Kiedy jednak Jonathan dostrzegł blask bardzo głęboko osadzonych oczu mężczyzny, poczuł dziwne wzruszenie. Z tych przepastnych studni biła dobroć, jakiej nigdy wcześniej nie widział u zwykłego człowieka. W Lipowej Alei mówiło się, że Marco i Imre mieli takie niezwykle ciepłe, szczere oczy, ale chyba inne niż Rune. To nie oczy Runego same z siebie były piękne, lecz żar, jaki w nich płonął. Jonathan spostrzegł, że są brązowe, postrzępione włosy również miały osobliwy brunatny odcień, przypominający stare spłowiałe konopie.
Okropnie brzydki był ten Rune. Jego wieku nie dało się określić, mógł mieć od dwudziestu do czterdziestu lat. Ale Jonathan od razu poczuł do niego sympatię, zwłaszcza gdy nowy znajomy przywitał go uśmiechem.
– Wiesz, dokąd mamy jechać? – spytał Jonathan.
Rune skinął głową i wsiadł do ciężarówki z napisem, z którego liter poodpryskiwała farba: „Szpital Ulleval”. Oficjalnie mieli odwieźć zlewki do dużego gospodarstwa w Trogstad. Tak naprawdę mieli zabrać stamtąd rzeczy, których przeznaczenia Jonathan na wszelki wypadek nie znał.
Pomógł Runemu zamknąć drzwi szoferki.
– Wypadek? – spytał, ruchem głowy wskazując na okaleczoną rękę tamtego.
– Tak – odparł Rune suchym, niemal trzeszczącym głosem. – Stanąłem na drodze maszynie pełnej noży.
– Uf – westchnął Jonathan ze współczuciem. – Mam nadzieję, że nie jesteś przeciwny współpracy z takim zielonym szczeniakiem jak ja?
– Sam o to prosiłem – odparł Rune, wprawiając Jonathana w niepomierne zdumienie. – Słyszałem, że pomimo młodego wieku jesteś niezłym kierowcą.
Jonathan roześmiał się nieco zawstydzony.
– Zawsze miałem fioła na punkcie samochodów. Już jako piętnastolatek prowadziłem autobus, tylko na dodatkowych trasach, rzecz jasna. Nikt nie pytał o prawo jazdy, bo jestem przecież dość wysoki, może też wyglądałem na dojrzałego. Gdyby tylko się domyślali, jak bardzo byłem niepoważny!
– Kierownictwo linii autobusowych chyba jednak o tym wiedziało?
– Pewnie, ale szef był moim dobrym znajomym. Wiesz, dokąd mamy jechać?
– Oczywiście.
– Świetnie, bo ja zupełnie nie znam tych okolic. Jak myślisz, będą nas zatrzymywać po drodze?
– Z całą pewnością, ale nie denerwuj się, papiery mamy w porządku.
– Ale kim ty jesteś? Chodzi mi o to, co mam powiedzieć, jeśli Niemcy zapytają.
– Jestem parobkiem w gospodarstwie Bellstad, tam właśnie jedziemy. Kursujemy tą trasą regularnie raz w tygodniu. Wozimy produkty do szpitala, a z powrotem odpadki dla kur i świń.
– Rozumiem.
– Ty jesteś zatrudniony w szpitalu, tak jak jest naprawdę. Znasz mnie tylko jako parobka Runego.
– Przepraszam za pytanie, ale czy rzeczywiście jesteś parobkiem?
– Nie – odparł Rune sucho.
Ta krótka odpowiedź zniechęciła Jonathana do spytania, kim naprawdę jest Rune.
Trudno było się domyślić jego zawodu. Właściwie wyglądał, jakby sprowadzono go prosto z jakiegoś domu dla upośledzonych – upośledzonych zarówno fizycznie, rak i umysłowo, ale z drugiej strony wydawało się, że nieźle sobie radzi.
Jonathan uznał, że najlepiej będzie zbytnio nie wypytywać.
Z Oslo wyjechali nie zatrzymywani. Pora była jeszcze dość wczesna, musieli bowiem wrócić przed zmrokiem, tak by nie wzbudzać podejrzeń. Jazda na gazie generatorowym jako paliwie także wymagała sporo czasu.
Rune kierował Jonathana z początku na południe, później na wschód. Po tym, jak otwarty i ufny Jonathan opowiedział swemu towarzyszowi niemal wszystko o sobie i swojej pracy w Ulleval, nie rozmawiali wiele, ale mimo to nawet z krótkich odpowiedzi Runego wywnioskował, że jego niezwykły kompan musi zajmować wysoką pozycję w ruchu oporu i cieszyć się wielkim poważaniem. Koledzy zresztą wcześniej już mu o tym wspominali. I, prawdę mówiąc, kiedy tak siedział przysłuchując się opowiadaniu Jonathana i od czasu do czasu kiwając głową, budził zaufanie.
Nagle Rune oświadczył:
– Potrzebna nam dziewczyna w organizacji.
– To chyba nie powinno sprawić trudności.
– Owszem, jest wiele dziewcząt, które pragną się do nas przyłączyć, ale ona musi mieć szczególne cechy.
– Na przykład jakie?
– Nie może być z nikim związana i musi umieć trzymać język za zębami, i to tak, że nawet jeśli zostanie poddana torturom, nie piśnie ani słowa. Poza tym nie może zbyt łatwo się zakochiwać.
Jonathan nic na to nie powiedział. Myślał o swej młodszej siostrze, Karine. Któż lepiej odpowiadałby temu opisowi?
Wreszcie powiedział:
– Mam siostrę…
– Przed chwilą opowiadałeś mi, że ogromnie zależy jej na sympatii i przyjaźni innych ludzi. Mówiłeś, że stać ją na wszystko, byle tylko mogła związać się z jakimś chłopcem. I w dodatku jest bardzo wrażliwa.
– To moja starsza siostra, Mari. Mam jeszcze młodszą, ona świetnie by się nadawała, ale ma dopiero piętnaście lat.
– Wiek nie ma znaczenia. Czy jest odważna?
Jonathan zastanawiał się przez chwilę, po czym powiedział powoli:
– Raczej obojętna na to, co się z nią stanie.
– To nie brzmi dobrze.
– Zgadzam się, ale wydaje mi się, że nieźle by jej zrobiło, gdyby miała jakiś cel w życiu. Nie rozumiem jej. Jest największym odludkiem na świecie, a kiedy chce się ją uścisnąć, sztywnieje, zmienia się w słup soli jak w Sodomie i Gomorze.
Zrozumienie takiego porównania najwidoczniej przekraczało intelektualne możliwości Runego, bo nic na to nie odrzekł. Zapytał tylko:
– Czy mógłbyś znaleźć jej jakąś pracę w szpitalu?
– To raczej trudne, ona chodzi do szkoły.
– Rok szkolny już się chyba skończył?
– Ach, oczywiście, nie pomyślałem o tym. Jeszcze dziś wieczorem zadzwonię do mojej kuzynki Christy i zapytam, obie moje siostry u niej mieszkają. Muszę też, rzecz jasna, zadzwonić do domu, spytać mamę i ojca. No i samą Karine.
– Dlaczego nie mieszkacie w domu?
– Ze względu na…
Nie, na miłość boską, nie mógł przecież opowiedzieć o Tengelu Złym temu… temu… półgłówkowi. Nie, Rune nie był półgłówkiem, podłe z jego strony, że tak pomyślał, on po prostu ukrywał swą inteligencję, aby nie było wiadomo, jaki naprawdę jest, a mógł być idiotą albo geniuszem, albo kimś zupełnie przeciętnym.
– To ze względu na pewne szczególne okoliczności – dokończył Jonathan. – Nie zrozum mnie źle, w naszej rodzinie panują jak najlepsze stosunki, tylko… Opowiem ci o tym kiedy indziej! W każdym razie obiecuję porozmawiać z Karine i z innymi.
Rune skinął głową i o nie więcej nie pytał.
Odstawili szpitalne zlewki do gospodarstwa, a w zamian dostali skrzynki pełne jajek, masła i sezonowych produktów rolnych.
Ale w drodze powrotnej Rune polecił Jonathanowi, by skręcił w niedużą boczną drogę. Jonathan zdziwił się trochę, ale nie protestował.
W środku lasu zatrzymali ich dwaj mężczyźni.
Teraz źle z nami, pomyślał Jonathan. Ale nie mamy przecież nic poza jajkami i…
A jeśli w którejś ze skrzynek są jeszcze inne rzeczy?
No i zawsze pozostaje pytanie: co robimy tu na tej leśnej drodze?
Czuł, jak serce zaczyna mu walić coraz mocniej, ale Rune zachowywał całkowity spokój.
Mężczyźni zbliżyli się do samochodu, Rune otworzył drzwi ze swej strony i wysiadł. Przywitał ich milczącym skinieniem głowy.
Nieznajomi zniknęli w lesie i zaraz wrócili, niosąc ciężkie kwadratowe skrzynie. Nareszcie Jonathanowi rozjaśniło się w głowie. Ci tutaj to nie byli wrogowie, on i Rune jechali właśnie po to, by się z nimi spotkać.
Читать дальше