– Tak to jest, kiedy się ma do czynienia z losem wielu istot. Nie tylko ludzi, muszę się opiekować wszystkimi, a tu przecież żyją przedstawiciele różnych ras i gatunków.
– No tak, ale za to masz niezwykle interesujący zawód, prawda?
– Bardzo! Ale bardzo też jest mi potrzebny ktoś, z kim mógłbym dzielić to wszystko. To znaczy, nie chodzi mi o pomocnika, ale kogoś, do kogo bym wracał, kto czekałby na mnie w domu, komu mógłbym opowiadać o swoich sprawach, dyskutować, planować. To nie może być byle kto. Nie znalazłem nikogo takiego aż do tej pory… Ale nie, nie wolno nam o tym rozmawiać!
– Myśleć jednak możemy. To wprawdzie samoudręka, ale… powiedz jeszcze o sobie!
– Właściwie to nie ma zbyt wiele do opowiadania. Szybko piąłem się w górę właśnie dzięki mojej obowiązkowości. Kiedy rodzina Czarnoksiężnika przybyła do Królestwa Światła, miałem dwadzieścia pięć lat i właśnie awansowałem. Wtedy nie byłem jeszcze dowódcą, ale powierzono mi odpowiedzialność za tę liczną grupę, bo jej członkowie to wyjątkowe istoty, zarówno Móri, jak i jego krewni, jak zresztą wszyscy, których ze sobą przyprowadzili. Elfy, Madragowie, wszystkie duchy…
– Tak.
Indra chciała zadać kolejne pytanie. Wykrztusiła je z trudem.
– A ta historia z piękną kobietą z rodu Lemurów, pracującą w ratuszu?
Potrząsnął z przejęciem głową.
– Jeszcze o niej nie zapomniałaś? Bo ja tak. Już samo to, że widuję ją niemal codziennie, nie doznając najlżejszego ukłucia w sercu, powinno cię uspokoić. Ona zresztą jest znacznie ode mnie starsza. Żyje tu chyba od paru tysięcy lat, jak sądzę, to znaczy ziemskich lat.
– Czyli blisko dwieście lat wedle tutejszej rachuby? – Indra uspokoiła się. – I nigdy nie wychodziła za mąż?
– Nie, ja myślę, że ona czeka na tamtego, który zaginął. Mamy tu chyba do czynienia ze wszechogarniającą miłością.
– Musiało ci wtedy być ciężko.
– Nie – prychnął. – To była znajomość z rozsądku. Wszystko urządził Talornin, który uważał, że muszę być jakoś zakotwiczony w życiu, mieć rodzinę.
– Talornin chyba za bardzo miesza się do prywatnych spraw innych – rzekła Indra w zamyśleniu.
– Nie możemy podawać w wątpliwość decyzji Obcych. Nie mamy prawa.
– Kimże są ci Obcy?
– To jest pytanie, na które nigdy nikt nie znalazł odpowiedzi, więc przestań się tym przejmować!
– Dobrze, wobec tego inne pytanie. Co się stało z Reno? Nie widziałam go od powrotu z Nowej Atlantydy.
– Został odwieziony z powrotem. Małżonka Księcia Słońca zatroszczy się o to, by wybić mu z głowy te wszystkie wielkopańskie maniery.
– Biedny chłopiec – szepnęła Indra sama do siebie. – Niełatwo jest dorosłym przeżyć upadek z piedestału, dzieciom prawdopodobnie jeszcze trudniej.
– Tak, i właśnie dlatego Książę Słońca prosił Marka o pomoc. O to, by Marco ostrożnie spróbował uwolnić jego umysł od skłonności do wszystkiego, co ocieka krwią i jest makabryczne.
– To brzmi nieco lepiej. Marco potrafi niewiarygodnie dużo.
– To prawda. Jesteśmy mu nieskończenie wdzięczni, że zechciał przybyć do nas, do Królestwa Światła. On jest po prostu nieoceniony.
– Owszem. On i Dolg. I wielu innych, włączam do tego grona również ciebie.
– Dziękuję – uśmiechnął się.
Indra wyprostowała się teraz.
– Czy to nie dziwne, Ram? Siedziałam tutaj sama i prawie nie widziałam tego wspaniałego krajobrazu wokół. Teraz bardzo wyraźnie widzę piękno okolicy, bo podziwiam je razem z tobą. Patrzę na te niebieskie kwiatki, przypominające dzwonki, i wiem, że ty także je widzisz. Dzięki temu stają się dwa razy takie ładne, chłodne powietrze tu na górze odczuwam jak pieszczotę i śpiew ptaków słyszę tak wyraźnie, jakbym go rozumiała. Albo spójrz na te piękne topole, czy co to są za wysokie drzewa tam na horyzoncie. Czy widziałeś coś bardziej dekoracyjnego, mimo że rosną rozrzucone byle jak, bez cienia dyscypliny, tam gdzie prawdopodobnie nie powinno ich być?
Ram czuł, że całe jego ciało przenika szczęście. Uśmiechał się szeroko i ciepło.
– Dokładnie to samo myślałem poprzedniego wieczoru. Słyszałem dudnienie bębenków i wyobrażałem sobie, że ty też je słyszysz, odczuwałem wspólnotę z tobą, chociaż dzieliły nas dziesiątki mil. Rozumiesz to?
– Bardzo dobrze. I rozumiem, co masz na myśli, mówiąc „dziesiątki mil”, bo w rzeczywistości to przecież nie jest tak daleko, prawda?
– Nie, ale to jest nasza tajemnica.
Z rozmarzenia wyrwało ich potworne wycie z Gór Czarnych. Skończyła się chwila spokojnej rozmowy, podczas której do głosu dochodziły serdeczniejsze tony. Popatrzyli na siebie, przestrach wywołany nieoczekiwanym wyciem wciąż jeszcze trwał w ich duszach i oboje równocześnie podnieśli się z miejsc.
– Powinnaś teraz pójść do da Silvy. On czeka na ciebie.
– Czy nadal muszę odgrywać tę komedię? Wiem już, czego oczekuje ode mnie Talornin, poza tym nigdy się nie zakocham w da Silvie, żeby był nie wiem jaki sympatyczny i urodziwy.
– Miło mi to słyszeć – uśmiechnął się Ram. – Teraz jednak twoje zadanie zostało rozszerzone. Masz się dowiedzieć, co go gnębi. Chodź, odprowadzę cię do gondoli.
Już przy pojeździe, który miał odwieźć Indrę do Zachodnich Łąk, ich drogę przeciął Oko Nocy.
– Boże, jak ty źle wyglądasz – jęknęła Indra. – Czy to tak trudno być wybranym?
– Nie spałem przez wiele nocy – przyznał Indianin. – Ceremonie, modły posyłane do przodków, duchów i bogów. Właśnie idę do domu, żeby się nareszcie przespać.
– Nawiązaliście kontakt?
Oko Nocy wahał się.
– To nie byli Indianie, możecie to sobie wyobrazić? Tak, ale to właściwe istoty. Tak, nawiązaliśmy kontakt. Oni są zadowoleni z wyboru i z rozwoju wypadków. Wszyscy, których prosiliśmy, przyjdą, by stać u mego boku, kiedy czas się dopełni.
– Nie mógłbyś mieć lepszych obrońców – rzekła Indra, a Ram potwierdził skinieniem głowy.
Oko Nocy był przyjemnie zaskoczony, że tak poważnie traktują jego kulturę. Ale przecież zdążyli się przyzwyczaić do duchów, więc…
– Niełatwe zadanie otrzymałeś – rzekł Ram. – Przeważnie błądzimy w ciemnościach. Tak mało wiemy o Górach Czarnych.
– Kiedy ruszamy?
– Już niedługo. Jeszcze w tym miesiącu przeanalizujemy wszystko od początku, zwłaszcza z Madragami. No i zobaczymy.
Gdy Ram sprawdzał, czy gondola Indry jest w porządku, Oko Nocy odciągnął dziewczynę na bok.
– Indro – zapytał cicho. – Powiedziałaś niedawno, że my oboje jedziemy na tym samym wózku. Co miałaś na myśli?
Zawahała się na moment, a potem odparła:
– Chciałam powiedzieć, że ani ty, ani ja nie mamy wyboru.
– Nie rozumiem.
– Że z powodów etnicznych i etycznych musimy pozostać tam, gdzie jesteśmy. Więcej powiedzieć nie mogę.
Oko Nocy patrzył na nią pytająco. Potem spojrzał na Rama, później znowu na nią.
– Oj, oj, Indra – rzekł z wyrzutem. – Masz rację, jedziemy na jednym wózku.
Roześmiała się bezradnie.
– Wygląda na to, że wszyscy w naszej grupie napotykają jakieś przeciwności. Elena i Jaskari, na przykład. Miranda też musiała pokonać wielkie przeszkody, chociaż ona mimo wszystko dostała w końcu Gondagila. Tsi musiał się pogodzić z samotnością. Armas… Ty i ja… Oko Nocy, dlaczego musimy dokonywać takich wyborów?
– Żebym to ja wiedział – odparł, nie ukrywając, ile Berengaria naprawdę dla niego znaczy. Indra współczuła mu z całego serca.
Читать дальше