— Tutaj byle wentylator wydałby się wiatrem północnym w kontraście z dusznością i kurzem — burknął Tor Lik, wyciągając chłodzącą poduszkę i przystawiając ją do boku SDG.
Półdobowa noc tormansjańska trwała zbyt długo, by Ziemianie mogli sobie pozwolić na czekanie do świtu. Pierwszy zbudził się Gen Atal, męczony koszmarami. Zwidywały mu się ogromne cienie, snujące się opodal, wzdłuż pochyłego kamiennego muru i czerwone kłęby dymu zionące z czarnych przepaści. Leżał jeszcze jakiś czas, analizując swe wizje, dopóki nie zrozumiał, że podświadomy instynkt ostrzega go przed zagrożeniem, odległym, lecz niewątpliwym.
— Śniło mi się coś złego, przerażającego. Tu na Tormansie często zdarzają mi się ciężkie noce, zwłaszcza przed świtem…
— Godzina Byka o drugiej w nocy — zauważył po chwili Gen Atal. — Tak nazywano w dawnych czasach najbardziej dręczące godziny przed świtaniem, którymi władają demony zła i śmierci. Mongołowie z Azji Centralnej określali to tak: Godzina Byka kończy się, kiedy konie układają się nad ranem na ziemi.
— Dolor ignis ante lucem, bolesny żal przed świtem. Starożytni Rzymianie także znali niezwykłą moc tych godzin nocnych — powiedziała Tiwisa, rozpoczynając poranną gimnastykę.
— Nic w tym niezwykłego — odparł astrofizyk. — W pełni uzasadnione odczucie, uwarunkowane fizjologią organizmu od czasów pierwotnych i szczególnym składem atmosfery u kresu nocy.
— Dla Afiego wszystko zawsze jest związane z kosmosem! — orzekła, śmiejąc się, Tiwisa.
Czerwono-złoty SDG Gena wysunął się do przodu. Lampa, wysoko uniesiona na giętkiej sprężynie, oświetliła drogę. Czarne cienie dziko zatańczyły w wyrwach i rozpadlinach, całkiem jak we śnie Atala. SDG kołysał się na nierównościach drogi i otaczający ich mrok ustępował lub gęstniał. W falach ciemności błyskały na nieboskłonie pojedyncze ogniki gwiazd. Po prawej stronie ledwie majaczącego wierzchołka odległej góry słabo przyświecał księżyc Tormansa. Ziemianie dotarli niepostrzeżenie do przełęczy i znów natrafili na jałową pustynię… Zaczęło się zejście, równie łagodne, jak wcześniejsze podejście. Przed nimi, w rzedniejącym mroku majaczyło coś ciemnego, zakrywającego ledwie widoczny horyzont. Na przodzie i w dole rozległ się cichy, równomierny szum. Ziemianie, przyzwyczajeni do ogromnych bezwodnych terenów Jan-Jah, nie od razu uświadomili sobie, że to szum wody. Nagły rozbłysk pochłonął światło latarni SDG. Ponure purpurowe słońce wzeszło po prawej stronie. Wznosiło się powoli coraz wyżej, nabierając mocy, aż oświetliło dolinę pośród gór. U stóp zbocza szemrała rzeczka, a za nią, na niskich pagórkach rósł zagajnik gigantycznych drzew. Nawet przyzwyczajonym do widoku mierzących sto pięćdziesiąt metrów eukaliptusów i sekwoi na Ziemi podróżnikom zaparło dech w piersiach. Kolumnada stosunkowo smukłych pni, wyrastających na wysokość co najmniej dwustu, może trzystu metrów, zwieńczona była gęstą koroną pokrytych listowiem gałęzi. Ziemianie zeszli nad rzeczkę, spodziewając się, że ujrzą typowy górski potok, lecz natknęli się na głęboką, ciemną, ledwie zauważalnie cieknącą wodę, zatamowaną zwalonym w poprzek konarem kolosalnego drzewa. Ostrożnie balansując na śliskiej powierzchni zapory, sześcioro piechurów, troje ludzi i trzy roboty, przeszli na drugi brzeg, porosły miękkim mchem. SDG musiały skakać, by ich krótkie łapki w nim nie uwięzły. Za pasmem mchu znowu zaczynała się sucha, kamienista gleba, pokryta w części leśnej grubą warstwą uschłych liści i gałęzi. Na pół zgniła pokrywa zamieniała się pod stopami idących w brązowy proch. Najwidoczniej nikt tędy nie chodził od wieków.
— Oto jak wyglądały lasy Tormansa, nim przyleciały nasze gwiazdoloty — powiedziała cicho Tiwisa.
— Ciekawe, kto mieszkał tu w tamtych czasach? — spytał Gen Atal, wpatrzony w ciemną masę liści i owoców, zmienioną w ciemny pył. — Wątpię, by ktoś mógł wyżyć na dole!
— W wielkich puszczach na Ziemi — odparła Tiwisa — wszelkie życie skupiało właśnie się tam.
Uniosła dłoń ku ginącym na wysokościach, powyginanym gałęziom.
Jakby w odpowiedzi na jej gest, wysoki świst przeniknął leśną ciszę, powodując, że ludzie zamarli w zaskoczeniu. Gdzieś w oddali rozległ się analogiczny dźwięk, przypominający pisk wysokoobrotowej piły diamentowej.
Tor Lik, wydobywszy stereo-teleskop, usiłował wypatrzyć coś przezeń w gęstwinie liści. Na wysokości trzystu metrów zdołał jedynie dostrzec ledwie uchwytne kołysanie się gałęzi.
— Aha! — zakrzyknął wesoło Gen Atal. — Nie wszystko wymarło za Morzem Lustrzanym! Tormansjanie nie wyjedli wszystkiego!
— Jeśli działa wciąż czynnik SA, wątpię, by przeżyło tam coś dobrego — orzekła, krzywiąc się, Tiwisa. — Ten gwizd nie brzmi przyjaźnie.
Ziemianie długo stali nasłuchując, nastawiwszy fotoradar SDG na słabe naświetlenie, lecz wydawało się, że potężny las skrywał w sobie nie więcej życia, niż ledwo stojące budynki Czendin-Tot.
Spędzili w lesie jeszcze dwa dni, przebijając się ze wzgórka na wzgórek przez zwały spopielałej roślinności. Czasem niewielkie prześwity wznosiły się ku górze oślepiającymi smugami światła. Wysoko widniało ołowiano-popielate niebo w obramowaniu kosmatych, czekoladowych gałęzi. Trzeciego dnia zatrzymali się na obrzeżu polany.
— Próżno tracimy czas — oceniła zdecydowanie Tiwisa. — Jeśli tutaj, w rezerwacie niewątpliwie prastarej puszczy ocalał jakiś gatunek zwierząt, w rodzaju tych „świstaków”, mamy małą szansę nie tylko je obserwować, ale nawet przez chwilę zobaczyć! Zbyt wielki czują lęk przed człowiekiem. Cóż za kontrast z Ziemią! W tych dniach często wspominałam naszych upierzonych i kosmatych przyjaciół. Jak Tormansjanie mogli żyć, nie troszcząc się o swych młodszych braci? Wszak miłość do przyrody zanika, jeśli nie ma z kim jej podzielić!
— Może z wyjątkiem tego — zaszeptał Gen, wskazując na przeciwległy skraj polany.
Za słupem światła między pniami czaiło się tam zwierzę nieco niższe od niedźwiedzia. Bystre, jakby ptasie oczy obserwowały nieruchomo stojących ludzi bez strachu, jak gdyby mierząc własne siły z siłami przeciwników.
Tiwisa wyszarpnęła zza paska pistolet i wystrzeliła usypiający nabój w bok stworzenia. Wydało krótki, niski ryk i podskoczyło, gdy druga ampułka wbiła się w tylne odnóże, po czym uciekło. Gen Atal ruszył w pogoń. Tiwisa powstrzymała go, mówiąc, że preparat powinien podziałać na tak duże zwierzę w ciągu dwóch minut. Jeśli jednak stworzenie ma słabo unerwiony organizm, specyfik może potrzebować więcej czasu.
Ślady pozostawione w leśnym poszyciu doprowadziły ich do podnóża drzewa imponującego rozmiarami nawet pośród innych leśnych gigantów. Zwierzę, otępione mocnym narkotykiem, wpadło z rozpędu na pień i upadło na wznak. Nieznośny trupi odór zmusił Ziemian, by założyli filtry na nos, nim podeszli bliżej do nieznanego zwierzęcia.
Skórę miało czarną, jak tormansjańska noc, bezwłosą i łuskowatą. Wielkie ślepia, wytrzeszczone i szkliste, świadczyły o nocnym trybie życia. Dwie pary wygiętych łap znajdowały się tak blisko siebie, że zdawały się wyrastać z jednego miejsca na tułowiu. Pod ciężką, kwadratową głową znajdowała się jeszcze jedna para kończyn, długich, żylastych, z zakrzywionymi, sierpowatymi pazurami. Szeroka paszcza była rozwarta. Pozbawiony warg pysk odsłaniał podwójny rząd stożkowatych, przytępionych zębów. Pod wpływem narkotyku lub uderzenia o drzewo stworzenie zwymiotowało cuchnącą zawartość żołądka.
Читать дальше