Tael porywczo chwycił dłoń Faj Rodis i padając na kolana, przywarł ustami do koniuszków jej palców. Rodis wzdrygnęła się, czując, że ten archaiczny gest oddania nie jest wcale dla niej tak niemiły, jak wcześniej sądziła.
Statek umocowany na dwóch płatach nośnych w kształcie cygar sunął po morskiej gładzi. Wielkie rozlewisko oceanu równikowego nie bez przyczyny nosiło nazwę Morza Lustrzanego. Położone w paśmie umiarkowanego klimatu, bliżej tylnego bieguna, było prawie zawsze spokojne. Brak wpadających doń wielkich rzek sprawił, że wody pozostawały dziewiczo czyste, ciemne w głębi, lecz oślepiająco błyszczące w czerwonych promieniach tormansjańskiego słońca.
Gen Atal zachwycał się grą barw za rufą, a Tiwisa Henako i Tor Lik napawali się niezwykłą czystością wód.
W trójkątnym rogu kajuty przy drążkach sterowniczych siedzieli dwaj Tormansjanie w liliowych uniformach, bez przerwy patrzący przed siebie i tylko od czasu do czasu porozumiewający się krzykliwymi monosylabami.
Trzymali kurs na urwisko beczułkowatej góry. Jej ciemnoszarą kamienną bryłę pokrywały, niczym układ krwionośny, niezliczone rozwidlenia żyłek czerwonego minerału.
Z lewej strony skały brzeg był umocniony kamiennymi płytami. Za nadbrzeżem widoczna była dość chaotyczna zabudowa. Opuszczone miasto Czendin-Tot znajdowało się w pobliżu leśnego rezerwatu, ostatniego na planecie Jan-Jah. Dawniej był to teren „obrońców natury”, ludzi nie akceptujących powszechnej urbanizacji i przesiedlonych ze stref o niezdrowym klimacie. Nadmierna populacja ludności planety wymusiła też w końcu zabudowę rezerwatów. „Obrońcy natury” roztopili się w masie mieszkańców miast. Jednakże niewielka część dziewiczych puszcz ocalała przed niszczycielską działalnością szesnastu miliardów ludności Tormansa. Najprawdopodobniej stało się tak przez przypadek. Kryzys demograficzny nastąpił wcześniej, nim wycięto ostatnie lasy. Mnóstwo miast wymarło i te, które znajdowały się w mniej sprzyjających strefach klimatycznych, pozostały niezamieszkane.
Brzeg się przybliżał. Ziemianie chcieli wejść na dach kajuty, zmieniając się na mostku kapitańskim, lecz sterujący sprzeciwili się energicznie. Mówili bardzo szybko, z akcentem mieszkańców tylnej półkuli, połykając spółgłoski. Ziemianie, przyzwyczajeni do wyraźnej wymowy spikerów radiowych i telewizyjnych oraz powolnej, namaszczonej mowy urzędników, z trudem rozumieli swych towarzyszy. W końcu wyjaśniło się, że w Morzu Lustrzanym żyją lamie. Te wszystkożerne potwory chwytają długimi szczypcami każdą żywą istotę na pokładzie i wciągają w toń. Ich liczba jest niezmierzona.
— Zdumiewająca analogia z ziemskimi morzami — powiedziała Tiwisa. — Kiedy w Erze Rozbicia Świata wytępiono kaszaloty, rozmnożyły się gigantyczne głowonogi, z którymi trzeba było prowadzić prawdziwą wojnę. W ogóle unicestwienie jakiegokolwiek gatunku niechybnie naruszało trwającą miliony lat równowagę przyrody. Mocy selektywnej tendencji każdej zagłady, którą nazywamy dziś Strzałą Arymana, podlegały rośliny i zwierzęta przeważnie piękne i same w sobie ciekawe, lecz gorzej przystosowane do zmieniających się warunków życia, ustępując miejsca silniejszym i bardziej bezwzględnym. Te ostatnie rozmnażały się wówczas błyskawicznie i zalewały falami swojej biomasy ogromne obszary. Prawo przewagi szkodników tam, gdzie człowiek okalecza przyrodę, odczuli na własnej skórze także Tormansjanie. Jaka szkoda, że w tej pięknej kryształowo czystej wodzie żyją takie paskudztwa! Chętnie bym się w niej wykąpała, gdyby nie skafander — zakończyła.
— Nie zauważyłaś charakterystycznej prawidłowości dla całego Tormansa? — zapytał Tor Lik. — We wszystkich uroczych miejscach, budowlach, nawet w ludziach czai się zło.
— Mój drogi Afi — odparła Tiwisa, używając pieszczotliwego ziemskiego przezwiska astrofizyków, mierzwiąc czuprynę Tora — nadszedł czas, abyś wrócił do gwiazdolotu. Coraz mocniej cię zżera nostalgia…
— Masz rację. Zstąpiłem na tę ogołoconą planetę jak do uschłego lasu, z którego nie ma wyjścia!
— Czy rzeczywiście cała ta planeta została zniszczona przez ludzi? — wtrącił Gen Atal, wspominając nieprzebrane bogactwa Ziemi.
— Zasoby każdej planety są ograniczone — wyjaśnił Tor. — Nie można ciągle brać, niczego w zamian nie dając. Uzupełnić ubytki można tylko w drodze właściwego zagospodarowania planety. W innym wypadku następuje, jak kiedyś u nas na Ziemi, nieuchronne wyginięcie odwiecznych form życia, wyczerpanie nagromadzonych przez miliony stuleci źródeł energii, co skazuje przyszłe pokolenia na nędzę i ubóstwo. Znajdujemy się na planecie, którą ogołociły nie tylko wojny, ale też bezrozumne, królicze rozmnażanie. Eksploatując bogactwa naturalne, myśleli tylko o zyskach, nie zważając na szkody, jakie wyrządzą też człowiekowi.
— Widzieliśmy mnóstwo smutnych obrazów — podjęła Tiwisa. — Wybita zwierzyna, ptactwo, odłowione całkowicie ryby, małże, nawet wodorosty. Wszystko zostało wyjedzone w kryzysowym Wieku Głodu. Pogoń za obfitością dóbr i wynikająca z niej nieplanowa, masowa tandetna produkcja zatruła rzeki, jeziora i morza. Rzeki wyschły z powodu totalnego wyeksploatowania lasów i wyparowania zbiorników elektrowni wodnych, w ślad za nimi zaś nastąpiło zamulenie i zasolenie jezior. Prawie nigdzie słodka woda nie dostarcza pożywienia. Ledwie starcza jej na zaspokajanie potrzeb mieszkańców tej nieszczęsnej planety. Na jej całkowite odsolenie nie wystarcza energii. Brak tutaj dużych czap lodowcowych na biegunach, nie ma więc zapasów niesłonego lodu. A hodowla… Widzieliście ich bydło? Biologicznie rzecz biorąc, są to, wypasane przez biblijne plemiona, kozy, które wyjadły całą roślinność na brzegach Morza Śródziemnego.
— Czy jednak rozumieją, co sami narobili? — spytał Gen Atal. — Rozmawialiście z naukowcami w instytutach biologii?
— Myślę, że rozumieją, ale ich biologia jest archaiczna i sprowadza się przede wszystkim do selekcji, anatomii praktycznej, fizjologii i jej medycznym odgałęzieniom. Nie zdążyli nawet porządnie zbadać miejscowej fauny, nim wyginęła. Została utracona na zawsze.
— „Na zawsze”! Jakże często słyszę tutaj to nieznośne dla człowieka słowo! — rzekł Tor Lik i zadumany zapatrzył się w morze.
Kryształowa woda przed nimi pofałdowała się. Początkowo Ziemianom zdawało się, że zaplątali się w wodorosty, lecz ze wzburzonej fali wynurzyły się ogromne szczypce sinozielonej barwy. Unosiły się na wysokości czterech metrów nad powierzchnią morza, obracając się i machając na wszystkie strony rozwartymi, czerwonymi końcami.
Statek zrobił nagły zwrot, który zarzucił Ziemian na ścianę kajuty i sprawił, że lewy płat uniósł się nad wodą. Silniki zahuczały i potwór zniknął za wzbierającą falą.
Tormansjanie zaczęli się sprzeczać po cichu i zwyciężył w tej wymianie zdań sternik wskazujący na coś obok kamiennego brzegu.
— Nie przybijemy wprost do portu — wyjaśnił pasażerom drugi Tormansjanin. — Przystań jest bardzo głęboka i mogą w niej grasować lamie. Nikt jeszcze nie widział ich tak blisko miasta. Z boku jest płycizna, gdzie lamie nie mogą pływać i tam zacumujemy. Trzeba będzie tylko podejść dłuższą drogą.
— Nie boimy się odległości — odparła z uśmiechem Tiwisa.
— Ani tego paskudztwa — podchwycił Tor Lik. — Nasze SDG wypłoszą je lub unicestwią!
— Aż się wyczerpią baterie — zaoponowała Tiwisa. — Choć Gen przywiózł nowe, długa droga przed nami.
Читать дальше