Nazywanie tych ludzi ochroną służyć miało jedynie ukryciu prawdy, w istocie bowiem ich zadaniem było tropienie przeciwników Snivela i unieszkodliwianie ich.
– Gdzie złe najbardziej daje się we znaki? – zapytał proboszcz z powagą i przyglądał się uważnie ścianom oraz sufitowi, jakby w oczekiwaniu, że zobaczy przemykające tam upiory.
– Wszędzie, na to przynajmniej wygląda – mruknął Snivel. – Służba utrzymuje jednak, że najgorzej jest na strychu. Głupoty, przeklęte głupoty, powiadam! Proszę mi wybaczyć, pastorze, ale tak mnie oburza podobna ciemnota! Mój ochmistrz, obecny tu Larsen, niczego nigdy nie widział. Mój zarządca i jego małżonka, ludzie prawdziwie bogobojni, mówią wprawdzie, że ktoś był dziś w nocy w stajni i w oborach i próbował rzucić czary, ale to przecież mogli zrobić ludzie. Mam tu sąsiadów, w innym dworze, wie pastor, którzy chcą odebrać mi mój majątek, porozmawiamy zresztą o tym później. Sam zarządca na nic narażony nie był ani inni z tu obecnych. Ale dwór ma złą opinię! To nie może mieć miejsca u tak wysokiego urzędnika, piastującego tyle godności i z taką… – chciał powiedzieć: „władzą”, ale rozmyślił się i powiedział: – z takim poważaniem. Żadne tego rodzaju skandale nie mogą rzucać cienia na moją osobę.
Pastor słuchał, zachowując powściągliwość. Był człowiekiem odpowiedzialnym, do swoich parafian odnosił się z troską, ale miał też świadomość własnej pozycji najgodniejszej osoby w parafii. Sędzia Snivel był może rangą nieco wyżej od niego, ale, Boże drogi, toż to tylko świecki urząd! W dzień sądu znajdzie się daleko, daleko za proboszczem!
– O, to będzie prosta sprawa – rzekł w końcu sługa boży. – Zaraz wejdę na strych, który rzeczywiście sprawia wrażenie, jakby się zło na nim zagnieździło, i odmówię tam stosowne modlitwy. Jak państwo widzą, zabrałem remedia potrzebne do odprawienia egzorcyzmów. Zdarzało mi się już i przedtem wypędzać złe duchy, przeważnie z kuszonych przez demony kobiet, które to nieszczęśnice nie umiały znaleźć sobie miejsca. W takich kobietach Szatan najczęściej obiera sobie mieszkanie.
Proboszcz wyjął z kieszeni krzyż i jakąś grubą księgę, która nie była co prawda Biblią, ale wyglądała równie dostojnie. Zarządca i jego żona westchnęli przejęci.
– To jest niezawodna księga zaklęć przeciwko demonom – wyjaśnił pastor. – Są w niej wszystkie niezbędne teksty, żaden diabeł im się nie przeciwstawi. Jest bardzo, bardzo skuteczna, wielekroć mogłem się o tym przekonać. Po raz ostatni używałem tych zaklęć do poskromienia pewnej młodej kobiety, która odmawiała swemu drogiemu małżonkowi prawa do karcenia jej i dzieci.
Następnie pastor wyjął buteleczkę święconej wody i gałązkę oliwną, której miał zamiar użyć jako kropidła. Czworo z jego widzów spoglądało na to wyposażenie z szacunkiem. Snivel zmarszczył tylko brwi, a jego dwaj strażnicy skrzywili się z niesmakiem. Przede wszystkim nie wierzyli w duchy, a jeszcze mniej w te hokus-pokus, które pastor zamierzał tu odprawiać.
Sługa Pana był gotów, wobec czego wszyscy udali się na piętro, pastor i zarządca z małżonką śpiewali po drodze psalm. Wypadało to niezbyt czysto, bo żona zarządcy głos miała skrzekliwy, ponadto uwielbiała zmieniać tonację.
Pastor ujął krzyż w jedną rękę, księgę w drugą i stanął przy drzwiach, za którymi znajdowały się schody, wiodące na strych. Dał znak, że może zaczynać.
Larsen, najbardziej usłużny ze wszystkich, otworzył drzwi.
Uderzył w nich tak silny poryw wiatru, że musieli trzymać się ścian. Kiedy się uspokoiło, sędzia oświadczył rzeczowo:
– Przeciąg. Ktoś zapomniał zamknąć okna na wieży.
Pastor skinął głową i zaczął odczytywać łaciński tekst, wchodząc jednocześnie po schodach z uniesionym wysoko krzyżem.
Zarządca z małżonką wspomagali go szczerymi modłami, zarządca wstępował nawet za duchownym na schody, by w każdej chwili być dla dobrego pasterza wsparciem i moralną podporą.
Proboszcz był już w połowie drogi, gdy natrafił na jakiś niewidzialny mur. Próbował na wszelkie sposoby przedrzeć się przez niego, ale nie był w stanie ruszyć się z miejsca.
Coraz wyższym głosem wypowiadał bardzo stanowcze zaklęcia. Lensman, najbardziej wylękniony ze wszystkich obecnych, mógłby w głębi duszy przysiąc, że dochodzi go skądś cichy, szyderczy chichot.
Sługa boży wciąż modlił się żarliwie. W końcu wrzasnął na cały głos pospolitą norweszczyzną: „Wynoś się stąd, Szatanie!”, ale odniosło to równie mizerny skutek jak łacińskie formułki.
Ludzie Snivela zaczynali się niecierpliwić.
– Zaraz oczyścimy pastorowi drogę! – zawołał jeden. – Tu trzeba po prostu silnych muskułów!
Pastor uśmiechnął się z wyższością, ale pozwolił im spróbować. Czy naprawdę sądzą, że wejdą dalej niż sługa pański z krzyżem w dłoni?
Musiał jednak przyznać, że nigdy jeszcze nie widział domu bardziej nawiedzonego niż ten. Ale w tej sytuacji tym bardziej absurdalny wydawał się pomysł, że dwóch świeckich ludzi zdoła pokonać Szatana? Nie, tu trzeba tylko znaleźć odpowiednie zaklęcie, bardziej święte niż inne, tylko to może być skuteczne!
Lensman milczał zakłopotany. Nie wiedział, jak powinien się zachowywać, którą stronę popierać, wszystko zostało postawione na głowie. Dostał ten urząd dlatego, że był synem swojego ojca i, oczywiście, miło było krążyć po okolicy z pałką w ręce i kajdankami u pasa, ale w krytycznych sytuacjach zawsze żałował, że nie wybrał innego zawodu.
A już to…? Co, na Boga, przedstawiciel prawa ma robić w podobnej sytuacji? Nie pojmował nic z tego, co się tu działo!
Larsen stał samotnie z boku i nieustannie oblizywał wargi. Nigdy nie zauważył w domu niczego podejrzanego, z wyjątkiem może jakiejś dziwnej ciszy w nocy. I teraz znowu ją „słyszał', tę gęstą, przytłaczającą ciszę, która spływała na dom z jakiegoś miejsca na strychu. Miał wrażenie, jakby tam na górze czaił się ktoś by schwytać ofiarę.
No, ale to przecież tylko wyobraźnia. Nie wolno puszczać wodzy fantazji!
Snivel wzdychał zirytowany. Czy nigdy nie będzie temu końca? Miał tego dość, chciał wrócić do swego grogu i do swego grubego cygara.
Larsen rzucał pełne oddania spojrzenia na swojego pana… Dla niego Snivel był środkiem. Drabiną, pomostem do uzyskania bogactwa. Na tym polegało oddanie Larsena.
Obaj ludzie z ochrony to ponurzy mordercy, Larsen wiedział o tym bardzo dobrze, ale przymykał oczy, bo we wszystkim był posłuszny jego wysokości. Tamci pewni siebie weszli na schody. Nawet piekielne moce nie mogłyby przestraszyć tych drabów!
Pastor jęknął ze zdumienia. Gdzie nie pomógł ani jego krzyż, ani modlitwy, tam ci dwaj wulgarni bezbożnicy przeszli, jakby nigdy nie było żadnej zapory.
Panie, dlaczegoś mnie opuścił?
Tamci odwrócili się, wołając szyderczo:
– No i proszę, pastorze! Nie ma się czego bać!
Snivel zarechotał, jakby tym śmiechem chciał im wyrazić uznanie, co pastora zirytowało jeszcze bardziej niż pogarda obu rzezimieszków.
Zarządca z małżonką oburzali się bluźnierczym zachowaniem tamtych, a Larsen jeszcze bardziej zacisnął wąskie usta.
Ochrona tymczasem weszła na samą górę i otworzyła drzwi na strych.
– Tu nie ma nic, ani jednej cholernej zjawy! – krzyknął jeden, a proboszcz aż się zachłysnął z oburzenia. – Może pastor wchodzić bez obaw. To wszystko wymysły!
Obaj weszli parę kroków w głąb strychu.
I wtedy przez dom przeleciał kolejny gwałtowny poryw wiatru, z hukiem zatrzasnął dopiero co otwarte drzwi i natychmiast ucichł.
Читать дальше