Rodis wodziła palcami po ciele Ewizy, naciskając na odpowiednie punkty i wymawiając przy tym miarowo, melodyjnie słowa. Po kilku minutach Ewiza zasnęła snem niewinnego dziecka. Drobne zmarszczki goryczy czaiły się chwilę w kącikach ust, w końcu jednak i one zniknęły. Wtedy Faj uklękła i odchyliła się do tyłu, dotykając głową podłogi i rozprostowując plecy. Jej przyjaciółki były w wieku, gdy siły prędko odradzają się w głębokim i mocnym śnie. Rodis uwielbiała je i cieszyła się nimi. Zrobiły wszystko, co mogły, by poznać Tormansa i naturalnie nie były w stanie zmienić tutejszego życia. Wrócą teraz na „Ciemny Płomień”. Mimo elementów, jakie Ewiza i Czedi mogłyby jeszcze dodać do gigantycznego zadania obrotu historii planety, nie należało więcej narażać ich życia. Antropolog Czedi i lekarz Gwiezdnej Floty Ewiza odwiedzą jeszcze wiele miejsc we wszechświecie, dadzą Ziemi swoje dzieci, przeżyją długie i ciekawe życie. Niezmierne poniżenie człowieka na Tormansie i przeżywane tutaj cierpienia, smutek i żal odczuwane wobec pobratymców, zatrą się z czasem we wspomnieniach i przestaną je nękać na Ziemi…
Drzwi uchyliły się powoli. Wszedł nimi SDG i zamarł u nóg Rodis. Zdjęła z jego korpusu ciężki biały kociołek i z pewnym wysiłkiem ustawiła na okiennym parapecie, po czym wkręciła kranik w specjalny otwór na powierzchni. W torbie Ewizy znalazła wysoką, przezroczystą szklankę i zapełniła ją równie przejrzystą cieczą. Ledwie upiła pierwszy ostrożny łyk, twarz jej się rozpromieniła. W porównaniu ze sztucznie mineralizowaną, zanieczyszczoną, pachnącą rdzą i zgnilizną stołeczną wodą, smak ziemskiej był naprawdę wspaniały. Nea Holli nie zapomniała też przysłać z gwiazdolotu ziemskiej skoncentrowanej żywności.
Rodis zaczęła przygotowywać jedzenie dla Czedi i Ewizy.
Do izolatki wpadł spiesznie główny lekarz, blady i spocony.
— Nie przypuszczałem, że zawita tutaj sama władczyni Ziemian — powiedział z ukłonem. — Tu będzie pani ciasno i niewygodnie. Załatwimy to później, a teraz zapraszam do mego gabinetu. Telefonują do pani z Ogrodów Coama. Zdaje się — dodał z nabożeństwem — że chce z panią rozmawiać sam Wielki i Mądry…
Faj Rodis stanęła przed ekranem dwustronnej łączności Jan-Jah, na którym wkrótce pojawiła się znajoma sylwetka władcy. Czojo Czagas był nachmurzony. Na jedno jego skinienie zgięty w pół ordynator wyniósł się z gabinetu.
Obejrzał Ziemiankę w jej srebrzystym fartuchu, spod którego prześwitywał strój zwykłej kobiety z Jan-Jah.
— To jest mniej efektowne, niż pani poprzednie kreacje. Teraz wydaje mi się pani bliższa, jakby była moją… poddaną — rzekł z namysłem. — A i tak dziwi mnie, że pani jest tutaj.
— Gdyby nie katastrofa z Czedi, nie opuściłabym Skarbnicy. Są tam bardzo ciekawe materiały i zrobił pan bardzo mądrze, odsyłając mnie.
Czagas lekko się odprężył.
— Mam nadzieję, że przekonała się pani po raz kolejny, jak bardzo niebezpieczne są kontakty z naszym dzikim i złym ludem? Nasz czwarty gość omal nie zginął!
Faj miała ochotę spytać, co doprowadziło naród Jan-Jah do takiego stanu, nie zamierzała jednak drażnić władcy.
— Co pani zamierza teraz zrobić? — zapytał Czojo.
— Kiedy tylko nasza antropolog dojdzie do siebie, odeślę ją wraz z lekarką na gwiazdolot. Teraz to już kwestia paru dni.
— I co dalej?
— Wrócę do Skarbnicy Historii, dokończyć badania nad rękopisami. Tymczasem nasz astronawigator będzie kontynuował poznawanie świata naukowego stolicy. Za dwadzieścia dni się pożegnamy.
— A drugi gwiazdolot?
— Powinien być już blisko. Nie będziemy nadużywać waszej gościny. Tamten raczej nie wyląduje. Zaczeka na orbicie do naszego odlotu.
Rodis wydało się, że władca przyjął wieść z zadowoleniem.
— Dobrze. Urządzą tam panią najlepiej, jak to możliwe.
— Proszę się tym nie kłopotać. Niech pan lepiej zarządzi, by łączyli nas albo pozostałych władców bez zwłoki. Inaczej nie zdołamy się zorientować, gdzie kończy się pańska wola, a zaczyna tępota i strach urzędników.
Czagas skinął łaskawie głową. Jakiś czas przyglądał się Rodis w milczeniu, a potem, również bez słowa, nagle zniknął z ekranu. Faj wróciła do Czedi, która siedziała już, wsparta na poduszkach i bez namiotu tlenowego. Wraz z Ewizą napawały się ziemską wodą i żywnością, mrużąc błogo oczęta.
— Nie sądziłam, że ziemska konserwowana żywność może być taka smaczna — powiedziała Czedi.
— W porównaniu z tormansjańską — rzekła Rodis, zanurzając palce w gęstych włosach dziewczyny, które przybrały swą naturalną, popielato złotawą barwę. Oczy, pozbawione szkieł kontaktowych, były znowu jasnobłękitne.
— Dziwię się — powiedziała Czedi, podnosząc się na łokciu, od czego powstrzymała ją momentalnie Ewiza — jak oni mogą tak zatruwać siebie, swoje dzieci, degenerując przyszłe pokolenia, falsyfikując chemicznie żywność tak, że staje się toksyczna? Wyobraźcie sobie, że na Ziemi ktoś zechciałby jeść takie świństwa. Nie do pomyślenia!
— U nich — odparła Rodis — tym żałosnym sposobem zwiększają ilość żywności, obniżając poziom produkcji. Utrzymują jednak poprzednie wysokie ceny, uzależniając w ten sposób społeczeństwo Tormansa i wzbogacając oligarchów.
— Jestem pewna, że zbadanie w pierwszym z brzegu laboratorium wykazałoby szkodliwość tutejszej żywności — stwierdziła Ewiza. — Trzeba będzie zabrać próbki na Ziemię.
— Dobry pomysł — przytaknęła Rodis. — Zaczniemy od szpitalnego jedzenia.
Nie zwlekając zaczęła masować ramię Czedi ze śladami zaszytych rozcięć i wtapiających się powoli w ciało czarnych haczyków. Czedi zapewniała, że czuje się już całkiem zdrowa, ale Faj i Ewiza obawiały się następstw obrażeń wewnętrznych. Przywiozły jej na małym wózku stosik lekkich, rozrywkowych książek. Czedi zaczęła przeglądać jedną po drugiej z niedościgłą dla Tormansjan, lecz normalną dla Ziemian szybkością, w okamgnieniu ogarniając wzrokiem całe strony.
Gdy znów się zjawiła Ewiza, na pościeli piętrzyła się już góra przeczytanych lektur.
— Są takie ciekawe? — zapytała lekarka.
— Szukałam w nich odrobiny sensu. Nie mogłam uwierzyć, żeby w rozwiniętej technicznie cywilizacji pisze się takie głupoty, podobne do literatury ziemskiej z ERŚ. Brak w nich problemów duchowych, lęków, chorób i nieszczęść. Prawdziwe wielkie tragedie, wspaniałe ludzkie bohaterstwo, ukryte w szarym codziennym trudzie, kompletnie ich nie interesują. Wygląda, jakby sam człowiek ich nie interesował i służył tylko za rekwizyt. Wszystko sprowadza się do modnych głupstewek, przypadkowych nieporozumień albo mieszczańskich frustracji. Kiepscy pisarze szybko nauczyli się, jak prowadzić fabułę, powtarzając ciągle to samo. Piszą też scenariusze programów telewizyjnych, wychwalających mądre przywództwo Czojo Czagasa, który jakoby wybawił ich od przeszłych problemów. Tutaj historia zaczyna się wraz z ustanowieniem władzy wszechplanetarnej przez teoretyka oligarchii, wielkiego Ino-Kau. Mam wrażenie, jakby wszystkie te książki napisano dla niedorozwiniętych umysłowo dzieci. Wszystkie są nowe i mało czytane. Trzeba będzie poprosić o jakieś starsze dzieła.
Ewiza poszła do biblioteki, długo tam buszowała i debatowała z bibliotekarzem, w końcu wróciła niebotycznie zdumiona.
— Kiedy Czojo Czagas objął władzę — oznajmiła — wcześniej wydane książki zostały usunięte ze wszystkich bibliotek na planecie pod groźbą ciężkich kar i zatopione w morzu, obwiązane tonami kamieni. Nieliczne egzemplarze zostały ukryte w specjalnych archiwach, gdzie nie wolno ich czytać ani kopiować. Zabroniono tego wszystkim, oprócz osób specjalnego zaufania.
Читать дальше