„Na przykład czary i martwi esesmani”.
– Zdecyduję co z tym zrobić – do jutra, góra pojutrza.
– Może ja do ciebie przyjadę? – złożył propozycję mój rodziciel.
– Nie, tato. Tu są naprawdę strasznie prymitywne warunki. Wilgoć, lodowata woda ze studni, myć się można tylko w korycie, normalnie prawie jak w gułagu – zełgałam natychmiast. Martwa rodzina zawracała mi wystarczająco głowę, jeszcze mi tu brakowało żywej.
– Przywiozę ci jajka od kury i kwas chlebowy, tato.
– Serio? Prawdziwy? – ucieszył się.
– Serio. Miejscowy wyrób. Sto procent ekologii.
Powinnam sobie w tamtym momencie odgryźć język.
* * *
Wparowałam do Andrzeja, swoim zwyczajem pukając w stylu i tak zaraz wejdę.
– Cześć. Muszę z tobą poważnie porozmawiać! – wypaliłam od progu.
Spłoszył się w sposób całkiem wyraźny. Możliwe, że kobiety z linii Szyftów mają jakiś wspólny gen, w czambuł przerażający męską populację. Doktor trzymał w ręku pędzel, a twarz miał w pianie.
– Mogę się najpierw ogolić? – spytał poprzez mydło.
– Jasne.
Wycofałam się na ganek, nie komentując faktu, że golił się o godzinie dwunastej w południe, nadal będąc w stanie cokolwiek rozmamłanym. Wczesne wstawanie nie należało również do moich osobistych zalet. Pojawił się równo po dziesięciu minutach. Ogolony, uczesany na mokro i wyelegantowany w T-shirt z napisem International Cargo Carrying Company.
– No to słucham. – Usiadł obok mnie na schodku.
– Pamiętasz, jak zdecydowałeś się powiedzieć mi, że Katarzyna była czarownicą?
– Do końca życia to będę pamiętał. Niezły stres – mruknął.
– Nie bałeś się, że cię wyśmieję i poślę do diabła?
– Bałem – przyznał – ale było mi już naprawdę wszystko jedno.
Popatrzyłam po okolicy.
– Dobrze. A teraz popatrz tam – wskazałam palcem na drugą stronę drogi – i powiedz, ilu tam widzisz ludzi. Przed tą chałupą z malwami.
Popatrzył.
– A ilu mam widzieć?
– Ja zadaję pytania, a ty odpowiadasz. Takie reguły – skarciłam go.
– Jednego. Na ławce siedzi stary Maciejak i coś struga.
– A gdybym ci powiedziała, że ja widzę dwie osoby?
– No… no to… – Pan doktór najwyraźniej usiłował się wznieść na jakiś wyższy poziom intelektualny i nie powiedzieć niczego głupiego. – Zapytałbym, jak wygląda ta druga osoba – wybrnął.
– Jakaś kobiecina w chustce w kwiaty. Typowa babcia. Zakładam, że to pani Maciejakowa, bo siedzi blisko i patrzy facetowi na ręce. Teraz pojawił się jakiś młodszy facet, wyszedł zza rogu. Tego widzisz?
– A jakże. Starszy syn Maciejaka.
– Okej. – Dalej penetrowałam wzrokiem okolicę. – Dzieciak w niebieskim na drzewie po lewej?
– Gdzie?
Pokazałam mu palcem. Niebieska bluzeczka chłopca świeciła wśród bladych płatków jak latarnia.
– Nic. Przykro mi, żadnych dzieci na drzewie.
Postanowiłam się nie przejmować.
– Dziewczynka pod drzewem?
Kobielak miał coraz większe oczy.
– Nnie… Ale widzę kota na płocie! A ty? – usiłował się ratować.
Istotnie, na drewnianym słupku siedział czarny, lśniący jak smoła kocur i wygrzewał się na słońcu.
– Oboje go widzimy, co by znaczyło, że jest żywy.
Andrzej wydał jakiś dziwny dźwięk. Coś pośredniego między jękiem a kaszlem. W moim polu widzenia pojawiła się dziewucha w paskudnym obcisłym różowym sweterku i niewiarygodnie krótkim mini. Wlokła się skrajem drogi, z monotonnym terkotem wiodąc patykiem po sztachetkach parkanu. Maciejakowa odprowadziła ją wzrokiem i splunęła siarczyście.
Kiedy dziewczyna dotarła bliżej nas, rzuciła patyk i obciągnęła bluzkę. Oparła się o sztachetki, prezentując cycki jak na światowej wystawie, i gapiąc się na Andrzeja z wyraźnym upodobaniem. Rzuciłam jej mordercze spojrzenie.
– Dziewczę w różowej lejbie na godzinie jedenastej?
– Ekhm… nie, żadnych różowych dziewczyn.
Panienka zza płotu spłoszyła się i zmyła w szybkim tempie. Westchnęłam.
– Dobra, a teraz pytanie zawodowe: jak odróżnić schizofrenię od zdolności paranormalnych?
* * *
Dyskusja była dość burzliwa, więc w krótkim czasie przeniosła się do Andrzejowej kuchni, gdyż zaczęliśmy budzić zbyt duże zainteresowanie zarówno żywej, jak i nieżywej części małżeństwa Maciejaków.
– Schizofrenia to nie jest coś, czego się dostaje z dnia na dzień, jak grypy. Co ja mówię, nawet grypa ma okres inkubacji! – perorował pan doktór, nalewając po odrobinie bimbru do dwóch niejednakowych szklanek. Zaprotestowałam przeciw wiśniom, więc chlupnął soku porzeczkowego. Postanowiłam zmilczeć i wyobrazić sobie, że piję smorodinówkę. – Ma się wcześniej objawy. Krys… Reszka, miałaś przedtem omamy? Zawroty głowy, omdlenia? Czy też byłaś normalna? No?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. O mojej „normalności” można by napisać tomy.
– No co? Wolisz mieć schizofrenię czy widzieć umarłych? – indagował.
– Zależy co się da prędzej wyleczyć.
Przewrócił oczami i wypił swojego drinka duszkiem.
Wygrzebałam papierosa z paczki, zapaliłam od poprzedniego. Zdecydowanie potrzebowałam zwiększonej dawki nikotyny. Andrzej otworzył szerzej okno.
– Za dużo palisz.
– Za dużo pijesz – odwarknęłam.
Nie przyjął wyzwania.
– Spróbujmy to jakoś usystematyzować. Kiedy dostrzegłaś pierwsze… objawy?
– Chciałeś chyba powiedzieć „zjawy”. Pierwsze zjawy, panie doktorze… – Przerwałam na moment, grzebiąc w pamięci. – Pierwsze zjawy miałam w kwietniu, kiedy byłam tu pierwszy raz. Z tym że ich nie rozpoznałam. W dniu wyjazdu widziałam dziewczynkę, tę samą, której ty dzisiaj nie widziałeś.
– A potem, w domu? Czy widziałaś coś dziwnego?
– Andrzej, mam w domu ruchliwego sześciolatka. Chcesz całą listę rzeczy dziwnych, czy tylko pierwsze dziesięć punktów?
– Dobra. Paranormalnych!
– Czasem czułam zimno. Nadpływało nie wiadomo skąd i nagle znikało. To samo poczułam, kiedy wczoraj w nocy pokazała się Katarzyna. Poza tym nic poza dość niewyraźnymi snami, ale sny to i ty miałeś. Żadnych zjawisk nadnaturalnych. Tak jakby działało to tylko tu, w Czcince.
– Czy te… no… duchy…
– Ludzie – poprawiłam.
– Czy oni nie wyglądają jakoś tak bardziej… duchowo?
– Niby jak? – zirytowałam się nieco. – Noszą zwykłe ubrania, nie prześwitują, nie mają na sobie krwawych plam ani nie gniją, jeśli o to ci chodzi. Kiedy pokazała mi się Katarzyna, była tylko zdecydowanie młodsza niż w chwili zgonu. Gdyby nie to wielkie zdjęcie nad łóżkiem, w ogóle bym się nie zorientowała, że coś z nią nie tak.
– Młodsza? – zdziwił się Kobielak.
– Młodsza o co najmniej dwadzieścia lat.
– Zmarła mając koło siedemdziesiątki. Śmierć odmładza, czy co?
– Jeśli się czuła młodziej duchowo, to i wygląda młodziej – skwitowałam. – Ostatecznie to nie ciało oglądam tylko duszę. Szkoda tylko, że dusza ma okropny styl ubierania się. W każdym razie zjawy wyglądają całkowicie normalnie, póki nie znikają albo nie przenikają przez ściany, jak ten cały Eryk – ciągnęłam dalej. – Na obcym terenie, kiedy nie znam tutejszych mieszkańców, za cholerę nie odróżnię żywego od ducha, zwłaszcza na odległość. Mogłabym ewentualnie sprawdzać czy ręka przechodzi na wylot.
– A przechodzi? – zainteresował się Andrzej.
– Pojęcia nie mam. Nie przyszło mi do głowy macanie ducha. Ba, pomacaj ducha Katarzyny Szyft, życzę powodzenia.
Читать дальше