Tłumaczyli: Tadeusz Gosk, Witold Jabłoński
Przez mgłę zapomnienia, osnuwającą świadomość, przebiła się muzyka. „Nie śpij! Obojętność to zwycięstwo Czarnej Entropii!..” Słowa znanej arii przebudziły nawykowe asocjacje pamięciowe, pociągając za sobą ich nieskończony łańcuch.
Wszystko wracało do życia. Ogromny statek wciąż dygotał, lecz mechanizmy automatyczne nieustannie kontynuowały pracę. Smugi energii wokół każdego z trzech kołpaków ochronnych przestały wirować. W parę sekund kołpaki, przypominające duże ule z matowo zielonego metalu, zatrzymały się w położeniu wyjściowym i momentalnie jednocześnie uniosły się w górę, by zniknąć w otworach sufitu wśród plątaniny śrub, belek poprzecznych i kabli.
W głębokich fotelach, otoczonych pierścieniami, które stanowiły podstawę niewidocznych teraz kołpaków, spoczywali nieruchomo dwaj ludzie. Trzeci podniósł ostrożnie ociężałą głowę i lekko potrząsnął ciemnymi włosami. Wydobywając się z głębiny wygodnej izolacji, usiadł i pochylił do przodu, by odczytać dane ze wskaźników. Zapełniały w większości rozświetloną płytę pochyłego pulpitu, rozciągającego się wokół całego pomieszczenia w odległości pół metra od foteli.
— Wyszliśmy z pulsacji! — rozległ się głos emanujący pewnością siebie. — Znowu obudziłeś się wcześniej od innych. Kari? Wzorowy stan zdrowia astronauty!
Kari Ram, elektrotechnik i astronawigator gwiazdolotu „Tellur”, odwrócił się szybko, napotykając jeszcze trochę zmętniało spojrzenie komandora.
Mut Ang, dźwignąwszy się z wysiłkiem, westchnął z ulgą, stając nad pulpitem.
— Dwadzieścia cztery parseki… Minęliśmy gwiazdę. Nowe przybory zawsze są niedokładne… a może raczej źle się nimi posługujemy… Można wyłączyć muzykę. Tej się zbudził!
Kari Ram usłyszał w ciszy, jaka nastała, nierówny oddech budzącego się kolegi.
Centralne stanowisko dowodzenia przypominało sporą okrągłą salę, ukrytą bezpiecznie w trzewiach gigantycznego statku. Powyżej tablic rozdzielczych i hermetycznych włazów obiegał pomieszczenie niebieskawy ekran, obrazujący cały pierścień. Z przodu, na centralnej osi statku, na ekranie znajdowało się wycięcie, w którym mieścił się przezroczysty jak kryształ dysk lokalizatora, wysokości dwóch rosłych ludzi. Potężny dysk jak gdyby zlewał się z przestrzenią kosmiczną i odbijając się w ognikach aparatów wyglądał jak czarny diament.
Mut Ang zrobił nieuchwytny ruch i w tym momencie trzej ludzie znajdujący się w centrum dowodzenia prawie jednakowym gestem zakryli oczy. Z lewej strony ekranu zabłysło kolosalne pomarańczowe słońce. Jego świecenie było trudne do zniesienia mimo słaniających filtrów.
Mut Ang pokręcił głową.
— Jeszcze trochę, a przemknęlibyśmy przez koronę słoneczną. Nie będę bardziej korygować kursu. Znacznie bezpieczniej przelecieć bokiem.
— To właśnie jest straszne w nowych gwiazdolotach pulsacyjnych — odpowiedział z głębi fotela Tej Eron, zastępca komendanta i główny astrofizyk. — Robimy wyliczenia, a potem statek pędzi na oślep, jak pocisk w ciemności. My także jesteśmy ślepi i martwi wewnątrz ochronnych pól energii. Nie podoba mi się ten sposób podróżowania w kosmosie, choć jest najszybszy z tych, jakie wymyśliła ludzkość.
— Dwadzieścia cztery parseki! — zawołał Mut Ang.
— Dla nas były jak mgnienie oka…
— Senne mgnienie, podobne do śmierci — zaoponował posępnie Tej Eron — a tymczasem na Ziemi…
— Lepiej nie myśleć o tym — wtrącił Kari Ram — że na Ziemi przeszło tymczasem siedemdziesiąt osiem łat. Wielu przyjaciół i bliskich już zmarło lub bardzo się zmieniło… A co będzie, gdy…
— To nieuchronne w każdej dalekiej podróży, bez względu na rodzaj gwiazdolotu — powiedział spokojnie komandor. — Na „Tellurze” czas mija wyjątkowo szybko. I choć lecimy dalej od innych, wrócimy prawie w tym samym czasie.
Tej Eron przybliżył twarz do ekranu komputera pokładowego.
— Wszystko przebiega bez zarzutu — ocenił kilka minut później. — To Cor Serpentis, czyli jak zwali ją dawni astronomowie arabscy, Unukalhai, Serce Węża, ponieważ gwiazda ta znajduje się pośrodku długiego gwiazdozbioru.
— A gdzie jej najbliższy sąsiad? — spytał Kari Ram.
— Ukryty za główną gwiazdą. Widzicie widmo gwiazdowe K0. Od naszej strony wygląda to jak zaćmienie.
— Rozwinąć tarcze wszystkich urządzeń odbiorczych! — rozkazał komendant.
Otaczała ich bezdenna czerń kosmosu. Zdawała się tym głębsza, że z lewej i z tyłu płonęło pomarańczowo-złotym ogniem Serce Węża, przyćmiewając wszystkie gwiazdy na Drodze Mlecznej. Tylko poniżej, jakby z nią konkurując, jaśniała białym płomieniem inna gwiazda.
— Epsilon Węża jest bardzo blisko — stwierdził gromko Kari Ram.
Młody astronawigator chciał zasłużyć na pochwałę komendanta, lecz Mut Ang spoglądał milcząco na prawo, gdzie wyodrębniała się czystym białym światłem odległa, jasna gwiazda.
— Poleciał tam mój poprzedni gwiazdolot „Słońce” — podjął powoli komandor, wyczuwając za plecami oczekujące milczenie — ku nowym, nieznanym planetom…
— To, zatem Alphecca w Koronie Północnej?
— Tak, Ram, lub jeśli wolisz nazwę europejską, Gemma… No, czas się wziąć do roboty!
— Zbudzić pozostałych? — spytał z gotowością Tej Eron.
— Po co? Zrobimy jedną lub dwie pulsacje, jeśli przekonamy się, że mamy wolną drogę — odparł Mut Ang. — Włączcie optyczne i radioteleskopy i sprawdźcie ustawienia komputerów. Tej, uruchom silniki jądrowe. Na razie będziemy lecieć na nich. Daj przyspieszenie!
— Do sześciu siódmych prędkości światła?
W odpowiedzi na milczące skinienie komandora Tej Eron wykonał wszystkie niezbędne czynności.
Gwiazdolot nawet nie drgnął, chociaż oślepiające, tęczowe płomienie zabłysły w całym polu widzenia ekranów i przesłoniły słabiej świecące gwiazdy w dole Drogi Mlecznej. Pomiędzy nimi było też ziemskie Słońce.
— Mamy parę godzin, zanim przyrządy zakończą obserwacje i czterokrotną weryfikację programu — powiedział Mut Ang. — Trzeba coś zjeść, a potem każdy może trochę indywidualnie odpocząć. Zmienię Kariego.
Astronauci opuścili centrum dowodzenia. Kari Ram przesiadł się do obrotowego fotela pośrodku pulpitu. Astronawigator wyłączył ekrany rufowe i płomienie silników rakietowych zniknęły.
Żar Cor Serpentis migotał jaskrawymi poblaskami na szybkach przyrządów pomiarowych. Dysk przedniego lokalizatora pozostawał czarną, bezdenną studnią, to jednak nie peszyło, lecz cieszyło nawigatora.
Wyliczenia, które zajęły sześć lat najtęższym ludzkim umysłom i ziemskim automatom badawczym, okazały się bezbłędne.
Właśnie tutaj, w szeroki pas przestrzenny, wolny od gwiezdnych skupisk i ciemnych obłoków, skierowany został „Tellur”, pierwszy ziemski gwiazdolot pulsacyjny. Ten typ gwiazdolotów, przemierzający zeroprzestrzeń, powinien dotrzeć do najdalszych głębin Galaktyki, dalej niż wcześniejsze, jądrowo-rakietowe gwiazdoloty anamezonowe, latające z szybkością pięciu szóstych i sześciu siódmych prędkości światła.
Statki pulsacyjne działały na zasadzie kompresji czasowej i były tysiąc razy szybsze. Ich niebezpieczna strona polegała na tym, że nie można było kierować statkiem w momencie pulsacji. Ludzie mogli znieść pulsację tylko w stanie głębokiego snu, otoczeni polem magnetycznym. „Tellur” poruszał się jakby zrywami, za każdym razem badając dokładnie, czy ma wolną drogę do następnej pulsacji.
Читать дальше