— To zbrodnia przeciw ludzkości! — osądziła surowo Rodis.
— Och, nie wiesz jeszcze wszystkiego — podjęła Czedi. — Funkcjonuje tutaj przedziwny system cenzury. W każdym Domu Widowisk, na każdym teleekranie i radioodbiorniku znajduje się „oko władcy”. Są w stanie zatrzymać każdy spektakl, wyłączyć całą sieć, gdyby ktoś usiłował przekazać zabronione treści. Mogą skazać na śmierć za śpiewanie zakazanych piosenek. Obok takiego „oka” figuruje spis, co można przedstawiać, a czego nie… I tak jest ze wszystkim. Żal mi tych biedaków! — zakończyła drżącym głosem.
Rodis i Ewiza spojrzały po sobie i Faj przysiadła u wezgłowia Czedi, nucąc i muskając koniuszkami palców jej czoło i twarz. Błyszczące od łez błękitne oczy zamknęły się. Minutę później dziewczyna zapadła w głęboki, spokojny sen.
— A teraz przejdziemy się po szpitalu — zaproponowała Ewiza. — Już późna pora, lekarze się rozeszli do domów. Przyniosłam świeży fartuch.
Faj Rodis włożyła żółty kitel i czapeczkę, po czym obie Ziemianki wyszły na jaskrawo oświetlony, zastawiony łóżkami korytarz.
Nigdy nie zdołałyby zapomnieć czterech nocy spędzonych na dobrowolnych obchodach stołecznego Głównego Szpitala. Rodis dokonywała kolejnych odkryć. Cierpiącym prawie nie podawano leków uśmierzających ból. Medycyna Tormansa nie stworzyła analgetyków nie powodujących zmian w całym organizmie i nie powodujących uzależnienia w postaci narkomanii. Potężne środki przeciwbólowe, jak hipnotyczny masaż, czy siła autosugestii w ogóle nie były tu znane. Lekarze nie zwracali uwagi na cierpienia i lęk przed śmiercią, a męki związane z przełomem w chorobie wydawały się im nieuniknione. Zlikwidowanie zbędnych cierpień uważano za nieistotny drobiazg, w porównaniu z przyspieszeniem uzdrowienia jednych i ulżeniu innym w ostatnich dniach…
Nie prowadzono żadnej walki z osamotnieniem chorych, ani nocami cierpienia w nieprzewietrzonych pokojach. W szpitalu przeważały kobiety, żyjące dłużej od mężczyzn. Leżały tu miesiącami. Wyjaśniono Ziemiankom, że żony i matki „kży” są ratowane dlatego, że mężczyźni pozbawieni ich towarzystwa popadają w depresje i przekupiwszy urzędników, dostają się do Pałaców Łagodnej Śmierci, będąc nierzadko cennymi dla państwa specjalistami. Utrata godności umierania w takich szpitalach przedstawiała dialektyczny porządek całej planety, skoro śmierć była tutaj poświęceniem dla dobra większości. Tym rozpaczliwiej czepiali się życia „dży” w przepełnionych klinikach. Rodis wspominała z uśmieszkiem swoje infernalne doświadczenia. Tutaj zstąpiła w najniższe kręgi inferna.
Ewiza stokrotnie zgadzała się w myślach z przywódcą szóstki „kży”. Faktycznie umierali w pełni sił, nie znając rozpaczliwej walki o życie w strasznych bólach i cierpieniach.
Faj przechodziła od jednego do drugiego łóżka, czasem przysiadywała na skraju któregoś, kojąc ból hipnozą, uspokajając pieśnią, uczyła jak można samemu się uśpić albo pocieszyć się w wyobraźni. Ewiza, pozbawiona takiej mocy psychicznej, wykonywała leczniczy masaż nerwów. Wracając rano do izolatki Czedi, obie padały z wyczerpania.
Pogłoska o niezwykłej kobiecie rozeszła się błyskawicznie po całym szpitalu. Faj witały wszędzie błagalnie wyciągnięte ręce, jakby była boginią. Otaczające ją zło przytłaczało, pozbawiając wewnętrznej swobody. Rodis pierwszy raz zrozumiała, że daleko jej jeszcze do osiągnięcia pełni duchowej doskonałości. Dowodem osłabienia jej sił w oceanie bólu był dręczący żal, odciągający ją od głównego celu. Pomoc udzielana tutaj nie odpowiadała zadaniu, ciążącemu obecnie na Ziemianach: pomóc ludowi Jan-Jah w obaleniu infernalnego systemu społecznego teraz i na wieki.
Po czterech dniach spędzonych w szpitalu, Faj Rodis znowu szła po skrzypiącej podłodze Świątyni Czasu w towarzystwie przyjaciółek i trzech SDG. Dwa z nich niosły wciąż jeszcze słabą Czedi w próżniowym hamaku, podwieszonym na słupkach oporowych. Niezmiernie uradowany Tael witał je u bramy i nawet strażnicy, wybrani teraz ze specjalnie wyszkolonych ludzi, zmiękli na widok błękitnych oczu Czedi spoglądającej na otoczenie z radością rekonwalescentki. Krótko trwała jej radość. Usłyszawszy o powrocie na gwiazdolot, Czedi mocno się zasmuciła i Faj Rodis z wielkim trudem przekonała ją, że to konieczne.
Zaniepokojona Ewiza żądała, by mogła pozostać tutaj na wypadek choroby Faj albo Norina.
— Czuję się doskonale — zripostowała Rodis — a leczenie autosugestią opanowałam najlepiej z was.
— A Wir?
— Wydaje mi się, że już zachorował, ale w taki sposób, że nie pomoże mu nawet lekarz Gwiezdnej Floty.
— Naprawdę? Nasz doświadczony astronawigator? Żartujesz?
— Chciałabym.
— Ależ to jakieś szaleństwo! I mówisz to tak spokojnie!
— Nie większe szaleństwo, niż życie Czedi pomiędzy „kży”, niż twoja praca w szpitalu, niż wszystkie idee, jakie zmusiły nas ingerować w bytowanie tej niegościnnej, udręczonej planety.
— Myślisz o jakimś niebezpieczeństwie? Nie zostawię cię.
— Zostawisz! — Rodis przytuliła Ewizę i na moment jej kruczoczarne włosy splotły się z ciemnorudymi lokami tamtej.
We trzy przeszły się potem do podziemia z maskami i Świątyni Trzech Kroków.
— Tutaj postawimy twój SDG — powiedziała Rodis do Ewizy. — Jego szaro-zielony kolor ze srebrzystym odcieniem dobrze harmonizuje z czarnymi schodami i filarami.
— A mój? — spytała Czedi, bardzo przywiązana do swego dziewięcionoga.
— Podarujesz go Taelowi i nauczysz, jak ma się nim posługiwać.
— I będzie u nas świecił jako zielony ognik?
— Tak! Ja wezmę bransoletę Ewizy, lecz wyłączę bezpośrednie połączenie z „Ciemnym Płomieniem”, gdy będziecie bezpieczne za ścianami statku.
— Za ścianami statku… — powtórzyła Ewiza. — Może to wstyd dla prawdziwego naukowca, ale tam będę szczęśliwa. O wiele lepiej żyć na statku, dokonując tylko czasem wypadów w obcy świat, niż przekonać się, że poza „Ciemnym Płomieniem” otoczeni jesteśmy potokami innego życia, w którym każdy każdemu jest wilkiem, rozsiewając cierpienia i ból nawet tam, gdzie nie powinno być nieszczęść.
Rodis i Norin odprowadzili kobiety do wielkiego, zakurzonego i mocno zdezelowanego pojazdu.
Czedi uściskała mocno Faj, ucałowała astronawigatora, a potem przyklęknąwszy, pogłaskała swojego SDG.
Dwoje Ziemian i tormansjański inżynier stali na tarasie piątego chramu. Pojazd odjechał górną obwodnicą, słup pozostawionego przezeń pyłu długo jeszcze wisiał nad miastem. Tael nauczył się już rozpoznawać nastroje swoich, zdawałoby się, niewzruszonych ziemskich przyjaciół. I teraz, spoglądając na spokojne, skierowane w dal twarze, inżynier postanowił oderwać Ewizę i Norina od ciężkich myśli.
— Nie podziękowałem wam jeszcze za drogocenny dar — powiedział, wskazując na SDG.
— U nas nie dziękuje się za podarunki. Największą radością Ziemianina jest dawać coś innym. To my powinniśmy panu dziękować — odparła Rodis.
Tael zmieszał się z jakiegoś powodu i zmienił temat:
— Zawsze mnie intrygowała liczba nóżek SDG. Dlaczego jest ich 9, czemu nieparzyście, zamiast dwustronnej symetrii: 2, 4, 6, 8, 10?
— Odpowiedź nie jest prosta — wyjawił Norin. — Od bilateralnej symetrii wyższa jest triada. Helikoidalna nieparzystość stoi wyżej od dwustronnej równowagi przeciwnych biegunów, zwykle przyjmowanej na Ziemi i odpowiadającej powierzchniowej strukturze otaczającego świata. 5, 7, 9 dają specjalną możliwość w pokonywaniu trudności w binarnych systemach i stabilność w dwustronnie ustanowionym świecie, czyli umiejętność przechodzenia przez nieoczekiwane przeszkody. Nieparzystość jest większa od jedynki: to wyjście z infernalnej walki przeciwieństw, możność ominięcia dialektycznego ruchu w prawo i w lewo, w dół i do góry. W przyrodzie mają tę zdolność wieloosiowe, fazowe organizmy lub trójfazowe na przykład. Wartość liczb nieparzystych doceniona została już w głębokiej starożytności. 3, 5, 7, 9 uważane były za szczęśliwe, magiczne liczby. U nas stosuje się metodykę krzywych lub helikoidalnych wcięć w zrównoważone systemy przeciwstawnych sił.
Читать дальше