Kobielak wzdrygnął się lekko.
– Nie jestem zresztą pewna czy to dobra metoda. Są bardzo… realistyczni. Ten szczeniak zjadł mi kaszankę. Przysięgłabym, że ją połykał, ale potem talerz był pełen, zupełnie nienaruszony.
Andrzej przechylił nad szklanką butelkę, ale nagle zrezygnował i poprzestał tylko na soku.
– To jakby działo się tylko w głowie.
– Dlatego niepokoi mnie teoria schizofrenii.
– Powtarzam ci, że schizofrenia to nie katar. Jeśli nie miałaś żadnych epizodów schizoidalnych przed dwudziestym rokiem życia, prawdopodobieństwo wystąpienia ich teraz jest wyjątkowo niskie. Poza tym jakoś nie wyglądasz mi na schizofreniczkę, a w szpitalu widziałem niejedno.
– Czyli co?
– Nie trzęsiesz się, nie panikujesz, nie masz stanów lękowych, ani śladów samookaleczeń. – Wskazał na moje odkryte ramiona. – Chyba że się tniesz na nogach. – Jego wzrok zjechał niżej.
– Mam zdjąć spodnie? – Teatralnie uniosłam brwi. – A gdzie gra wstępna?
Oboje parsknęliśmy śmiechem.
– No i poza tym sama mówiłaś, że duch tego Niemca pokazał ci się, zanim jeszcze w ogóle usłyszałaś od Fryszkowskiego ze spożywczaka tę historyjkę o samobójcy. Skąd by ci się raptem wziął jakiś szczeniak gestapowiec?
– Żaden z niego gestapowiec – sprostowałam. – Zwykłe mięso armatnie z SS. W mundurze polowym, do tego brudnym. Szkoda żeś go nie widział, całkiem jak bezdomny pies.
Zdusiłam wygasłego papierosa w najbliższym brudnym spodeczku. Wstałam i zaczęłam spacerować po kuchni. Zawsze mi się lepiej myślało w ruchu. Ojciec nazywał to dywagacjami perypatetycznymi.
– Dajmy na to, że faktycznie był tu kiedyś jakiś Eryk… Erich Liebke. Czy sam się zabił, czy może go Ruscy zakatrupili, ktoś go zapamiętał, skoro w ogóle krąży tu legenda o wisielcu na bzie. Nawiasem, jak można się powiesić na bzie?
– Można się powiesić na klamce, Reszka, to czemu nie na bzie?
– A skoro mamy opowieść o martwym Niemcu, to siłą rzeczy powinien być też grób! Jest tu jakiś cmentarz?
* * *
Cmentarz był. I miał do kompletu drewnianą kapliczkę wielkości garażu, zabitą na głucho deskami. Jej dach zarastał mech i nawet ładnie to wyglądało. Według wiadomości Andrzeja, nie odprawiano w niej mszy od dobrych dwudziestu lat. Cmentarz był w nieco lepszym stanie niż porzucony dom boży. Ścieżki zarastała trawa, ale same mogiły czcinkowianie plewili, bez różnicy – swoje czy cudze. Nie było ich wiele, około pięćdziesięciu. Każda z drewnianym krzyżem opatrzonym tabliczką. Niektóre z kantówek bielonych wapnem, inne z nieokorowanej brzeziny, jak na kwaterach partyzantów. Tabliczki z nazwiskami były przeróżne, każda inna – wykonane i naprawiane najwyraźniej własnym sumptem w domu, sądząc po krzywym liternictwie. Leżeli tu trzej mężowie Katarzyny i ona sama, w grobie, na którym ktoś posadził kępę nasturcji. Odczytywałam pilnie nazwiska, były rdzennie polskie, były i brzmiące z niemiecka, ale nie natrafiam na żadne choćby przypominające „Liebke”, ani też żadnego grobu bezimiennego czy opisanego jako „Nieznany Żołnierz”. Może faktycznie dla samobójców nie było miejsca na czcinkowym cmentarzyku i Eryk Liebke leżał gdzieś samotnie poza jego granicami. Z drugiej strony jakoś nie pasowała mi do niego teoria samobójstwa.
Gdzie jesteś, Eryku? I czy w ogóle istniejesz, czy jesteś tylko wytworem mojej chorej wyobraźni?
Maję zmarli w niedzielę ten pośmiertny kłopot,
Że w obczyźnie cmentarza czują się – bezdomnie -…
Przy jednym z grobów siedział jakiś staruszek, od czasu do czasu popatrując na mnie i Andrzeja, ale odeszła mnie i odwaga, i ochota, by przeprowadzić test „czy ty też go widzisz?” Miałam silne podejrzenia, że odpowiedź brzmiałaby: nie.
Nagle odniosłam wrażenie, że naruszam czyjąś prywatność, wkraczając w strefę, gdzie jestem bardziej obca niż Arab w synagodze.
A lubią noc tę spędzać popod mgłą lub popod Wiecznością…
* * *
Jeśli nawet gdzieś na dnie duszy żywiłam nieśmiałą nadzieję, że Katarzyna da mi spokój, była ona błędna. Ciotunia pojawiła się w porze obiadowej, kiedy walczyłam z upiorną kuchnią, usiłując usmażyć omlet. Z niewiadomych dla mnie powodów pod spodem był bliski zwęglenia, a z wierzchu nadal płynny.
– Jajka się smaży na zakrytej fajerce, dziewczyno – usłyszałam za plecami, a omlet omal nie wylądował na suficie. Czy to jest jakaś dominująca cecha nawiedzeń – duchy ukazują się zawsze, kiedy człowiek chce coś zjeść? Żarcie je przyciąga?
Udałam, że w ogóle nie usłyszałam słów ducha. Demonstracyjnie zamieszałam omlet jak zwykłą jajecznicę, rujnując jego omletyczną strukturę w barbarzyński sposób. Dowolny francuski kucharz zalałby się łzami na ten widok. Wrzuciłam szczątki dania na talerz i posypałam szczypiorkiem, jednocześnie rozważając, jak traktować swoją nieżywą ciotko-babkę, która tkwiła w kuchni, nie zamierzając znikać. Ostatecznie postanowiłam wziąć ją podstępem.
– Dzień dobry, ciociu. Proponowanie kawy chyba mija się z celem, ale może byś chociaż usiadła? – Uśmiechnęłam się słodko. – Zasadniczo przecież jesteś u siebie.
– Nareszcie to zauważyłaś – skomentowała i usiadła z godnością na krześle.
– Mam mnóstwo pytań – ciągnęłam, przysuwając sobie pożywienie. Obecność Katarzyny jakoś nie odebrała mi apetytu. Być może przywykłam już do zjawisk paranormalnych. – Po pierwsze, tak z ciekawości: dlaczego ja, a nie mój tata, albo ciocia Hela? Czemu nie ktoś ze starszych?
– Nie nadawali się – odpowiedziała enigmatycznie Katarzyna, składając dłonie na podołku. Nadal miała na sobie tę paskudną kiecę z krempliny. Od samego patrzenia można było dostać alergii.
– A ja się nadaję?
– Tak, ty się nadajesz.
– Dlatego, że widzę duchy?
Ściągnęła wargi, jakby była trochę niezadowolona.
– Tego się nie spodziewałam – przyznała. – Krew ma moc, ale nie myślałam, że coś takiego się stanie, nawet jak wylejesz swoją na tutejszą ziemię. Jesteś przecież obca…
Oho! To była bardzo istotna informacja. Nastawiłam uszu. Jadłam odruchowo, prawie nie czując smaku jedzenia.
– Ale to nawet lepiej. Łatwiej będzie ci mówić, co masz robić. Przez sny szło gorzej. Broniłaś się mocno – orzekła Katarzyna.
„Niedoczekanie” – pomyślałam, a głośno powiedziałam: – Ciociu, jeśli chciałaś tu kogoś, kto będzie cię ślepo słuchał bez żadnych pytań, to nie powinnaś przecież brać żadnej Szyftówny, prawda?
Prawda objawiona. Katarzyna przez dłuższą chwilę przyglądała mi się badawczo, a potem, jakby ułagodzona, zaczęła z innej beczki tonem troskliwej babuni:
– Nie powinnaś się zadawać z Jędrkiem Kobielakiem. To nie jest towarzystwo dla ciebie, moja droga. Pijak i dziwkarz.
– Jest przydatny. Dużo mi tu załatwia – odparłam spokojnie, choć w środku się zagotowałam. – Sama wyszłaś za starszego Kobielaka, dlaczego ja nie mam wykorzystać młodszego?
To widocznie trafiło jej do przekonania.
– Jak uważasz, ale pamiętaj, co ci mówiłam. Kobielak nie jest w porządku. Zapytaj go, co chowa w szafie w starym gabinecie, a sama zobaczysz. – Oczy Katarzyny zabłysły złośliwie.
– Zapytam – obiecałam i rzeczywiście miałam taki zamiar. Miałam też zamiar powtórzyć Andrzejowi tę rozmowę słowo w słowo. – Powiedziałaś, ciociu, że dostanę pieniądze na zapłacenie podatku i na remont.
– Na zapłacenie podatku – potwierdziła. – Na żadne przebudowy zgody nie dam.
Читать дальше