Najbardziej niepokoili go niewidzialni wartownicy. Oni i ten obcy. Tengel Zły nie wyczuwał już jednak jego obecności, to wielka ulga.
Poza tym zdołał zwieść czwórkę swych strażników. Nadal pewnie znajdowali się w pokoju protektora, bo nie odbierał ich obecności już tak wyraźnie.
Gdyby tylko mógł się teraz rozejrzeć! Ale oczy tego, w którego ciele się ukrył, były martwe, a przedtem łobuz był nieprzytomny! Tak jak protektor. Tengel Zły od dawna już więc nic nie widział.
Cóż za koszmarna sytuacja!
Na szczęście nie są jeszcze tak bardzo blisko. Na razie nie, teraz są w sąsiednim pokoju. Tu panuje spokój.
Oszukał ich! Ogarnęło go poczucie triumfu.
Ale teraz musiał się stąd wydostać, po prostu musiał, chłód śmierci powoli zaczął go paraliżować.
Jego duch doskonale by sobie poradził, ale tym razem chodziło wszak o żywego Tengela, obdarzonego niezwykłymi cechami, ale żywego, cielesnego. A żywa istota podatna jest na wrażenia takie jak chłód śmierci, powolne gaśnięcie.
To nie może już dłużej trwać, musi się stąd wydostać.
Cała czwórka – Sol, Dida, Wędrowiec w Mroku i Tengel Dobry – stali nieruchomo. Starali się pozostać niezauważeni dla postaci leżącej w łóżku.
Sol zastanawiała się, jak to będzie, kiedy Tengel Zły zechce się wydostać. Wtedy w korytarzu nie zdążyła zaobserwować jego nagłej przemiany.
Mężczyzna leżący na łóżku był w średnim wieku, mundur na wieszaku wskazywał na to, że służył jako żołnierz. Wojenne rany trochę połatano, lecz mimo to przedstawiał sobą okropny widok.
A miało być jeszcze gorzej.
Kiedy tak nad nim stali, zaczął zmieniać się w oczach. Spiesz się, spiesz, myślała Sol. Lekarze wkrótce się zorientują, że to był fałszywy alarm, i zaraz wrócą do protektora, a więc i tutaj.
Zmarły jakby nagle zapadł się w sobie, zaczął maleć, kurczyć się, szarzeć, ale wszystko to ciągle jeszcze trudno było zauważyć.
A potem otworzył oczy.
Ukazały się ohydne żółte szpary z wąskimi źrenicami jak u zwierzęcia.
Natychmiast, nim oczy zdążyły się zamknąć, w pokoju rozbrzmiały pierwsze dźwięki fletu Wędrowca.
Twarz nadal była twarzą pacjenta, ale oczy należały do Tengela Złego, a gdy istota otworzyła usta, by wydać syk gniewu i protestu, rozwarła się ohydna gardziel, wielka, ciemna, z czarnym jęzorem i ostrymi gadzimi zębami.
W następnej chwili Tengel Zły wyskoczył z łóżka. Pozostała tylko skorupa ludzkiego ciała, pusta w środku, ale zachowująca nadal ludzkie kształty, jak gdyby wszystko nadal znajdowało się na swoim miejscu.
Podejrzewali, że ciało protektora jest tak samo puste, wykorzystywane było wszak o wiele dłużej niż tego tu pacjenta.
Pomieszczenie wypełnił cuchnący odór, jakby ktoś przekłuł olbrzymi, stary wrzód.
Dźwięki fletu Wędrowca zatrzymały zasuszoną przerażającą istotę, która starała się dotrzeć do drzwi.
Melodia sparaliżowała Tengela Złego, przykuła do miejsca. Zwrócił rozwścieczoną twarz w stronę czterech duchów, ale był wobec nich bezradny. Obrzydliwe szpary oczu zaczęły już matowieć ze zmęczenia.
– Sprowadzisz go z powrotem do grot? – spytał Tengel Dobry.
Wędrowiec uznał wreszcie, że ze strony złego stwora chwilowo nic już im nie grozi, i odjął flet od ust.
– Nie, to za daleko, w dodatku po tych grotach kręci się tylu ludzi. W górach Harzu jest dużo jaskiń.
Tengel Dobry pokiwał głową.
Pospiesznie opuścili pokój, jeszcze zanim ludzie wrócili ze schronu. Z piątki Ludzi Lodu tylko jeden był widzialny – ten żywy, nieśmiertelny. Jeśli wartownik, stojący na korytarzu, ujrzał tę niewielką istotę, tak straszną, że trudno ją opisać, to jego sprawa. Nikt mu nie wierzył, kiedy próbował ją określić, a kilka dni później zamknięto go w szpitalu dla obłąkanych.
Ale bez względu na to, jak wietrzono i dezynfekowano korytarz i pokój, w którym leżał zmarły żołnierz, nie udało się pozbyć duszącego odoru zgnilizny, która jakby wgryzła się w ściany.
Nigdy nie zdołano stwierdzić, co było źródłem smrodu.
– Śpij już, śpij – monotonnym, hipnotyzującym głosem powtarzał Wędrowiec Tengelowi Złemu. Umieścił go w górach Harzu, w odległej jaskini przesłoniętej krzewami leszczyny. – Śpij, bestio, pozwól Ludziom Lodu i całemu światu odetchnąć od twego zła!
Tutaj nikt go nie znajdzie, myślał Wędrowiec. Może tu spoczywać do sądnego dnia.
Dla pewności, pochylony nad leżącym na ziemi stworem, odegrał jeszcze raz znienawidzoną przez Tengela Złego melodię. Podszedł bardzo blisko, by dźwięki mogły głębiej wedrzeć się w wielkie, przylegające do czaszki uszy.
Zły przodek zbierał ostatnie resztki sił.
W szpitalu był z nimi ktoś jeszcze, nie zaprzeczą temu, ktoś… kto wszystko niszczy, kogo nie mogę dopaść. Ciągle staje mi na drodze i krzyżuje plany. Ja… zemszczę się. Wezmę srogi odwet na tym łajdaku, który gra na flecie. Zemszczę się na wszystkich, którzy sądzą, że mogą mnie zniszczyć!
Tengel Zły jeszcze nie został pokonany. Wiedział, że za chwilę znów zmorzy go sen, że już wkrótce na wszystko będzie za późno.
Ale teraz, jeśli zbierze siły, może jeszcze czegoś dokonać.
Tak blisko stanął ten dureń, nie rozumie, że jest głupi? Ale jemu, Tengelowi, bardzo to odpowiada.
Ostatnim wysiłkiem woli stwór, który kiedyś przywędrował z bezkresnej azjatyckiej tundry w góry Norwegii, oderwał szponiastą dłoń od podłoża. Uniósł ją siłą gniewu. Dłoń poderwała się, pazury błyskawicznie wyrwały flet z dłoni Wędrowca.
Jeszcze chwila skupienia…
I flet rozpłynął się w szponach diabelskiego stwora, został unicestwiony na zawsze.
Wędrowiec nie mógł uczynić nic, by temu zapobiec. Wszystko odbyło się tak niespodziewanie szybko, Tengel Zły spał już, pogrążony we śnie, który mógł trwać wiecznie, o ile nic go nie zbudzi.
Ale jeśli jego melodia rozlegnie się kolejny raz, nie istnieje już nic, co mogłoby na powrót pogrążyć go we śnie.
Flet, który Wędrowiec w Mroku dostał kiedyś w trzynastym stuleciu od szczurołapa z Hameln, przestał istnieć.
Niemcy krwawo zemścili się za zamach na Heydricha. Lidice, miasteczko liczące pięciuset mieszkańców, zostało zrównane z ziemią. Zabito mężczyzn, kobiety i dzieci, spalono domy.
W tak bestialski sposób pomszczono bestię.
Dla Jonathana śmierć Heydricha oznaczała zasadniczy przełom.
Strażnicy, Niemcy i sprzyjający Niemcom Czesi, nie mieli już żadnego powodu, by zachować go przy życiu do końca miesiąca. Teraz mogli się na nim wyżywać z bezwzględną brutalnością.
Dzień po śmierci Heydricha Jonathan leżał związany na ławce, a jego prześladowcy sprzeczali się, poszukując najbardziej wyrafinowanej metody tortur. Jonathan wiedział, że nie ma dla niego żadnej nadziei. Myślał o swym domu, o całej kochanej rodzinie, a najwięcej o starym Henningu, z którym tyle razy prowadził długie dyskusje. Bardzo chciał przeprosić go za swe dziecinne, niedojrzałe pomysły, wyznać sędziwemu starcowi, jak bardzo jest mu bliski.
Teraz jednak było już na to za późno.
Jonathan nie płakał. Pancerz skuwający jego wrażliwą duszę zatrzymywał wszystkie łzy. Przez niego zginął Rune. Wciągnął w niebezpieczną grę także Karine. I co się z nią stało? Napadnięto ją, doprowadzona do rozpaczy zabiła człowieka. Dotknęła ją tragedia, którą trudno pojąć.
Ale nie mógł już płakać.
Gdy drzwi się otworzyły, strażnicy podnieśli głowy.
Читать дальше