„Oczekuje bezlitosnej kary za każdą pomyłkę — domyśliła się Czedi. — Widocznie to tutejszy sposób postępowania z ludźmi”.
Bez względu na wszystkie przeszkody pokaz filmów zaczął się po szesnastu dniach.
W nagrzanej słońcem dolince, gdzie kępki suchej trawy były jedynymi oznakami życia, pojawił się bliski, łudząco realny obraz Ziemi.
Gryf Rift i Olla Dez posłużyli się krawędzią pola ochronnego jako wewnętrzną płaszczyzną ekranu i stworzyli pod urwiskiem wielką scenę.
Dla mieszkańców planety Jan-Jah wszystko było niezwykłe: ukradkowe pływanie na nadmuchanych pontonach po ciemnym morzu, nagłe pojawienie się świetlistych znaków na goniometrze, wysyłanych przez niewidoczną, ultrafioletową latarnię morską, lądowanie między przybrzeżnymi krzewami, podejście pod górę z orientacją na rozmytą, jaśniejącą plamę gwiezdnego skupiska, odszukanie dwóch niewysokich drzew, między którymi znajdowało się wejście na zakazany teren, niesamowite, przyćmione światło, wydobywające się nie wiedzieć skąd, rozproszone po dnie kotliny, w której bruzdach zasiedli przejęci widzowie. Bardzo się to różniło od monotonnego życia Jan-Jah, wypełnionego otępiającą, jednorodną pracą i prymitywnymi rozrywkami, tworząc wyjątkową atmosferę dla duchowych uniesień.
Wnet w nieprzeniknionej ciemności pola ochronnego pojawiła się okrągła sala gwiazdolotu, z której sześcioro Ziemian powitało gości w ich ojczystej mowie. Przybysze z dalekiego świata wydali się Tormansjanom bardzo urodziwi, ale podobni do siebie. Mężczyźni byli wysocy, o ostro zarysowanych, poważnych i surowych obliczach. Kobiety miały idealnie regularne kontury, jednakowo proste nosy, kwadratowe podbródki, gęste czupryny i wydawały się także silne. Dopiero kiedy oczy przywykły do tego ogólnego podobieństwa, mieszkańcy Jan-Jah zaczęli dostrzegać indywidualne cechy Ziemian.
Jedna z kosmonautek, najprawdopodobniej Olla Dez, wyjaśniła pokrótce tematykę stereo-filmu i kabina gwiazdolotu zniknęła.
Przed oczami Tormansjan pojawiło się niewiarygodnie przezroczyste morze o niebieskich wodach. Czyste plaże, pełne czarnego, różowego i czerwonego piachu mieniły się na tle fal w słonecznych odblaskach. Wspaniałe nadbrzeża były jednak prawie bezludne, w odróżnieniu od zatłoczonych kąpielisk na Tormansie. Ludzie zjawiali się na tych plażach o różnych porach, pływali, nurkowali, potem odjeżdżali w odkrytych wagonach kolejek wąskotorowych, kursujących wzdłuż brzegu.
Najbardziej poruszyła mieszkańców Jan-Jah gigantyczna Droga Spiralna. Zbliżenie ogromnego pociągu wyzwoliło w nich pierwotny lęk.
Parki tropikalne, rozciągające się na nieobjętych wzrokiem przestrzeniach i bezkresne pola bajecznej pszenicy oraz ogromnej kukurydzy tak ostro kontrastowały z ubogimi, skarlałymi lasami i uprawami bobu na Tormansie, że Gryf Rift postanowił nie pokazywać więcej bogactwa rodzimej planety, by nie ranić uczuć gości.
Automatyczne wytwórnie syntetycznego mięsa, mleka, tłuszczu, roślinnego żółtka, ikry i cukru, jak gdyby nie miały żadnego związku z polami, sadami drzew owocowych i stadami zwierząt hodowlanych. Płaskie, przezroczyste czasze baterii słonecznych dostarczały białka do ogromnych podziemnych urządzeń, gdzie w niezmiennej temperaturze cyrkulowały nieprzerwanie strumienie aminokwasów. Szerokie wieże cukrowni buczały tajemniczo, jak przytłumione dźwięki odległej nawałnicy. Kolosalne dawki otaczającego powietrza wsysane były do ich pojemników, by ograniczyć poziom tlenku węgla, nagromadzonego przez tysiące lat gospodarki rabunkowej. Najpiękniejsze były śnieżnobiałe kolumnady fabryk syntetycznego żółtka, migoczące na obrzeżach lasów cedrowych. Zobaczywszy techniczny rozmach produkcji pożywienia Tormansjanie pojęli, dlaczego na Ziemi tak mało jest mlekodajnych krów i antylop, czemu nie ma rzeźnego bydła, kurzych farm ani stawów rybnych.
— Kiedy przestała istnieć konieczność zabijania dla zdobycia pożywienia, ludzkość zrobiła ostatni krok od konieczności ku prawdziwej wolności. Było to niemożliwe, dopóki nie nauczyliśmy się zastępować zwierzęce białko roślinnym. Zamiast hodowli krów mamy wytwórnie syntetycznego mleka i mięsa — wyjaśnił Gryf Rift.
— Dlaczego u nas nie ma do dziś czegoś takiego? — dopytywali się Tormansjanie.
— Wasza biologia poszła w innym kierunku lub została przytłoczona innymi gałęziami wiedzy, mniej istotnymi dla ludzkiego rozwoju. Sytuacja znana też z ziemskiej historii…
— Doszliście do wniosku, że nie można osiągnąć wysokiego poziomu kultury, zabijając dla jedzenia?
— Tak!
— Ale zwierzęta przydatne są także do eksperymentów naukowych.
— Nie! Należy poszukać innej drogi, niż okrutne tortury. Świat jest niewyobrażalnie złożony i znajdziecie w końcu odmienny sposób na odkrycie jego istoty.
Lekarze i biolodzy z planety Jan-Jah spoglądali po sobie z niedowierzaniem. Bez przerwy jednak pojawiały się przed ich oczami kolejne instytuty naukowe, piękne jak świątynie, wielokilometrowe podziemne labirynty mózgów elektronicznych, skarbców wszech planetarnych informacji. Spełniały się słowa dawnego poety, życzącego człowiekowi, aby był „prosty jak wiatr, niewyczerpany jak morze i nasycony pamięcią jak Ziemia”. Obecnie cała planeta, dzięki pracy rąk swych mądrych dzieci, nasycała się pamięcią nie tylko swego życia, ale także tysięcy innych zamieszkanych światów Wielkiego Pierścienia.
Liczne urządzenia inżynieryjne zagłębiały się coraz bardziej w ziemską skorupę. Zamiast wyczerpanych w dawnych epokach źródeł pracowały samoodnawiające się hydrotermy, czerpiące z cieków podziemnych, filtrujące na odcinkach wydobywania się wód mineralnych. Cieki hydrotermalne wspomagały na powierzchni pracę elektrociepłowni.
Najdziwniejsze dla Tormansjan okazało się szerokie rozpowszechnienie działalności artystycznej. Praktycznie każdy człowiek uprawiał jakiś gatunek sztuki, zamieniając go często na inny na kolejnych etapach życia. Łatwy dostęp do informacji dawał możliwość oglądania każdego obrazu i rzeźby, uzyskania zapisu elektronicznego każdego utworu muzycznego, każdej książki. Mnóstwo Domów Astrografii, Książki, Muzyki, Tańca wyglądały jak pałace, w których każdy, kto chciał, mógł wygodnie i spokojnie napawać się widokiem kosmosu, jego zasiedlonych planet i nieprzebranego bogactwa ludzkiej sztuki udokumentowanej w ciągu obecnego tysiąclecia. W istocie były także dostępne dzieła z poprzedniego milenium, które zachowały się z EZŚ, Ery Zjednoczenia Świata!
Tormansjanie oglądali szkoły, pełne zdrowych i wesołych dzieci, wspaniałe festyny, na których wszyscy zachowywali się jak ludzie młodzi i niestrudzeni. Społeczna edukacja nie zdziwiła mieszkańców Jan-Jah. Znacznie bardziej wstrząsający okazał się dla nich brak umundurowanych patroli, a także ludzi posiadających specjalne uprawnienia, odizolowanych od świata w pałacach i ogrodach. W żadnej z tysięcy twarzy pojawiających się na ekranie nawet na sekundę nie pojawił się wyraz strachu, czy egoistycznej obawy, chociaż czujność i niepokój często gościły na licach lekarzy, wychowawców lub trenerów sportowych. Widzów zdumiewał brak hałasu, głośnej muzyki i rozmów, grzechocących i kopcących samochodów w miastach Ziemi. Oglądali drogi i ulice przypominające ciche aleje parkowe, gdzie nikt nie śmiał przeszkadzać drugiemu człowiekowi. Muzyka, śpiewy, tańce, wesołe, czasem aż do granicy łobuzerstwa, zabawy na ziemi, wodzie i w powietrzu odbywały się w specjalnie wyznaczonych miejscach.
Weseli nie byli przemieszani ze smutnymi, a dzieci z dorosłymi. I jeszcze jedna cecha życia ziemskiego wywoływała zdumienie. Proste, pozbawione ozdób mieszkania sprawiały wrażenie ogołoconych, a nawet ubogich.
Читать дальше