Wysiadł z samochodu i pomógł ulokować ciężkie paki w głębi platformy. Zakryli je potem starannie skrzynkami z masłem i workami zeszłorocznej, z pewnością już zdrewniałej kalarepy. Na samym wierzchu ułożyli wory z węglem do generatora gazu.
Dopóki nie skończyli, nie padło ani jedno słowo. Dopiero potem Rune i mężczyźni zamienili parę zdań o miejscu i czasie następnego spotkania, później nieznajomi pomachali im na pożegnanie i zniknęli w lesie.
Rune poprosił Jonathana, by pojechał jeszcze kawałek prosto, aż dotarli do opuszczonej zagrody komorniczej. Tam można było zawrócić i ruszyć w powrotną drogę.
Wszystko szło jak po maśle aż do samego Oslo. Zapadł już jednak zmrok, a jazda po ciemku była surowo zabroniona. Jak należało się spodziewać, zatrzymano ich w pobliżu Dworca Wschodniego.
– Norwescy zdrajcy – mruknął Rune. – Oni są najgorliwsi. Pozwól mnie się tym zająć.
– Nie masz chyba zamiaru…
Rune pokręcił szpetną głową. Włosy zatańczyły jak włóczkowe loki na głowie szmacianej kukiełki.
Z sercem w gardle Jonathan obserwował, jak Rune wysiada i rozmawia z Norwegami w mundurach.
Nigdy się nie dowiedział, o czym z nimi mówił, ale pewne było, że już po pierwszych słowach cofnęli się przerażeni, a potem, kiedy znaleźli się w pewnej odległości, rzucili się do ucieczki.
Rune wskoczył do samochodu.
– Ruszaj! – nakazał krótko. – Zanim zdążą się zastanowić nad tym, co im powiedziałem.
Jonathan zgadywał, że musiał im naopowiadać o jakiejś bardzo niebezpiecznej chorobie lub czymś w tym rodzaju, ale pewności nie miał.
Dopiero przy okazji następnej wyprawy do Trogstad dowiedział się, że w skrzyniach, które wówczas zabrali z lasu, były nadajniki i inne urządzenia służące do utrzymywania łączności radiowej. Gdyby norwescy zdrajcy wtedy w Oslo obejrzeli ładunek, Rune i Jonathan zostaliby na miejscu zastrzeleni.
Mężczyźni, których wówczas napotkali, przeszli przez granicę ze Szwecji w okolicach Remskog. Przynieśli stamtąd materiały, mające dla ruchu oporu ogromną wartość.
Później chłopcy mieli przewozić także broń, ale o tym Jonathan dowiedział się po pewnym czasie. Rune znał prawdę, ale nie zdradził się ani słowem. Nie chciał, by siedemnastolatek w fazie tortur cokolwiek wyjawił.
Wieczorem po pierwszej wyprawie Jonathan był kompletnie wykończony. Z ulgą otwierał drzwi do swego pokoju.
Ale nie był to jeszcze koniec sensacji, jakich dostarczył mu ten dzień.
Miał gościa.
Zniecierpliwiona Mari na widok brata poderwała się z krzesła.
– Gdzieś ty był? – wykrzyknęła. – Czekam od tylu godzin!
– Na mieście – odparł Jonathan, nie zagłębiając się w szczegóły. – A co ty robisz w Oslo? Trzeba zasłonić okno, obowiązuje zaciemnienie. Czyś ty kompletnie oszalała?
Nie był szczególnie zachwycony tą wizytą. Czuł się zmęczony i marzył o śnie, ale przypuszczał, że najpierw będzie musiał znaleźć jakiś nocleg dla siostry, a potem czekały go pogaduszki do późnej nocy. Mari nie należała do osób, które to, co mają do powiedzenia, potrafią odłożyć na następny dzień.
Rzecz jasna mógł zamknąć jej usta jakąś przykrą uwagą, ale wiedział, że akurat z Mari nie można tak postępować. Owszem, pozwalała, by się z nią drażnić, dopóki wiedziała, że złośliwości tak naprawdę nimi nie są, twardych słów natomiast nie tolerowała. Zraniona, gotowa była zapaść się pod ziemię.
Jonathan westchnął w duchu.
Zaraz potem zmarszczył czoła.
– Piłaś whisky?
– E, tylko troszeczkę.
– Jeśli chcesz pić „tylko troszeczkę”, to przynajmniej nie wybieraj whisky! Tego zapachu niczym nie da się przytłumić.
Mari chciała wstać, ale zatoczyła się i musiała chwycić krawędź stołu, by nie upaść.
– Widzę, że nieźle popiłaś – stwierdził Jonathan, zaniepokojony. To niepodobne do Mari, nigdy nie widział, by ciągnęło ją do alkoholu.
– I co z tego, bawiłam się z przyjaciółmi – przyznała. – I, jak widzisz, wracam do domu ululana.
– Żebyś nie musiała wkrótce lulać kogoś innego – zadrwił starym zwyczajem.
Ale Mari, pobladła w jednej chwili, wbiła w niego wzrok.
– Czy to już po mnie widać?
Jonathan zamarł przerażony.
– Co ty mówisz, Mari? Coś ty zrobiła?
– A jak ci się wydaje? – odparła zgnębiona.
Jonathan naprawdę się przeraził. Tego się nie spodziewał. Wiedział, że Mari nigdy nie potrafi odmówić, kiedy się ją o coś prosi, ale przecież niemożliwe, by…
A może właśnie możliwe?
– Ależ, Mari – zdołał tylko szepnąć, ale w tym szepcie kryło się wszystko, czego nie był w stanie powiedzieć: zdumienie postępkiem siostry, troska o nią, lęk przed tym, co powiedzą rodzice, przed skandalem. Czy miała teraz wyjechać w tajemnicy gdzieś daleko, znaleźć pracę i tam przeczekać aż do chwili narodzin dziecka? Co ona sobie właściwie myślała, co za łajdak…
Mari oprzytomniała.
– Musisz mi pomóc, Jonathanie!
– Ja? Co ja mogę zrobić?
– Pracujesz w szpitalu, musisz mnie gdzieś skierować albo znaleźć jakiś środek, który pomoże mi się tego pozbyć.
Poczuł, jak wzbiera w nim ogromna fala gniewu.
– Co ty próbujesz mi powiedzieć? Chcesz, żebym pomógł w spędzeniu pło…
– Cicho, błagam, nic mów tego głośno – błagała. – Tylko mi pomóż!
– Nigdy w życiu!
– Nie rozumiesz, że muszę to zrobić? Nie mogę przecież…
– Powinnaś była pomyśleć o tym wcześniej.
Mari ukryła twarz w dłoniach.
– O, ty nie wiesz, jak to jest!
– ”Dziewczyna, która nie potrafi odmawiać” – powiedział Jonathan z goryczą: – Jak mogłaś być taka głupia? No, ale stało się, i teraz musisz ponieść konsekwencje. O tym, co proponowałaś, nie ma mowy. Czy kiedykolwiek wśród Ludzi Lodu ktoś uciekał się do takiego rozwiązania? Musisz odpowiadać za swoje czyny, Mari. Przede wszystkim porozmawiaj z Christą, ona…
– Nie mogę, Abel się rozgniewa!
– Abel? A co on ma z tym wspólnego?
Mari odwróciła głowę i wybuchnęła płaczem.
– Mari? – zaczęło mu świtać w głowie. Zapomniał już o zmęczeniu i o tym, jak jest późno. – Mari, czy to któryś z synów Abla?
Milczała i już to można było uznać za wystarczającą odpowiedź.
Głos Jonathana był stłumiony, niemal bez wyrazu.
– Który?
– Jeden z najstarszych – odparła wymijająco.
– Wyobraź sobie, że tyle to nawet ja rozumiem. Przeklęty łajdak!
– Nie możesz składać całej winy na niego – powiedziała Mari zawstydzona. Nie śmiała podnieść oczu na brata. – To był także mój błąd.
– Wcale w to nie wątpię – odpowiedział jej ostro.
Skuliła się, jakby ją uderzył.
– Jonathanie, nie gniewaj się na mnie. Jeszcze i ty, nie zniosę tego!
– Wcale się nie gniewam – burknął zły jak osa. – Ale nie próbuj mi wmawiać, że to nie jego wina. Mężczyzna nigdy nie może wyprzeć się odpowiedzialności, zawsze może wybierać.
– No tak, ty świetnie o tym wiesz.
– Nie mówimy teraz o mnie – mruknął, bo uwaga Mari trafiła bardzo celnie. Jego własne erotyczne doświadczenia były niemal równe zeru.
– Pomożesz mi? – szepnęła żałośnie.
Jonathan przemówił teraz tonem nieco mentorskim, ale z pewnością brało się to stąd, że był tak bardzo poruszony.
– Przez ten czas, kiedy tu pracuję, wiele się nauczyłem o etyce zawodowej. To, o co mnie prosisz, jest absolutnie niemożliwe. Odmawiam udziału w czymś podobnym.
Читать дальше