Tael pokręcił głową.
— Jedyne, co zrozumiałem, to istnienie mechanizmów, działających na bardziej skomplikowanych zasadach, niż wewnętrzna przeciwwaga. I owe mechanizmy, można rzec, stoją ponad siłami świata urządzonego dialektycznie. Są potężniejsze!
— Owszem, można tak na to spojrzeć. SDG nie są nam potrzebne w codziennym życiu na Ziemi. Roboty sputniki towarzyszą nam wyłącznie w trudnych ekspedycjach do dalekich, nieznanych światów. Tam są niezastąpione.
— I w źle urządzonym świecie także są niezastąpione — dodał Tael.
Cień lęku przemknął po twarzy Wira Norina, czyniąc go na chwilę podobnym do Tormansjanina.
— Musisz już iść, Wirze? — spytała Faj, obejmując go za szyję i spogladając mu w oczy. — Czekają na ciebie? Coś cię niepokoi?
— Tak, pojawiło się coś nieoczekiwanego i niepokojącego.
— Na Tormansie, gdzie nic się nie spełnia? I co będzie dalej, Wirze?
— Nie wiem. Powinienem dojść ze sobą do ładu, ale dni mijają…
— Tak, mamy coraz mniej czasu, mój drogi Wirze — powiedziała czule Rodis.
Astronawigator zbiegł po schodach i przeszedł obok osłupiałych strażników. Faj Rodis została, wsparta końcami palców o balustradę, głęboko zadumana, toteż Tael odszedł bez pożegnania, zabierając ze sobą dziewięcionoga do podziemi.
Rodis długo wpatrywała się w odległe górskie szczyty, okolone purpurowym oparem. Wciąż jeszcze mocno tkwiła w jej pamięci katastrofa w mieście Kin-Nan-Te, dopiero co skończyły się problemy z Czedi, a oto pojawiło się coś nowego. Tym razem nie wiedziała, jaką wybrać drogę wyjścia. Co czeka Wira i jego ukochaną, oprócz ofiar z obu stron? I dlaczego spadło to akurat na Norina, który na licznych statkach przemierzył na wskroś całą Galaktykę, na człowieka o tak jasnym umyśle, chodzącą encyklopedię? Chociaż, zgodnie z prawem nieoczekiwanych obrotów losu, może to być rzeczywiście nieprzezwyciężona przeszkoda?! Ocknąwszy się z własnych myśli, nie zauważyła nawet, jak nadszedł tymczasem zmierzch. Poszła do swego pokoju.
Już u pierwszych drzwi wyczuła obecność kogoś znanego wcześniej. Nie zaprogramowała przed wyjściem SDG i włączyła go dopiero teraz, nie zapalając światła. Jej obręcz sygnałowa zabrzęczała ledwie słyszalnie, sygnalizując zmianę atmosfery w pomieszczeniu. Dziewięcionóg zapalił maleńkie różowe światełko. Rodis zobaczyła szczelnie zamknięte drzwi do sypialni. Jakiś szpieg czaił się w pierwszym pokoju, do którego drzwi były lekko uchylone. Faj otworzyła drzwi, łowiąc nozdrzami ledwie wyczuwalny zapach, na tyle słaby, że nieprzygotowana być może wcale by go nie odczuła. Nagle w jej głowie pojawiła się fala upojenia. Ciemna moc, niby sprężyna zaczęła przewiercać wnętrze kobiety. Ogarnęło ją dzikie pragnienie, by wyć, chichotać i tarzać się na podłodze. Silna wola Faj zwalczyła pierwszy atak trucizny. Cofnęła się w stronę SDG i zasłoniła nos biofiltrem. Teraz był moment na myślenie. Wciąż jeszcze półprzytomna, odnalazła preparat T-9/32, uniwersalną odtrutkę bodźców wzgórza mózgowego. Nawet nie będąc lekarzem, Rodis stwierdziła, że w pokoju rozpylono środek mącący świadomość, wyzwalający bazowe prymitywne refleksy grupy, za którą odpowiedzialne jest wzgórze i szara istota mózgu. Antidotum pomogło. Dobrze, że przewidziała podobne zagrożenia, przygotowując się do lądowania na Tormansie!
Odzyskawszy uprzednią jasność myśli i widzenia, Rodis nakazała SDG oświetlić pokój i natychmiast rzuciła się w stronę ciężkiej kotary, przesłaniającą wnękę okienną. Ukrywała się tam Er Wo-Bia, skulona jak kocica. Przezroczysta maska gazowa z niewielkim zbiornikiem pod brodą, zasłaniała twarz piękności, która prężnie skoczyła na spotkanie Rodis. Głęboko osadzone oczy tamtej patrzyły na Ziemiankę z wyczekującym zdumieniem, jakby pytała: „Dlaczego jeszcze nie padłaś?” Kochanka Czojo Czagasa trzymała w ręce skomplikowane urządzenie, służące na Tormansie do rejestracji filmowej.
Er Wo-Bia sięgnęła wolną dłonią do pasa, za którym miała z pewnością broń.
— Stój! — przykazała jej Rodis. — Mów, dlaczego to zrobiłaś?
Przygwożdżona na miejscu ślicznotka zamarła i zakołysała po chwili swym smukłym ciałem, jakby pragnęła zamienić się w żmiję, tak czczoną na jej planecie.
— Chciałam — wycedziła z wysiłkiem przez zaciśnięte zęby — odkryć twoje prawdziwe „ja” i ujawnić je. Kiedy zaczęłabyś się tarzać miotana dzikimi żądzami, sfilmowałabym ciebie i pokazała to władcy — wyznała, unosząc kamerę. — Za dużo o tobie myśli, zanadto cię wywyższa. Gdyby to zobaczył!
Faj wpatrywała się w wykrzywioną nienawistnie, piękną twarzyczkę. Połączenie złego charakteru z pięknym ciałem wiecznie zdumiewało wyczulonych na piękno ludzi i Rodis nie była w tym względzie wyjątkiem.
— Na Ziemi — odpowiedziała w końcu — uważamy, że każde negatywne działanie powinno mieć swoje skutki. Zdejmij maskę!
Nawet respirator nie mógł ukryć śmiertelnego przerażenia tamtej. Musiała jednak poddać się potężnej woli.
Minutę później Er Wo-Bia leżała na podłodze z odchyloną głową, zamkniętymi oczyma i wyszczerzonymi zębami, doświadczając tego, co chciała zaserwować Rodis.
— Jangar! Jangar! Pragnę cię! Jeszcze bardziej, niż wtedy! Szybciej! Jangar! — zawyła nagle.
W odpowiedzi na jej wezwanie rozwarły się drzwi i w progu stanął sam główny dowódca „liliowych”.
„Gdzieś się tutaj przyczaił!” — domyśliła się błyskawicznie Faj.
Widząc, że ich zamysły obrócone są wniwecz, a tajemnica została odkryta, Jangar wydobył broń. Jakim by jednak nie był szybkim strzelcem, nie miał szans rywalizować z Faj w prędkości reakcji. Zdążyła włączyć pole ochronne. Dwie kule wystrzelone w jej kierunku, wycelowane w głowę i brzuch, zrykoszetowały, trafiając Jangara w nasadę nosa i pod obojczyk. Wbity w Rodis wzrok agenta momentalnie zmętniał, krew zalała mu twarz i upadł na bok, nie znajdując oparcia w ścianie, jakieś dwa metry od swej kochanki.
Wystrzały bez wątpienia odbiły się echem w całym budynku. Trzeba było działać nie zwlekając. Rodis zataszczyła Er Wo-Bia do sypialni i zamknęła drzwi, po czym otworzyła oba okna. Potem rozwarła szczęki tamtej i wlała do ust lekarstwo. Er Wo-Bia przestała miotać się konwulsyjnie. Po chwili otworzyła oczy i podniosła, słaniając na nogach.
— Zdaje się, że ja… — wykrztusiła ochryple.
— Tak. Zrobiłaś wszystko to, czego oczekiwałaś ode mnie.
Złość na jej twarzy w jednej chwili zastąpił szczery, bezsilny strach.
— A kamera? Jangar?
— Tam — odparła Rodis wskazując drzwi do sąsiedniego pokoju. — Jangar zabity.
— Ty go zabiłaś?
Rodis pokręciła przecząco głową.
— Sam siebie zabił. Własnymi kulami.
— I wiesz teraz wszystko?
— Jeśli masz na myśli wasze wzajemne stosunki, to tak.
Metresa upadła Faj do nóg.
— Zlituj się! Władca mi nie wybaczy, nie zniesie takiej urazy.
— Rozumiem to. Tacy jak on nie dopuszczają konkurencji.
— Jego zemsta byłaby niewyobrażalna! Jego siepacze znają straszne tortury!
— Tak jak twój Jangar?
Piękna Tormansjanka pochyliła markotnie główkę, błagając o litość.
Rodis wyszła do sąsiedniego pokoju i wróciła po chwili z kamerą.
— Zwrócę ci ją — oznajmiła, wyciągając rękę — w zamian za resztę trucizny.
Wzdrygając się, Er Wo-Bia oddała pospiesznie niewielki rozpylacz.
— Uciekaj teraz przez pierwsze okno na galerii. Przykucnij za balustradą. Dojdziesz tamtędy do bocznych schodów tylnej fasady i zejdziesz do parku. Mam nadzieję, że masz przepustkę od władcy?
Читать дальше