siebie wizje.
– Często widzę, jak wyruszamy na spotkanie z Potworem. I cały czas mam wrażenie, że jest nas czworo.
– Czworo? – zdumiała się Villemo. – Ale przecież to się nie zgadza. Pójdziemy we trójkę, ty, ja i Niklas. Kropka.
– Mimo wszystko ktoś jeszcze będzie nam towarzyszyć. Ktoś, kogo nie znamy lub znamy tylko trochę.
– To bardzo dziwne – orzekła Villemo.
Następnego dnia rano, zanim jeszcze słońce ukazało się nad linią horyzontu, Villemo i Dominik wyruszyli z Morby. Mikael i jego wnuk Tengel stali na werandzie i machali za każdym razem, gdy jeźdźcy odwracali się, by przesłać ostatnie pożegnanie.
Mikaelowi było ciężko na sercu. Ani on, ani nikt inny nie wiedział, czy kiedykolwiek jeszcze się zobaczą.
Villemo bardzo uskarżała się na sposób, w jaki podróżowali. Wolała wyruszyć powozem, z wielką eskortą, ale Dominik orzekł, że najwyższy czas, by zerwała z gnuśnym trybem życia, jaki prowadziła na Morby i na dworze. Chciał jechać konno, tak jak zawsze gdy pełnił służbę kurierską. Jeśli nie miał dość sił, by obronić żonę przed rozbójnikami i innymi czyhającymi po drodze niebezpieczeństwami, to nawet nie mógł myśleć o starciu z Potworem.
Teraz, kiedy jechali konno o szarości poranka, Villemo badawczo przyglądała się mężowi. Dominik nadal był królewskim kurierem, ale już od dawna najchętniej wyruszał tylko na krótsze trasy. Wiedziała, jak bardzo pragnął przebywać w pobliżu rodziny. Nadal był przystojny, tyle że bardziej męski i dojrzały. Ramiona miał szersze, a rysy twarzy bardziej wyraziste. Postarzał się normalnie, nie tak jak ona, dla której czas jakby zatrzymał się w miejscu. Naturalnie można było stwierdzić, że Villemo nie ma już dwudziestu lat, jeśli ktoś przyjrzał jej się uważnie z bliska, ale sprawiała wrażenie osoby tak młodej, że ją samą to przerażało. Nieznajomi dawali jej z górą dwadzieścia osiem lat, a ona miała ich trzydzieści dziewięć!
Nie upłynęło wiele czasu, a Villemo już zaczęła cieszyć wspólna podróż z Dominikiem. Jest prawie tak jak za dawnych lat, myślała. Nie można zaprzeczyć, że teraz podróżowali wygodniej. Nigdy nie nocowali pod gołym niebem, kwaterowali w najlepszych zajazdach i pozwalali sobie na wykwintne jedzenie i dobre trunki. Nieczęsto jednak zdarzało się, by ludzie tak wysokiego urodzenia wybierali się w drogę bez służącego, pokojówki i całej góry bagażu. Dominik jednak życzył sobie, by podróżowali po spartańsku. W ten sposób najszybciej posuwali się naprzód.
Dominikowi bowiem wyraźnie się spieszyło. Pędził, jakby poganiał go nieokreślony lęk.
Villemo z całych sił starała się nie myśleć, co czeka ich na miejscu.
Dominik wiedział więcej.
– Musimy oczywiście najpierw pojechać do domu, żeby zabrać Niklasa – stwierdził. – Następnie…
– Wiesz, gdzie znajduje się Potwór?
W jego oczach pojawiła się niepewność.
– Krąży w kółko. Sądzę, że będę mógł powiedzieć więcej, gdy znajdziemy się bliżej.
Tego wieczora mieli zatrzymać się w gospodzie nad jeziorem Wenet. Dominik nagle jednak wstrzymał konia.
– Nie – zdecydował. – Tam nie pojedziemy.
– Dlaczego?
– Nie wiem. Ale czy nie uważasz, że powinniśmy zaufać mojej intuicji?
– Oczywiście! Mimo że do następnego miejsca, w którym moglibyśmy przenocować, jest dość daleko, prawda?
– Tak. Ale… tutaj znajduje się coś niedobrego, co budzi we mnie gwałtowny sprzeciw.
– A więc jedziemy dalej. Rozbudziłeś moją ciekawość wiesz? Chciałabym wiedzieć, co kryje się w tym tak spokojnie wyglądającym domu.
Roześmiał się szczerze.
– Jakie to da ciebie podobne! A więc mam uczucie jakby naszemu życiu groziło niebezpieczeństwo. Można się chyba spodziewać napadu.
– Prawdopodobnie. Ale przecież nie jesteśmy aż tak świetnie ubrani?
– Takie jest twoje zdanie – uśmiechnął się, zawracając konie. – W oczach pospólstwa na pewno uchodzimy za bardzo zamożnych ludzi.
– Jakie to dziwne, Dominiku… Ludzie Lodu nie są przecież szlachetnym rodem, a iluż z nas zawarło jednak małżeństwa powyżej swego stanu.
– To prawda – roześmiał się. – Jest w nas chyba coś, co przyciąga ludzi wysoko urodzonych. Ale patrząc całkiem trzeźwo, głównym tego powodem był fakt, że nasi przodkowie, Silje i Tengel, zajęli się maleńkim szlachcicem Dagiem Meidenem.
– Tak, i że jego rodzona matka, Charlotta Meiden, przedstawiła Ludzi Lodu wyższym sferom.
– Uważam, że powinniśmy być jej wdzięczni. Kiedy widzimy, jak trudno żyje się biedakom, jak wielkie jest ich ubóstwo, musimy uważać się za uprzywilejowanych.
– Bez wątpienia.
– Co prawda i dla szlachty nastały teraz ciężkie czasy. Tracą swoje dobra i posiadłości, jeden za drugim. Dlatego cieszę się, że Jego Wysokość nie zdążył nadać tytułu szlacheckiego ojcu ani mnie, tak jak to kiedyś zamierzał. Zajmujemy teraz pośrednie miejsce, co jest dość wygodne.
– I zostaniemy na nim – zdecydowała Villemo.
Przypomnieli sobie, że niedaleko stąd mieszkają ich starzy znajomi. Wkrótce do nich dotarli, zostali serdecznie przyjęci i poinformowani, że gospoda, w której zamierzali nocować, cieszy się bardzo złą sławą. Wielu zamożnych podróżnych po prostu z niej znikało, a w jakiś czas później w rozmaitych miejscach pojawiały się ich kosztowności.
Villemo, udając się wieczorem na spoczynek, powiedziała:
– Doprawdy, Dominiku, twoje zdolności ostatnimi czasy bardzo się wzmocniły! Jesteśmy przygotowani.
– Tak, a wokół ciebie, moja słodka, pojawiła się jakby poświata, jakaś aura. Nie ma wątpliwości, że nadszedł już czas.
– Nasz czas. Ciekawe, jakie jest w tym miejsce Niklasa? I jakie będzie twoje zadanie i moje? Nie wybrano nas przez przypadek.
– To prawda – odparł Dominik, a jego oczy wpatrzyły się w ciemną dal, usiłując przeniknąć zasłonę przyszłości.
– Sądzę, że powinniśmy się bardzo spieszyć – szepnął przerażony.
Na Grastensholm Irmelin leżała nie śpiąc i wpatrywała się w sufit. Jej dłoń spoczywała w dłoni Niklasa, jakby nie chciała go od siebie puścić.
Podczas gdy trójka wybranych miała wypełnić zadanie, jej przypadło w udziale pozostać w domu sam na sam z troską i lękiem o los najbliższych.
Jej syn Alv przebywał przeważnie u dziadka Andreasa w Lipowej Alei, zwłaszcza w czasie gdy w gospodarstwie było najwięcej pracy. Na Grastensholm mieszkali tylko ona, Niklas i Mattias. I, oczywiście, służba.
Zdawała sobie sprawę, że wszyscy podobnie jak ona odczuwają lęk przed tym, co miało nastąpić. Gabriella i Kaleb z niecierpliwością wypatrywali najbliższych ze Szwecji, a cała grupa upośledzonych wyczekiwała na swoją Villemo, której nie widzieli od tylu lat.
Teraz ich anioł miał wrócić do domu.
Irmelin uśmiechnęła się. Chyba tylko oni widzieli w Villemo anioła.
Nagle jej oczy rozszerzyły się w ciemnościach. Ogarnęło ją nieprzyjemne uczucie, że ktoś się w nią wpatruje.
Rozejrzała się po pokoju, ale dostrzegła tylko cienie. Niklas spał mocno, z twarzą odwróconą od niej. Okno…?
Nie, tam był tylko jaśniejszy prostokąt. A poza tym spali na piętrze, jak więc ktoś mógł zaglądać do środka? Nie wolno jej aż tak fantazjować!
Słyszała, że straszliwa bestia z podziemnego świata znów gdzieś zniknęła. Wszyscy mieli nadzieję, że Potwór wrócił do miejsca, z którego przyszedł, i nikt nie miał wątpliwości, gdzie się ono znajduje.
Читать дальше