Er Wo-Bia stała milcząc przed Ziemianką, zastygła w zdumieniu.
— I nie obawiaj się. Nikt na planecie nie pozna twej tajemnicy.
Tormansjanka próbowała coś powiedzieć, lecz nie mogła z siebie wydusić słowa. Rodis ostrożnie musnęła ją palcami.
— Nie stój tak, biegnij! Ja też muszę już iść.
Rodis odwróciła się i odeszła, słysząc za plecami szloch tamtej. W pierwszym pokoju tłoczyli się za barierą ochronną strażnicy z oficerem na czele. W kącie wciąż leżało ciało Jangara.
Jak widać, po rozmowie w szpitalu z Rodis, władca wydał rozporządzenie o nieprzerwanej łączności, bo właśnie pojawił się on sam na zaimprowizowanym ekranie SDG. Strażnicy natychmiast zniknęli.
Rodis oświadczyła, że Jangar do niej strzelał. Czojo Czagas był już wystarczająco obeznany z działaniem pól ochronnych, by pojąć następstwa tego faktu. Zresztą, nie wydawał się zasmucony śmiercią dowódcy swej osobistej ochrony i pierwszego asystenta Gen Szi do spraw państwowego bezpieczeństwa, przeciwnie, wydawał się zadowolony.
Rodis nie miała czasu zastanawiać się nad ich złożonymi relacjami, obawiała się bowiem, że po tym incydencie wydalą ją z budynku. Władca zaproponował, by dla bezpieczeństwa wróciła do pałacu, lecz ona odmówiła gorąco, powołując się na niezbadane wciąż jakoby materiały, które zalegały trzy pokoje, przygotowane przez Taela.
— Kiedy pani zakończy pracę? — spytał z obawą Czojo.
— Tak jak się umawialiśmy, za trzy tygodnie.
— Ach, tak! Przed odlotem zapraszam do siebie na parę dni. Chciałbym raz jeszcze wykorzystać pani wiedzę.
— Może pan skorzystać z wiedzy całej Ziemi.
— Tego akurat nie chcę. Proponuje pani wszystko, a ja potrzebuję jedynie cząstki.
— Jestem gotowa też pomóc częściowo.
— Dobrze, proszę pamiętać o mym zaproszeniu! Zanim się rozłączymy, proszę odpowiedzieć tylko na jedno pytanie: Co pani wiadomo o ludziach, których w dawnych czasach zwano na Ziemi mieszczuchami? Dzisiaj natknąłem się na to dziwne słowo.
— Nazywano tak całą warstwę społeczną, później to określenie przeszło na pewien typ ludzi, którzy umieją tylko brać, niczego nie dając. Mało tego, biorą z uszczerbkiem dla innych, przyrody, całej planety w swej bezgranicznej chciwości. Brak samoograniczenia naruszał wewnętrzną harmonię między światem zewnętrznym a uczuciami ludzkimi. Ludzie nieustannie przekraczali granice swych możliwości, próbując podnieść swój status socjalny i zdobyć związane z tym przywileje… a wszystko, co zdobyli, to kompleks niższości, rozczarowanie, zawiść i złość. Przede wszystkim właśnie w tak amoralnym i nerwowym środowisku trzeba było rozwijać wiedzę o samokontroli i dyscyplinie społecznej.
— Całkiem podobni do moich dostojników!
— Naturalnie.
— Dlaczego „naturalnie”?
— Chciwość i zawiść rozkwitają i nasilają się w warunkach dyktatur, gdzie nie funkcjonują tradycje, prawa ani opinia społeczna. Kto pragnie tylko brać, zawsze będzie wrogiem tych „sił hamujących”. Można to zjawisko zwalczyć tylko w jeden sposób: likwidując wszelkie przywileje, w tym również oligarchów.
— Wspaniała rada. Jest pani wierna sobie. Oto dlaczego… — władca zastanowił się chwilę, jakby szukając odpowiedniego słowa — tak mnie do pani ciągnie.
— Pewnie dlatego, że jako jedyna mówię panu prawdę?
— Gdyby tylko dlatego!
— Jeszcze do niedawna funkcjonowały u nas gabinety sumień. Przychodzili tam ludzie, by ocenić własne postępki, wyjaśnić ich motywy albo dowiedzieć się, jak należy postąpić przy pomocy szerokich informacji, udzielanych przez sprawiedliwych ludzi o otwartych umysłach i głębokiej intuicji.
Ta propozycja Rodis nie spodobała się władcy.
Czojo Czagas zrobił gest pożegnalny i zniknął.
Kilka minut później strażnicy starannie zmywali podłogę w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą leżał trup Jangara, oglądając się z zabobonnym lękiem na Rodis przechadzającą się po pokojach. Musiała wyłączyć SDG, obawiała się bowiem nadmiernej ciekawości „liliowych”. W końcu wyszli. Zamiast nich pojawił się zdyszany, ledwie żywy Tael.
— Mój błąd! Moja głupota! — wołał od progu.
Rodis spokojnie wpuściła go do pokoju i zamknęła drzwi, (instynktownie przyswoiła już sobie ostrożność, niezbędną dla mieszkańców Jan-Jah), po czym opowiedziała mu, co się wydarzyło.
Tormansjanin uspokajał się powoli.
— Zejdę teraz do podziemia. Będziemy tam czekać na panią. Proszę nie zapominać, że ma pani dzisiaj bardzo ważne spotkanie! — Na jego wargach pojawił się figlarny, całkiem ziemski, uśmieszek.
— Zaintrygował mnie pan — odparła Rodis z uśmiechem.
Inżynier zmieszał się, czując, że Ziemianka czyta jego myśli, machnął ręką i uciekł.
Zamknąwszy drzwi i nastawiwszy jak zwykle SDG, Faj Rodis zeszła do podziemia.
W Świątyni Trzech Kroków czekali na nią Tael i Gahden wraz z nieznajomym człowiekiem o ostrych rysach twarzy i z uważnym, ptasim spojrzeniem błyszczących czarnych oczu.
— Domyślam się — powiedziała Rodis, zanim inżynier i architekt zdążyli jej przedstawić kolegę — że jest pan artystą?
— To nam ułatwi zadanie — stwierdził Gahden — skoro rozumie pani, że będzie pani dla nas symbolem Ziemi. Ri Bur-Tin, czyli Ritin jest rzeźbiarzem i ma spełnić życzenie wielu ludzi, wykonując pani podobiznę. Jest jednym z najlepszych rzeźbiarzy na całej planecie, a pracuje niewiarygodnie szybko.
— Jeden z gorszych! — nieoczekiwanie wysokim i wesołym głosem zaoponował rzeźbiarz. — W każdym razie w opinii tych, co zarządzają sztuką.
— Czy można „zarządzać” sztuką? — zdziwiła się Rodis, ale dodała po chwili: — Wciąż zapominam, że „rządzić” oznacza u was „chronić”, chronić oligarchię przed zamachami na jej wyłączną władzę nad duchowym życiem innych.
— Trudno ująć to lepiej! — przyznał artysta.
— Są przecież jednak ludzie po prostu kochający sztukę i wspomagający ją. Ci, którzy wiedzą, że nawet jedna róża może upiększyć cały ogród.
— Lubią nas tylko biedacy, a „żmijowaci” są niekulturalni i odnoszą się do wszystkiego utylitarnie. Uznają tylko takich artystów, którzy im schlebiają. Prawdziwa sztuka to wielka praca. Niewiele zdołasz stworzyć, skoro cały czas zajęty jesteś upiększaniem pałaców i parków rzeźbiarską tandetą! A prawdziwe dzieła sztuki, literatury, architektury są dla człowieka tarczą, chroniącą jego marzenia, niespełniające się w życiu codziennym.
— Nie nazywamy sztuki tarczą, lecz kamieniem milowym w walce z infernem — oznajmiła Rodis.
— Jakby jej nie nazywać, najważniejsze, by sztuka przynosiła pociechę, a nie tylko rozrywkę, zachęcała do czynu, a nie usypiała, nie tworzyła sztucznych rajów i nie zamieniała się w narkotyk — powiedział Ritin.
— Pamiętam jak naszą Czedi zdumiała niewielka liczba pomników w mieście, w parkach i na placach. Uważają, że są niepotrzebne?
— Nie tylko. Jeśli monument stoi bez ochrony, niezabezpieczony żelazną kratą, prędko ją zryją i zapaćkają napisami albo w ogóle rozwalą!
— Kto podnosi rękę na piękno? Czy ludzie mogą skrzywdzić dziecko, rozdeptać kwiatek, znieważyć kobietę?
— I dziecko, i kwiat, i kobietę! — odrzekli chórem trzej Tormansjanie.
Rodis rozłożyła ręce.
— Widocznie pojawienie się takich osobników jest nieuchronne w społeczeństwie waszego typu. Czy macie jednak wiedzę, jaki procent ich występuje w stosunku do normalnych ludzi? Ich liczba się zwiększa, czy zmniejsza? To podstawowe pytanie.
Читать дальше