Tormansjanie spojrzeli po sobie milcząco.
— Wiem, wiem: statystyka jest tu zakazana. Wy sami powinniście jednak gromadzić informacje, żeby wydobyć się ze społecznej ślepoty… — Faj Rodis zamilkła i po chwili zaśmiała się. — Upodabniam się do oligarchów i zaczynam dawać nie rady, ale, jak to…
— Przykazania — podsunął z szerokim uśmiechem architekt.
— No cóż, niech pan zaczyna, Ritin! Mam stać, usiąść, czy chodzić?
Rzeźbiarz zawahał się, wzdychał, nie mając odwagi odpowiedzieć. Rodis domyślała się, o co mu chodzi, lecz nie spieszyła z pomocą, spoglądając nań wyczekująco z ukosa. Ritin wydusił z trudem:
— Widzi pani, Ziemianie różnią się od nas nie tylko twarzą czy zachowaniem, ale także ciałem… Jest naprawdę niezwykłe. Na pewno nie jest wiotkie, ale też i nie ciężkie. Choć krzepkie i masywne, wasze ciało jest gibkie i zwinne.
— Chce pan, żebym pozowała bez ubrania?
— Jeśli to możliwe! Tylko wtedy stworzę pełny portret ziemskiej kobiety!
Tormansjanie nie zdążyli się zorientować, gdy Faj objawiła się im w całej pełni swej dumnej i niedostępnej nagości.
Architekt wpatrywał się w nią, modlitewnie składając ręce. Przypomniał sobie w tej chwili figury herosów ukryte za maskami podziemia. Ubrani mogliby się wydać tężsi. Z Faj było odwrotnie: ubrana wydawała się szczuplejsza, a teraz linie jej ciała były znacznie bardziej wyraziste niż u rzeźb w galerii.
Tael zastygł, skierował wzrok na podłogę, a nawet przesłonił oczy dłonią. Odwrócił się prędko i skrył w mroku galerii.
— Ten nieszczęśnik kocha panią! — rzekł porywczo, niemal brutalnie rzeźbiarz, nie spuszczając oczu z Rodis.
— Szczęśliwy! — zaoponował Gahden.
— Strzeż się, bo i ty przepadniesz, ale milcz! — rzekł władczo Ritin. — Potrafi pani tańczyć? — zwrócił się do Rodis.
— Jak każda Ziemianka.
— Proszę więc zatańczyć coś takiego, by brało w tym udział całe ciało, każdy mięsień.
Rzeźbiarz zaczął w szalonym tempie szkicować na szarych kartonach. Jakiś czas trwała zupełna cisza. Potem Ritinowi opadły ręce.
— Nie tak! Za szybko! Porusza się pani równie bystro, jak myśli. Proszę wykonywać tylko kulminacje gestów i „zamierać” na mój znak.
Tak poszło znacznie lepiej.
Po skończonym seansie artysta związał grubą tekę rysunków.
— Jutro będziemy kontynuować!.. A zresztą, proszę pozwolić mi jeszcze tutaj posiedzieć. Gdy będzie pani rozmawiała z „Aniołami”, naszkicuję jeszcze panią siedzącą. Nie sądziłem, że ludzie wyższej cywilizacji mogą być tak mocno zbudowani!
— Nie tylko pan się tak pomylił. Nasi przodkowie także sądzili, że człowiek przyszłości będzie cherlawy, wiotki i delikatny, jak blady kwiatek na giętkiej łodyżce.
— Zgadła pani, myślałem dokładnie tak samo! — zawołał rzeźbiarz.
— A jak można inaczej żyć, zmagając się z życiem i zarazem ciesząc się nim? Licząc tylko na maszyny? Co to byłoby za życie? Żeby stać się odpowiednim materiałem, muszę się stać amforą dla myślącej istoty, inaczej okaleczę własne dziecko. Żeby osiągnąć szczyt trudnych prac albo chociaż przeżywać je w pełni, musimy być silni, zwłaszcza nasi mężczyźni. Żeby kontemplować świat w całym jego pięknie i głębi, trzeba władać mocnymi uczuciami. Widziałam na biurku przewodniczącego Rady Czterech symboliczną figurkę. Trzy małpki: jedna zatykała uszy, druga zakryła oczy, trzecia usta. W przeciwieństwie do tego symbolu tajemnicy i pokornego poddania się, człowiek powinien słyszeć wszystko, wszystko widzieć i mówić o wszystkim.
— Kiedy tak to pani wyjaśnia, wszystko do siebie pasuje — odpowiedział rzeźbiarz. — Nie ułatwia mi to jednak obcowania z tak wszechstronną osobą. Zacznę lepić model, gdy znajdę właściwą formę. Dziwną, niezwykle piękną formę, ale nie obcą. W tym cała trudność. Niech mnie pani zrozumie, że to się nie da zrobić od razu!
— Proszę się nie tłumaczyć, rozumiem wszystko. Posiedzę jeszcze z panem, gdy wszyscy wyjdą. Zanim jednak zjawią się tu „Szare Anioły”, muszę wiedzieć wszystko o Świątyni Trzech Kroków. Dowiedział się pan czegoś, Gahdenie?
— Świątynię stworzono, kiedy religijny kult Czasu był w pełnym rozkwicie. Mieli do niej dostęp jedynie ci, którzy osiągnęli trzy stopnie wtajemniczenia albo trzy kroki wyświęcenia.
— Nie myliłam się więc: to wiara przyniesiona do was z Ziemi! Wiara w to, że można na coś zasłużyć raz i na zawsze, bez długiej pracy i walki. I w ciągu dwóch tysiącleci nie zdołano nawet osiągnąć równowagi smutku i radości!
— O jakich wtajemniczeniach mowa? — zainteresował się twórca.
— W każdej religii istnieją specjalne próby, wiodące do poznania wyższej wiedzy tajemnej. Są to trzy stopnie indywidualnej mocy i wielkości. Jak gdyby jakaś moc mogła funkcjonować w oderwaniu od reszty świata. Pierwsze doświadczenie, tak zwana „próba ognia”, to wypróbowanie wytrzymałości, wielkiego męstwa, godności, wiary w siebie, wypalenia wszystkich duchowych słabości. Po tej próbie można jeszcze zawrócić i pozostać zwykłym człowiekiem. Po dwóch następnych nie ma już odwrotu. Ten, kto je przejdzie, nie może już żyć normalnym życiem.
— I wszystko to okazało się przesądem? — spytał, z lekka się zacinając, Tael, zjawiając się na galerii.
— Wcale nie wszystko. Sporo wykorzystaliśmy z tego do treningu psychologicznego. Jednakże wiara w wyższy byt, decydujący o ludzkich losach, była naiwnym przeżytkiem jaskiniowego wyobrażenia o świecie. Co gorsze, była też schedą fanatyzmu religijnego Ciemnych Wieków, wraz z istniejącym równolegle przekonaniem, że człowiek powinien przetrwać wszystkie klęski żywiołowe i katastrofy na planecie tylko z tej racji, iż jest człowiekiem. Boskim stworzeniem. Wierzący w Boga nie wzięli pod uwagę, że gdyby nawet istniał, nie tolerowałby braku wyższych duchowych wartości, pragnień i zalet we własnym dziele, obdarzonym wyjątkowo zdolnością samopoznania. Suma ludzkich zbrodni, rzuconych na szale wagi przyrody, w pełni uzasadniałaby wymarcie tego nieudanego i zadufanego w sobie gatunku.
— Z drugiej strony, taka jest dialektyka świata, że tylko człowiek jest zdolny osądzić naturę za bezmiar cierpień w drodze do doskonałości. Długotrwały proces ewolucji nie zdołał, jak dotychczas, wybawić świata od cierpienia ani znaleźć drogi do prawdziwego szczęścia. Jeśli nie dokona tego myśląca istota, ocean nieszczęść będzie rozrastać się na planecie aż do kompletnej zagłady życia w drodze praw kosmicznych: wygasania słońc, ruchów tektonicznych powierzchni w ciągu miliardów lat.
W tej chwili weszło do podziemia, rozglądając się czujnie, osiem osób z surowymi, nawet dla nieżyczliwych z natury Tormansjan, obliczami, w granatowych opończach, swobodnie zarzuconych na ramiona.
Architekt chciał zaprowadzić ich do Rodis, lecz idący na czele bezceremonialnie odsunął Gahdena na bok.
— Jesteś władczynią ziemskich przybyszów?… Przyszliśmy podziękować ci za aparaty, o których marzyliśmy tysiące lat. Wiele wieków ukrywaliśmy się i powstrzymywaliśmy od działania, teraz zaś możemy przystąpić do walki.
Faj Rodis popatrzyła na twarde oblicza wchodzących, naznaczone wolą i rozumem. Nie nosili żadnych ozdób ani znaków, a ich odzież, oprócz ciemnych płaszczy, mających ich chronić podczas nocnych wędrówek, nie różniła się niczym od zwykłego ubrania średnich „dży”. Tylko na wielkim palcu prawej ręki każdy nosił ciężką platynową obrączkę.
Читать дальше