— Po co nam w domu cokolwiek, oprócz tego, co niezbędne — wyjaśniała Olla Dez — skoro w każdej chwili możemy korzystać z wszelkich instytucji publicznych?
Rzeczywiście, mieszkańcy Ziemi pracowali, rozmyślali, wypoczywali i bawili się w ogromnych, wygodnych, otoczonych parkami budynkach, z pięknie urządzonymi salami i pokojami, świątyniach nauki i sztuki. Wielbiciele starożytności stawiali surowe domy z grubymi ścianami i wąskimi oknami, wyposażone ciężkimi, masywnymi meblami. Inni przeciwnie, tworzyli przestronne, otwarte na cztery wiatry, wiszące ogrody nad morzem albo na górskich stokach.
— U nas — mówili Tormansjanie — gmachy publiczne, parki i pałace przepełnione są wielce hałaśliwymi ludźmi. Ze względu na dużą liczbę użytkowników nie da się ich utrzymać w należytej czystości i zachować elegancki wystrój. Dlatego nasz dom jest naszą twierdzą, w której odseparowujemy się od świata zewnętrznego, gdzie skrywamy wszystko, co jest nam szczególnie drogie.
— Trudno na pierwszy rzut oka pojąć, skąd wzięła się ta różnica — powiedziała Olla Dez. — Widocznie lubicie hałas, tłok i wielkie ludzkie skupiska.
— Przeciwnie, nie znosimy tego, jak większość ludzi myślących, ale każde piękne miejsce, na przykład odnowiony właśnie Pałac Wypoczynku, zawsze nabite jest ludźmi.
— Chyba zrozumiałem, w czym rzecz — oświadczył Sol Sain. — Brakuje wam równowagi między ogółem zaludnienia i środkami do życia. W danym wypadku nie wystarcza publicznych miejsc rozrywki i wypoczynku.
— A u was wystarcza?
— To najważniejsze zadanie Rady Ekonomicznej. Istota wygodnego życia polega na odpowiedniej liczbie ludzi w konkretnych warunkach ekonomicznych i stabilizacji zasobów planety na wieczne czasy.
— Jak to osiągnęliście? Regulując liczbę urodzeń?
— Też, ale przede wszystkim przezwyciężeniem przypadkowości, fluktuacji sukcesów i upadków, kosmicznych cykli. Człowiek powinien to wszystko poznać, inaczej nie jest człowiekiem. Szczęście ludzkości to główny cel wszystkich naszych nauk.
— Na czym polega wasze szczęście?
— Z jednej strony na wygodnym, spokojnym i swobodnym życiu, ale także na surowej samodyscyplinie i ciągłym niezadowoleniu z siebie, pragnieniu upiększania życia, poszerzania wiedzy, przełamania ograniczeń świata.
— Ależ jedno przeczy drugiemu!
— Przeciwnie, to dialektyczna jedność i właśnie z niej bierze się nasz rozwój!
Dysputy podobnego rodzaju towarzyszyły każdemu pokazowi stereo-filmów, czasami zamieniając się w wykłady lub namiętne dyskusje. Struktura psychiczna Tormansjan nie różniła się niczym od ziemskiej. Ich prehistoria wyglądała podobnie. Dlatego też współczesne życie na Ziemi było dla tamtych zrozumiałe w ogólnych zarysach. Sztuka Ziemian też była łatwo przyswajalna dla mieszkańców Jan-Jah. Gorzej było z nauką, skoro Ziemianie poszli znacznie dalej w poznawaniu skomplikowanych struktur wszechświata.
Jeszcze większą trudność w odbiorze sprawiały stereo-filmy z Wielkiego Pierścienia. Obce istoty, tylko czasem przypominające Ziemian, nieznane języki, zwyczaje, rozrywki, budowle, maszyny. Pozorny brak mieszkańców w centrum Galaktyki, gdzie pod kilometrowymi sklepieniami tkwiły nieruchome lub obracające się powolnie przezroczyste dyski, emanujące niebieskim blaskiem. W innych światach spotykało się gwiazdopodobne formy, otoczone tysiącami oślepiająco świecących fioletowych kul, które w przeciwieństwie do dysków były zorientowane wertykalnie. Tormansjanie nie rozumieli, co to jest: maszyny, napędzane jakimś rodzajem energii, czy też dzieło myślących istot, niepojęte nawet dla rejestratorów Wielkiego Pierścienia.
Złowieszcze wydały się im także planety krążące wokół podczerwonych słońc i przynależące do Pierścienia. Zapisów dokonano za pomocą falowych inwertorów, wynalezionych na planecie beta z gwiazdozbioru Wagi i pozwalających w każdych warunkach widzieć Wszechświat Szakti. Ledwie widoczne kontury gigantycznych budowli, pomników, arkad czerniały tajemniczo w świetle gwiazd, a poruszające się tłumy zdawały się groźne. Niewyobrażalnie piękna muzyka rozchodziła się w ciemnościach, a niewidoczne morze szumiało w rytmie heksametru, jak na Ziemi czy planecie Jan-Jah.
Olla Dez pokazała także niektóre nierozszyfrowane do końca rejestracje, dostarczone przez GPP z galaktyk Andromedy i M-51 w gwiazdozbiorze Psów Gończych. Wartko obracające się wielobarwne spirale i pulsujące fasetowe kule jak gdyby dziurawiły gęstą ciemność. Tylko członkowie załogi „Ciemnego Płomienia”, pamiętający wędrówkę na skraju otchłani, domyślali się, że mogły być to znaki graniczne Tamasu, niedostępnego i niezbadanego anty-świata, oplatającego nasz wszechświat.
W każdym razie obrazy dalekich i obcych światów, pomimo swej niezwykłości, mało interesowały Tormansjan. Niezmiernie poruszały ich natomiast stereo-filmy o Ziemianach na innych planetach, na przykład na niedawno zasiedlonej planecie Zielonego Słońca w systemie Ahernara. Nie mogli nie przemawiać do wyobraźni wspaniali i piękni ludzie z Epsilonu Tukana, z którym Ziemia utrzymywała regularny kontakt.
Odkąd GPP zaczęły regularnie kursować między Ziemią a Epsilonem, pokonując odległość stu osiemdziesięciu parseków w siedemdziesiąt dni, na Ziemi, zwłaszcza wśród młodzieży, pojawiła się fascynacja pięknem owych ludzi.
Okazało się jednak, że związki między Ziemianami i urodziwymi Tukanami skazane są na bezpłodność, co przyniosło niemało rozczarowań. Potężne instytuty biologii obu planet skupiły wysiłki na pokonaniu tej nieoczekiwanej przeszkody. Nikt nie wątpił, że ten trudny problem zostanie wkrótce rozwiązany i połączenie dwóch ras, generalnie pokrewnych, choć różnego pochodzenia, ulepszy ludzki gatunek.
Ludzie przesiedleni na planetę Zielonego Słońca, żyli tam wiele wieków, lecz promieniowanie słoneczne nadało ich skórze odcień jasnoliliowy i mocno odróżniali się zewnętrznie od smagłych Ziemian, znacznie bardziej niż przybysze od żółtawych mieszkańców Jan-Jah. Jednakże sposób życia pionierów ziemskiej ludzkości na Arhenarze niczym nie różnił się od rodzimego, co dawało Tormansjanom nadzieję na sojusz z potężną Ziemią. Przyjazne i życzliwe zachowanie kosmonautów wobec gości również ją umacniało. Choć Ziemianie wydawali im się chłodni i z lekka wyobcowani, Tormansjanie rozumieli dzielącą ich różnicę gustów i zainteresowań. Ci otwarci i szczerzy ludzie nawet na chwilę nie dawali odczuć swojej przewagi, a mieszkańcy Jan-Jah czuli się wśród nich jak w gronie bliskich krewnych.
Audytorium, złożone z wykształconych i rozumnych „dży”, szybko pojęło, że sojusz Ziemi z Jan-Jah oznaczałby przede wszystkim krach ustroju oligarchicznego, upadek systemu „dży”— „kży” i filozofii wczesnej śmierci. Taka struktura nie mogła wydobyć planety z jej obecnego nędznego bytowania. System zapewniał największe przywileje tylko rządzącej elicie. Choć suma zalet takiego systemu była, rzecz jasna, nikła w porównaniu z jasnym i zdrowym życiem w ziemskim ustroju komunistycznym, oligarchowie nie mogli w żadnym wypadku z nich zrezygnować. Dlatego też pierwszy pokaz ziemskich stereo-filmów wywołał u rządzących poczucie zagrożenia. Zrozumieli, że sama istota ziemskiej egzystencji godzi w ustrój Tormansa, zaprzeczając rzekomo jedynie słusznej drodze, obranej przez przywódców i totalnie kwestionując niepohamowane samochwalstwo, jakie rozsiewali demagogiczni propagandziści na usługach Rady Czterech.
Urządzenie zaimprowizowanego amfiteatru w pobliżu ziemskiego gwiazdolotu, do którego zakazano podchodzić, stanowiło z punktu widzenia władców Jan-Jah zdradę stanu, którą należało ukarać. Tormansjanie byli jednak gotowi na wszystko, byle tylko zobaczyć filmy z „Ciemnego Płomienia”. Ziemianie nieustannie jednak troskali się o swoich widzów. Detektor rozpoznawania ludzkich biorytmów, nazywany przez Sola Saina DPA lub też projektorem jaźni psychicznej, nie był jeszcze w pełni gotowy. Wciąż mógł popełniać omyłki w przypadku umiejętnego maskowania uczuć.
Читать дальше