— Nie chcę go martwić, ale nie mogę nic na to poradzić — powiedziała Ewiza. — Chodźmy. Odzwyczaiłam się od własnej skóry, jakbym urodziła się obrośnięta łuską, niczym tormansjańska żmija.
Inżynier Honteelo Tollo Frael oczekiwał na Faj Rodis w ogrodzie, gdzie po raz pierwszy poznał tajemnicę własnej planety.
Faj przyszła doń podśpiewując, lekkim i zgrabnym krokiem, odziana w krótką ziemską sukienkę z opiętym, odsłaniającym ramiona stanikiem i szeroką, fałdzistą spódnicą, ściągniętą w talii czarną wstęgą. Ręce i odkryte nogi pokrywała równa, brązowawa opalenizna, harmonizująca z jasnozłotą barwą sukni. W tym stroju przywódczyni Ziemian straciła nieco dostojeństwa, lecz wydawała się młodsza i jeszcze piękniejsza w oczach Tormansjanina. Rodis zauważyła już, że nawet drobna zmiana stroju czy zachowania wywiera głębokie wrażenie na mieszkańcach Jan-Jah, pospieszyła więc w sukurs inżynierowi.
— Czy coś się stało? — spytała z uśmiechem i dorzuciła: — Zamieniam się w prawdziwą kobietę Jan-Jah, skoro tak często myślę o niebezpieczeństwach.
— Nie ma żadnego niebezpieczeństwa, ale musimy się naradzić — rzekł inżynier, rozglądając się niespokojnie.
Rodis wcisnęła guzik na obręczy kontaktowej. Rozległ się cichy tupot i do ogrodu wtoczył się posłusznie dziewięcionogi robot, zachowujący na kopułce kruczoczarny kolor swej właścicielki. Rodis osłoniła siebie i inżyniera polem ochronnym.
— Widziałem się z przyjaciółmi. Zobowiązali mnie, bym z panią porozmawiał. Obejrzawszy filmy o waszej… o naszej — poprawił się — historii, wszyscy myślą tylko o tym, jak sprawić, by tutejsze życie upodobniło się do ziemskiego. Zanim wrócicie na daleką Ziemię, powinniście nas uzbroić.
— Broń bez wiedzy przyniesie wam same szkody. Nie mając przemyślanego, jasno wytyczonego celu, wywołacie tylko czasową anarchię, po której następuje zawsze jeszcze gorsza tyrania.
— To co mamy robić?
— Wedle praw dialektyki podstawa żelaznej twierdzy reżimu oligarchicznego zarazem jest bardzo krucha. Trzeba poznać jej najważniejsze punkty, by systematycznie je zniszczyć, a cały system rozpadnie się, bez względu na pozorną monolityczność, ponieważ utrzymuje ją tylko strach od góry do dołu. Musicie zwerbować jak najwięcej mężnych, śmiałych i mądrych ludzi, żeby obalić oligarchię i znaleźć dość dobrych ludzi, żeby zbudować nowy ustrój.
— I dlatego kładzie pani tak wielki nacisk na szkolenie ludu? — spytał Tael.
— Dialektyczny paradoks polega na tym, że do stworzenia społeczeństwa komunistycznego konieczny jest rozwój indywidualności, lecz nie indywidualizmu każdego człowieka. Trzeba pozostawić miejsce na duchowe konflikty, niezadowolenie, pragnienie ulepszania świata. Między „ja” a społeczeństwem winna być ustanowiona granica. Skoro zaniknie, pozostanie zaadaptowana masa, hamująca postęp tym silniej, im większa jej adaptacja. Trzeba pamiętać, że teraźniejszość w istocie nie istnieje, jest tylko wieczny proces przechodzenia z przeszłości w przyszłość. Nie wolno zatrzymywać tego procesu, a tym bardziej spowalniać. Wasza oligarchia zahamowała rozwój społeczeństwa Jan-Jah na jego nieuchronnej drodze do komunizmu głównie dlatego, że pomagaliście jej umocnić władzę. Wasi uczeni nie powinni być zabójcami, bez względu na zaszczyty, przywileje, przekupstwo. Nie zapominajcie, że wasz system społeczny oparty jest na ucisku i terrorze. Każde udoskonalenie owych metod obróci się niechybnie przeciwko wam. Główny problem polega na tym, że „kży” nazywają was mordercami i mają rację, choć podsycanie wzajemnych konfliktów to wypróbowany sposób oligarchów.
— Nie wie pani, jak głębokie są nasze podziały — zaoponował z uporem Tael. — Mam na myśli demagogię, jakoby wszyscy ludzie byli jednakowi i tylko wystarczy ich odpowiednio ukształtować i wychować (także jednakowo), a osiągniemy jedność myślenia i możliwości. W istocie stało się coś odwrotnego: rzeczywista nierówność zrodziła morze zawiści, zawiść kompleks niższości, w którym zatraciła się świadomość klasowa, cel i sens każdej walki przeciwko systemowi. „Kży” są przeciwko nam, my przeciw nim, a system pozostaje całe wieki niewzruszony. Wszystko jest zatrute nienawiścią i wzajemnym niezrozumieniem.
— Co się z panem dzieje, Taelu? Zaczyna pan wątpić? A przykład Ziemi? Tylko poważne i długotrwałe wysiłki zamienią bezwyjściowe kręgi inferna w rozkręcającą się nieskończenie spiralę. Wracamy do punktu wyjścia.
— Nie o to chodzi. Zgadza się pani z tym, że „kży” nas obwiniają?
— Tak, Taelu. W kapitalistycznej oligarchii im wyżej dana klasa, grupa czy warstwa stoi w hierarchii społecznej, tym więcej w niej zabójców, pośrednich i bezpośrednich. Są nimi na różne sposoby, świadomie lub nieświadomie. Jedni postępują tak, by się przysłużyć władcom, inni z niewiedzy, gdy ważne stanowisko zajmuje człowiek ciemny i niewykształcony. „Dży”, choć jest wśród nich sporo ciemniaków, w większości mają wiedzę i są ogólnie inteligentni. Stając się zabójcami, są zatem winni podwójnie. Zabójstwa bywają różnorodne. Zabijają bezsensem pracy wykonywanej w nieodpowiednich warunkach. Zatruwają rzeki i wodne zbiorniki ściekami pełnymi chemikaliów; niewłaściwymi, źle przygotowanymi lekarstwami, środkami owadobójczymi, szkodliwą tanią żywnością. Zabijają też, niszcząc przyrodę, bez której człowiek nie może egzystować, zabijają, budując miasta i fabryki na terenach nieprzyjaznych dla życia, o niezdrowym klimacie, nieograniczonym hałasem. Wreszcie źle wyposażonymi szkołami i szpitalami, samym niesprawnym ich funkcjonowaniem, prowadzącym do licznych nieszczęść, a w konsekwencji różnego rodzaju nerwic. Za to wszystko w pierwszym rzędzie odpowiedzialni są „dży”, uczeni i technolodzy, kto bowiem, jak nie oni, powinien rozpoznać przyczyny dużej śmiertelności? A co się dzieje w przypadku, kiedy „dży” tworzą broń dla aparatu ucisku, by ten poskromił wolnomyślicieli? Gdy obmyślają nowe narzędzia fizycznych i psychicznych tortur albo broń masowej zagłady? Zgodnie z prawem Wielkiego Pierścienia takie osoby powinny mieć całkowity zakaz zajmowania się nauką, włącznie z wydaleniem na dzikie planety.
Inżynier Tael stał znieruchomiały przed Rodis. Znajomy dla niej wyraz skarconego dzieciaka tym silniej wystąpił na jego twarzy. Faj Rodis poczuła, że należy pocieszyć Tormansjanina i jego przyjaciół, wzmocnić ich niewyszkoloną psychikę.
— Być może potrzebny jest wam pewien rodzaj broni, służący wytępieniu możliwości śledzenia, donosów i prześladowań. To IKP, pulsacyjny inhibitor krótkiej pamięci. Wykonamy na statku parę dziesiątków IKP, ale nie powinniście puszczać ich w obieg dopóki nie powielicie ich w setkach tysięcy egzemplarzy.
— Nie rozumiem przeznaczenia IKP — rzekł głucho Tael.
— Słyszał pan o dwóch rodzajach pamięci? Funkcjonują one w mózgu za pomocą różnych systemów mechanizmów molekularnych. Pozbawiając człowieka długiej pamięci, uczynicie z niego idiotę. Usuwając zaś krótką pamięć, wszystkie niedawno otrzymane wiadomości i wpojone stereotypy, obezwładniacie najniebezpieczniejszego wroga, nie ujmując możliwości podejmowania jakichkolwiek działań.
— Również wcześniejszych?
— Również, lecz będzie musiał uczyć się wszystkiego od nowa, podobnie jak jego nauczyciele.
— Ależ to wspaniale! Jeśli to broń niewielkich rozmiarów…
— Jest zminiaturyzowana, niewiele większa od obrączki, jakie kiedyś noszono na palcach. Można go będzie zespolić z maleńkim detektorem DPA rozpoznającym cudzą psychikę.
Читать дальше