Faj Rodis i Ewiza Tanet zniknęły na parę minut, po czym zjawiły się w samych skafandrach, każda z przyczepionym do dłoni ośmiokątnym kryształem z zapisem dźwięku. Dwie kobiety, jedna w barwie kruczego skrzydła, druga srebrno-zielona jak wierzbowy liść, stanęły obok siebie, unosząc dłonie z kryształami. W sali załomotał niezwykły rytm, pełen zmiennych, lżejszych i mocniejszych uderzeń. Taniec rozpoczęły szybkie ruchy wyciągniętych przed siebie rąk i kołysanie biodrami do taktu.
Od owych rąk z dłońmi odwróconymi wnętrzem do dołu spłynęły na widzów fale zniewalającej mocy. Poddając się monotonnej melodii, Ewiza i Rodis opuściły ręce, przywierając nimi do ciał z dłoniami odstawionymi na boki. Zaczęły obracać się równo i powoli, spoglądając dziko i władczo na widzów spod ściągniętych brwi. Potem zawirowały wściekle, unosząc ręce. Uderzenia niewidzialnych instrumentów rezonowały w sercach tormansjańskich mężczyzn. Ewiza i Faj zastygły. Zaciśnięte usta rozwarły się, ukazując idealne zęby, a ich błyszczące oczy śmiały się zwycięsko. Triumfalnie, przeciągle zaśpiewały starą irańską pieśń: „Pijana i zakochana, księżycem osrebrzona, jedwabiem ledwie okryta, czarką wina cię wita… Śmiały zapał w jej oczach, smutek w grymasie ust!” Gromki huk instrumentów rozsypał się teraz w delikatną, chichotliwą kaskadę, zapierając widzom dech w piersiach. Nieruchome posągi z czarnego i zielonego metalu znowu ożyły. Nie ruszając się z miejsca, reagowały na muzykę falowaniem wszystkich niesamowicie posłusznych mięśni. Jak woda muskana wiatrem ożywały kolejno, jakby mimowolnie, ręce i ramiona, brzuchy i biodra. Te krótkie porywy zlały się w jeden potok, zamieniając ciała Ewizy i Rodis w coś nieuchwytnego, a zarazem nieodparcie pociągającego. Muzyka umilkła.
— Ha! — zawołały, opuszczając dłonie.
Ku zgrozie ukrytych za kotarami niewiast, Czojo Czagas i pozostali członkowie Rady Czterech pod hipnotycznym wpływem muzyki pochylili się wprzód, wywalając języki, ale teraz wrócili do poprzedniej pozycji, jak gdyby nic nie zaszło i z entuzjazmem zabębnili dłońmi w podłokietniki, co było tutaj najwyższą formą aplauzu.
Faj i Ewiza wybiegły.
— Jak tak można! — rzekła z dezaprobatą Olla Dez, obserwująca uważnie szalony taniec.
— Ależ to było wspaniałe! Tormansjanie są jak rażeni gromem! — zripostował Diw Simbel.
Rzeczywiście, widzowie w pałacu Coama wyglądali na mocno wstrząśniętych, a kobiety, które wróciły tymczasem na swoje miejsca, siedziały cicho, jakby przytłoczone. Jednakże, kiedy Faj Rodis i Ewiza Tanet znowu się pojawiły, przywitano je gwałtownymi uderzeniami w poręcze i pochwalnymi okrzykami.
Rodis zwróciła się do towarzyszy w gwiazdolocie, sygnalizując mignięciami palców, że rozładowały się baterie robotów i wyłączyła SDG. Olla Dez również przerwała transmisję z „Ciemnego Płomienia” i powiedziała:
— Rodis zachowuje się czasem jak uczennica trzeciego cyklu.
— Obie były naprawdę fantastyczne! — zaprotestował Gryf Rift. — Nie porównuję ich z tobą. Jesteś boginią tańca, ale tylko na Ziemi.
— Bez wątpienia zostałam tu pokonana — zgodziła się Olla. — Rodis i Ewiza umiejętnie wykorzystały oddziaływanie rytmu na podświadomość. Wspólny rytmiczny śpiew i wirowanie uważano w dawnych czasach za magię służącą zawładnięciu ludźmi, tak samo jak wojenne marsze czy grupowe ćwiczenia joginów. Tantryczne „czerwone orgie” w klasztorach buddyjskich, misteria na cześć bogów miłości i płodności w świątyniach helleńskich, fenickich i rzymskich, tańce życia w Egipcie i Afryce Północnej, „czarodziejskie” pląsy hinduskie, indonezyjskie i polinezyjskie, oddziaływały w przed wiekami na mężczyzn nie tylko erotycznie, ale też hipnotycznie. Znacznie później psycholodzy odkryli związki wrażeń wzrokowych, wiodących dla człowieka w odczuwaniu piękna ściśle spojonego z erotyką w drodze naturalnej selekcji ulepszania gatunku przez setki tysiące lat. Gibkość i muzykalność ciała kobiecego nie bez powodu przyrównywano do tańczącego węża. Będąc historykiem, Faj Rodis wyzyskała wszystkie własności hipnotyczne pradawnych tańców i efekt okazał się nieodparty, kiedy jednak zdążyła nauczyć tego Ewizę?
— Dlatego nie należy obwiniać Rodis o lekkomyślne i nieprzemyślane działania. Ten taniec widocznie przygotowywała od dawna, by wykazać nasze bliskie pokrewieństwo z Tormansjanami — orzekł z przekonaniem Gryf Rift.
Poza murem Ogrodów Coama, na podgórzu rósł niewielki zagajnik, którego drzewa do tego stopnia przypominały ziemskie kryptomerie, że nawet z oddali wyzwalały w sercu Rodis przypływy tęsknoty za własną planetą. Takie drzewa rosły wokół jej szkoły pierwszego cyklu. Pierwszy cykl był najtrudniejszym okresem dzieciństwa. Zamiast swobody i bezpieczeństwa cyklu zerowego nastawała pora surowej odpowiedzialności za własne postępki. Malutka Faj często uciekała w cień kryptomerii, żeby się wypłakać.
Podobnie teraz Faj, przechadzając się poza pałacem z inżynierem Taelem, podbiegła do drzewa i przytuliła się do pnia, próbując wychwycić znajomą woń smoły i nagrzanej słońcem kory. Skafander blokował jednak wszelkie naturalne cielesne odczucia, drzewo zaś pachniało jedynie kurzem.
Poczucie beznadziei, zapomniane od czasu doświadczeń infernalnych, ścisnęło pierś Rodis i kobieta spuściła głowę, by Ewiza i Wir nie odczytali na jej twarzy nostalgii. Znajome drzewo okazało się złudzeniem. Ile jeszcze miała przeżyć podobnych złudzeń, zwłaszcza dotyczących ludzi, podobnych zewnętrznie do Ziemian, lecz tak odmiennych duchowo!
Inżynier Tael przedstawił Ziemianom pod różnymi pretekstami około setki swoich znajomych i współpracowników. Nie bacząc na zadziwiającą jednorodność grupy, goście z Ziemi postanowili wyłonić z niej trzydzieści osób. Tak duży odsiew początkowo zaskoczył Taela. Ziemianie wyjaśnili, że wyeliminowali nie tylko oczywistych nosicieli zła lub skrywających w sercu zawiść wywołaną kompleksem niższości, ale także i tych, których dążenie do wiedzy i duchowej swobody nie było dostatecznie silne i nie wyrastało ponad przeciętność niewyszkolonego umysłu.
W ciągu ośmiu dni zebrało się wystarczająco dużo ludzi, by rozpocząć seanse. Ku zdziwieniu Ziemian byli to wyłącznie „dży”: technolodzy, uczeni, artyści. Faj Rodis zażądała, by zaproszono też młodych „kży”. Inżynier Tael speszył się tym.
— Nie mają dostatecznej wiedzy i prawie się z nimi nie stykamy. Nie znam takich, co zasługują na zaufanie… A przede wszystkim, na co im to?
— Próżno traciłam na pana czas — stwierdziła surowo Faj — skoro do tej pory pan nie zrozumiał, że przyszłość będzie należała do wszystkich lub do nikogo.
— Ucisk klasowy jest u nich gorszy, niż w naszym feudalizmie! — zawołała Czedi. — To raczej niewolnictwo!
Tormansjanin spurpurowiał, wargi mu zadrżały i skierował na Rodis błagalne spojrzenie swoich fanatycznych oczu, tak pełnych psiego oddania, że Czedi poczuła się nieswojo.
— Istotnie, klasy ludzi wykształconych i niewykształconych są u nas wyraźnie oddzielone od siebie. Wybiera się ich jednak według realnych możliwości umysłu ze wszystkich nowo narodzonych dzieci. Ludzie „kży” są absolutnie szczęśliwi!
— Niewątpliwie tak samo, jak „dży”. Pracujecie w grupie, tworzycie i dokonujecie odkryć. Czemu służą jednak wasze poszukiwania i udręki duchowe? Widzę, że za mało jeszcze osiągnęliśmy. To mój błąd! Zajmiemy się teraz na spacerach dialektyką historyczną.
Lęk na granicy zupełnej rozpaczy nie znikał z oblicza Taela.
Читать дальше