Potwierdziły się złe przeczucia Jonathana: Rune stał się prawdziwym kozłem ofiarnym. Wszyscy strażnicy znajdowali szczególną radość w dręczeniu kaleki.
A jednak to Rune pocieszał Jonathana, kiedy wracali do baraku po całym dniu ciężkiej pracy. Zima była niezwykle surowa, jedna z najcięższych zim w tym stuleciu. W Związku Radzieckim i w Finlandii pługi śnieżne wyorywały na drogach zamarznięte ciała żołnierzy, zmarli jakby wstawali z martwych i zgasłymi oczami wpatrywali się w kierowców. Zatoka Botnicka zamarzła, a w Europie Środkowej żołnierze drżeli z zimna w zmrożonych kwaterach na pustkowiach.
Więźniowie obozów koncentracyjnych byli całkiem nieprzygotowani, by na domiar całego zła, jakie ich dotykało, znosić jeszcze straszliwe mrozy. Rune z niepokojem obserwował, jak jego młody przyjaciel staje się coraz chudszy i bledszy, słuchał, jak nocą nie daje mu spokoju uporczywy kaszel.
I Rune, bity i upokarzany, dzielił się swym jedzeniem z chłopakiem, opatrywał mu rany na rękach i stopach, powstałe przy pracy w kamieniołomach, przy budowie dróg i od długich marszów w byle jakich chodakach. Jonathan ze swej strony usiłował chronić Runego przed bezpośrednią napaścią ze strony strażników, pocieszał go i wprost szalał z bezsilności, kiedy pobity i cierpiący przyjaciel leżał na pryczy w milczeniu, nie mogąc się ruszyć.
Ale Rune był twardy. „Musiałem się nauczyć – powiedział. – Całe życie byłem wyklęty, potrafię więcej znieść”.
Jonathan to rozumiał, podejrzewał, że Rune ma zadziwiającą konstytucję, pozwalającą mu wytrzymywać fizyczne cierpienia.
Jak jest z jego psychiką, tego się nigdy nie dowiedział. Czasami, gdy Runego dręczono w sposób szczególnie okrutny, dostrzegał niebezpieczny błysk głęboko osadzonych oczu.
Brzydki był ten Rune, brzydki jak noc. Ale Jonathan niemal go ubóstwiał, przekonany, że trudno o lepszego przyjaciela.
Wokół nich ludzie padali jak muchy. Umierali na czerwonkę, tyfus czy paratyfus, z wycieńczenia połączonego z atakiem pasożytów, z niedożywienia, z pobicia… Jonathan starał się zachować wrażliwość, płakać nad każdym, który znikał z baraku, przestawał zjawiać się w pracy. Uważał, że na to zasłużyli, chciał żałobę całego obozu wziąć na własne barki. Więźniów Sachsenthausen można było liczyć w dziesiątkach tysięcy, ilu dokładnie ludzi przeszło przez obóz – nie da się powiedzieć.
Szeptano o eksperymentach na ludziach, o licznych transportach Żydów, prowadzonych do pewnej części obozu, których nikt nigdy już potem nie widział. Jonathan z początku nie wierzył takim plotkom, teraz nie miał już żadnych wątpliwości.
Widział zdesperowanych więźniów, którzy próbowali się wspiąć na wysokie ogrodzenie z drutu kolczastego, widział, jak do nich strzelano lub jak płonęli, gdy włączano prąd, widział…
Nie, mózg nie był już w stanie przyjąć niczego więcej. By się przed tym obronić, on i Rune wypracowali sobie własny żargon, opierający się na wisielczym humorze. Było to znacznie lepsze niż płacz czy rezygnacja.
O dziwo, zdołali przetrwać zimę. A wiosną wydarzyło się coś…
Do obozu często przyjeżdżały inspekcje, ale nie po to, by zorientować się, jak traktowani są więźniowie, o, nie! Wysocy rangą oficerowie pragnęli obejrzeć nowoczesne urządzenia, laboratorium i nowe porządki w dziedzinie administracji.
Jonathan i Rune w długim szeregu więźniów maszerujących do miejsca pracy przypadkiem znaleźli się na dziedzińcu, na którym stały akurat eleganckie czarne auta, a wokół nich kręcili się wyprostowani jak struny oficerowie w czapkach z daszkiem i wypolerowanych do połysku oficerkach.
Jonathana nagle przeszedł dreszcz, a Rune stanął w miejscu.
Jeden z eleganckich mężczyzn spojrzał na Jonathana i wskazał go szpicrutą.
– Ten tam! – rozkazał tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Przyprowadźcie go tutaj!
Jonathan nie mógł tego zrozumieć. Choć w baraku nie mieli żadnego lusterka, zdawał sobie sprawę, jak strasznie wygląda. Włosy straciły kolor i połysk, twarz miał szarozieloną z głodu i wycieńczenia, był wychudzony tak, że spodnie bez szelek nie trzymały mu się na biodrach. Był brudny, ciało pokrywały jątrzące się rany, wątpił, by poznali go teraz rodzice.
Strażnicy popchnęli go w stronę mężczyzny w lodowatym nordyckim typie. Był nawet dość przystojny, szczupły, o wąskiej twarzy. Ale w spojrzeniu tego człowieka nie dało się dojrzeć ani odrobiny dobroci.
Jonathan kątem oka dostrzegł, że Rune także stanął w pobliżu. Nie, odejdź stąd, chciał powiedzieć, nie mogą zabrać i ciebie, dobrze wiesz, że cię nie oszczędzą.
Pytanie, czy oszczędzą Jonathana. Wcale się na to nie zanosiło.
– Jak się nazywasz? – spytał człowiek o lodowatych oczach.
– Jonathan Volden.
– Norweg?
– Tak. Inny oficer natychmiast go pouczył:
– Masz odpowiadać: Tak, panie protektorze.
Jonathan powtórzył bez odrobiny entuzjazmu.
– Nazwisko ojca?
– Vetle Volden.
Pogardliwy uśmiech wykrzywił wąskie wargi protektora. Uznał najwidoczniej, że nie ma się co chwalić takim nazwiskiem.
Oficerowie rozprawiali o czymś przez chwilę, po czym do Jonathana zwrócił się komendant obozu:
– Na żądanie protektora Heydricha zostaniesz przeniesiony do obozu w Czechosłowacji.
– Ale… ale dlaczego? – Jonathan nie mógł się powstrzymać przed wyrażeniem zdumienia. Był zdezorientowany, niczego nie rozumiał.
Protektor wbił w niego wzrok.
I nagle Jonathan poczuł, że gwałtowny dreszcz przeszył jego ciało. Nie dość że od tego człowieka bił lodowaty chłód, to jeszcze chłopak dostrzegł w jego oczach coś, co wstrząsnęło nim i przeraziło do szpiku kości. Coś…
Nie, nie potrafił tego nazwać. Miał jedynie wrażenie, że zagraża mu największe niebezpieczeństwo, które dotknie nie tylko jego samego, ale zatoczy przy tym szerokie kręgi.
Poczuł, że chwieje się na nogach, bliski był utraty przytomności.
Rune wystąpił naprzód.
– Panie protektorze, ten chłopak jest poważnie chory, a ja jako jedyny potrafię opanować jego chorobę. Proszę mi pozwolić jechać wraz z nim!
Nie, Rune, nie! Czy nie rozumiesz, jak bardzo jest to niebezpieczne?
Heydrich powoli przeniósł wzrok na Runego. Nazista cofnął się, w jego oczach dało się wyczytać obrzydzenie.
– Zastrzelić go! – rozkazał swoim ludziom.
– Nie! – krzyknął Jonathan, rzucając się, by zasłonić Runego.
Strażnicy oderwali go od przyjaciela.
– Zastrzelić tę pokrakę! – wył Heydrich.
– Nie! – po raz drugi zawołał Jonathan.
Brutalnie wciągnięto go na platformę jednej z ciężarówek. W tej samej chwili rozległ się huk wystrzału, omal nie popękały mu bębenki, tak był blisko. Zrozpaczony odwrócił głowę, ale jeden ze strażników złapał go za kark i przycisnął do podłogi.
Jonathan kątem oka zdołał jednak dostrzec przyjaciela akurat w momencie, gdy ugodziła go kula. I wtedy w Jonathanie także coś umarło.
W łagodnej duszy chłopca, obdarzonej poczuciem humoru i miłością do wszystkich żywych istot, zapłonęła z ogromną bezlitosną siłą nienawiść.
Ale o tym jego prześladowcy nie wiedzieli.
Jonathana zawieziono do obozu na terenie „Protektoratu Czech i Moraw”, jak Niemcy nazywali zajęty obszar Czechosłowacji. Zauważył, że strażnicy odnoszą się do niego niepewnie, ze zdziwieniem, jakby i oni nie mogli zrozumieć, dlaczego Heydrich zażądał jego przeniesienia.
Ten obóz nawet w porównaniu z okrucieństwem panującym w Sachsenhausen okazał się o wiele gorszy. Znajdował się na terenie okupowanym i wszyscy, którzy w nim przebywali, byli traktowani jak wrogowie Niemiec. Przede wszystkim jednak był to obóz zagłady, tu ludzi mordowano. Los ten spotykał w pierwszej kolejności czeskich Żydów.
Читать дальше