Sytuację uratowała Nea Holli, pomagając Solowi w konstruowaniu DPA. To właśnie ona zauważyła wzrost witaminy K w biorytmach wszystkich Tormansjan szczerze i otwarcie poszukujących wiedzy. Każda wątpliwość, niedowierzanie lub skrywana silna emocja powodowały jej nieuchronny spadek.
Ustawili więc w przejściu między drzewami pole pomocnicze, przepuszczające jedynie ludzi o odpowiednim poziomie K i odrzucającym wszystkich pozostałych. Tormansjanie zyskali w ten sposób dodatkową gwarancję bezpieczeństwa.
W ciągu trzech tygodni Olla Dez urządziła osiemnaście seansów dla paru tysięcy mieszkańców Jan-Jah. Podczas jednej z ostatnich prezentacji miejscowy uczony z tytułem „wiedzącej żmii”, o nieprawdopodobnych w mowie Ziemian imionach Czadmo Sonte Taztot, wyraził wątpliwość na temat wspólnego pochodzenia ludzi obu planet.
— Człowiek Jan-Jah jest zły z samej swej istoty — oznajmił — która pochodzi od przodków opierających swój byt na zabijaniu, zawiści i przebiegłości. Dlatego wszelkie wysiłki dobrych ludzi rozbijały się tutaj o mur dzikości, strachu i nieufności. Skoro ludzkość na Ziemi osiągnęła takie wyżyny, musi oczywiście pochodzić od innych przodków z lepszymi duchowymi zadatkami.
Olla Dez zastanowiła się, skonsultowała z Riftem i Sainem, po czym wydobyła „gwiazdkę” z filmami o przeszłości. Nie były to typowe filmy dokumentalne, raczej wypady w różne epoki historyczne odtworzone na podstawie danych archiwalnych, pamiętników i zbiorów archeologicznych.
Oniemiali z wrażenia Tormansjanie ujrzeli straszliwą nędzę, ponure bytowanie w przeludnionych miastach i publiczne „dyskusje”, gdy słowa rozumnej przestrogi ginęły w ryku otumanionych mas. Wobec wielkich osiągnięć nauki, sztuki, rozumu i wyobraźni, przeciętny człowiek tamtych czasów mocno odczuwał swoją niepełnowartościowość. Psychiczne kompleksy niższości i niewiary w siebie wywoływały agresywne żądze wybicia się za wszelką cenę.
Ziemscy psycholodzy przewidzieli konieczność pojawienia się wydumanych, kalekich, wykoślawionych form sztuki z całą gamą odmian: od nieudolnych prób abstrakcyjnego wyrażania niewyrażalnego do psychopatycznego mnożenia obrazków i słowotoków w utworach literackich. Człowiek ginący w zdziczałej masie, niezdyscyplinowanej i nie znającej dróg samokształcenia, starał się uciec od niezrozumiałych problemów społecznych i życia prywatnego. Niezbędne były do tego narkotyki, z których najbardziej popularny był alkohol, hałaśliwa muzyka, puste, jałowe zabawy i masowe igrzyska, nieustanna konsumpcja tandety. Rozmnażanie w epoce ERŚ nie było niczym ograniczone w imię rywalizacji narodów, hegemonii wojennej jednej nacji nad drugą. Dla odmiany na Tormansie, gdzie nie było już konfliktów wojennych, rozmnażanie było kontrolowane tylko w jednym celu, mianowicie dla odsiewu pięciu procent ludzi nadających się do kształcenia, bez których stanęłaby machina cywilizacji.
Niektórzy ziemscy naukowcy zrozpaczeni skalą narastających niebezpieczeństw i wynaturzeń kapitalistycznego rozwoju wzywali, aby przerzucić wszystkie wysiłki na produkcję sztucznego pożywienia i innych syntetycznych towarów, uważając, że wszystkie problemy spowodowane są niedostatkiem dóbr materialnych. Zwracali uwagę na globalne zniszczenie środowiska naturalnego, przypominając, że człowiek pierwotny był myśliwym i zbieraczem, a nie rolnikiem.
„Naszym prawnukom — pisał jeden z nich — dzisiejsze lęki i problemy wydadzą się majakiem ciemnego umysłu. Powinniśmy odkryć na nowo w nas samych dawno zapomniane wartości i odtworzyć pradawne piękno naszej Błękitnej Planety”.
W każdym razie nawet najbardziej zagorzali eskapiści oprzytomnieli, gdy Ziemianie podjęli pierwsze kolosalne nakłady na podróże kosmiczne i zrozumieli trudności związane z lotami międzygwiezdnymi oraz zagospodarowaniem wymarłych planet Układu Słonecznego. Wówczas znowu zwrócili się w stronę Ziemi, wnioskując, że skoro jeszcze długo ma być domem ludzkości, należy o nią zadbać i uratować przed całkowitą zagładą.
— Wielka jest Ziemia! — zakrzyknął Czadmo Sonte Taztot. — To całkiem nam bliskie, ale jak tego dokonaliście?
— Droga była trudna i skomplikowana — odpowiedział Sol Sain — i mógł ją ogarnąć tylko kolektywny rozum całej planety. Nie organizowanie z góry życia nieświadomych mas, lecz wspólne planowanie na podstawie prawidłowego przyswajania rzetelnych informacji. Wobec gęstości zaludnienia na Ziemi wszystko to stało się możliwe dopiero dzięki wynalezieniu maszyn myślących, czyli komputerów. Z ich pomocą mogliśmy dokonać odpowiedniej selekcji ludzkiego materiału. Codzienna walka o zdrowie potomstwa i czystość percepcji rozpoczęła się, kiedy postawiliśmy lekarzy i nauczycieli wyżej od innych ziemskich profesji. Wprowadziliśmy kształcenie dialektyczne. Z jednej strony poddane surowej dyscyplinie i kolektywne, z drugiej subtelnie zindywidualizowane. Ludzie zrozumieli, że nie wolno im cofać się na szczeblu osiągniętego już poziomu wykształcenia, wiedzy, zdrowia, cokolwiek by się nie działo. Wciąż trzeba dążyć wyżej, dalej, do przodu, nawet za cenę poważnych wyrzeczeń materialnych.
— Ale przecież na Jan-Jah też mamy od dawna maszyny cyfrowe! Nazywamy je „smoczymi pierścieniami” — gorączkowała się „wiedząca żmija”.
— Chyba się domyślam, w czym rzecz — odparł Sol Sain. — U nas na Ziemi było kiedyś mnóstwo narodów i wiele kultur, a także różne systemy społeczne. Hamowało to wzajemnego przenikanie się, tak samo jak walka powstrzymywała rozwój gospodarki światowej aż do chwili, kiedy postęp świadomości społecznej i techniki umożliwił stworzenie sprawiedliwego społeczeństwa komunistycznego i funkcjonowanie aparatu kolektywnego. Ponadto strach przed wojną totalną zmusił państwa do traktowania się z wzajemnym szacunkiem i prowadzenia polityki pokojowego współistnienia, jak nazywała się wówczas nacjonalistyczna rywalizacja między narodami.
— U nas zaś, na planecie Jan-Jah, zasiedlonej przez jedną rasę, w warunkach monokultury, rozwój okazał się jednokierunkowy.
— I nie zdążyliście zorientować się, jak na całej planecie zapanował system oligarchiczny kapitalizmu państwowego! — wypaliła Menta Kor i spore wzburzenie wśród Tormansjan potwierdziło słuszność jej oceny.
Po tej dyskusji inżynier Tael poprosił Faj Rodis o nadzwyczajne spotkanie.
Tymczasem Ewiza Tanet uznała, że poziom antyciał w organizmach kosmonautów jest wystarczający, by zdjąć skafandry. Uradowani Ziemianie byli gotowi zdjąć natychmiast uciążliwe zbroje. Faj Rodis zwróciła się na boku do Gena Atala:
— Tiwisa i Tor przekazali na „Ciemny Płomień”, że zakończyli już zwiedzanie instytutów naukowych i rezerwatów. Chcą teraz zbadać opuszczone miasta i ocalałe lasy pierwotne w strefie Morza Lustrzanego. Władze ostrzegają przed jakimś niebezpieczeństwem, lecz koniecznie musimy zobaczyć dziewicze puszcze planety.
— Rozumiem. We troje damy sobie lepiej radę z zagrożeniem. Kiedy mam lecieć?
— Jutro, ale Tiwisa i Tor postanowili nie zdejmować skafandrów.
— Ja jednak zdejmę.
— Jeśli jednak dwoje towarzyszy zachowa metalową osłonę, a pan nie, czy nie naruszy to jedności grupy? Będzie pan słabym ogniwem…
— Słusznie, trzeba będzie jeszcze pochodzić trochę w metalu.
Gen Atal spojrzał na Ewizę. Ta odpowiedziała porozumiewawczym skinieniem głowy, lecz inżynier obrony nie dostrzegł w je topazowych, tygrysich oczach upragnionej odpowiedzi. Zwracając się znów do Rodis, oznajmił ze smutkiem, że idzie zaprogramować swego SDG.
Rodis popatrzyła karcąco na Ewizę, gdy tylko Atal zniknął za drzwiami. Ta roześmiała się, potrząsając ciemnorudą głową i Faj żałowała, że Gen nie widzi jej w tym momencie.
Читать дальше