— Czemu się kręcisz, Sol? — niezwłocznie zapytał Rift. — Męczy cię jakiś niepokój?
— Czuję się jak biegacz, który włożył wszystkie siły w jeden zryw i osłabł daleko przed metą. Trudno znieść to wymuszone próżnowanie.
— Miałeś się zająć uporządkowaniem otrzymanych informacji?
— Nic nie warta robota. Tak rzadko się nam udaje zdobyć coś godnego uwagi.
— Problem polega na tym, że Tormansjanie nie współpracują z nami, a wręcz przeszkadzają.
— Trzeba trochę jeszcze odczekać, nim nawiążemy kontakt ze zwykłymi ludźmi, a nie przedstawicielami władz.
— Mogłoby to być szybciej! Chciałoby się zrobić dla nich coś dobrego. Zrobić jak najwięcej. A teraz może trzeba zapalić jakiś lekki narkotyk.
— Co ty wygadujesz, Sol!
Inżynier Sol Sain uniósł głowę i zielone światełka nadały niezdrowy odcień jego szczupłej twarzy, ściśle obciągniętej gładką skórą.
— Być może to konieczne w naszej sytuacji?
— Co masz na myśli?
— Bezsilność. Najtrudniej przebić najtwardszy mur, barierę psychologiczną, otaczającą nas zewsząd…
— Co w tym trudnego? Na twoim miejscu wykorzystałbym swoją wiedzę i talent konstruktora, by przygotować przydatne urządzenia dla mieszkańców Tormansa. Są im bardzo potrzebne.
— I co, według pana, jest najważniejsze?
— Wskaźnik wrogości i broń. Jedno i drugie zminiaturyzowane do rozmiaru guzika, w formie klamerki lub damskiego kolczyka.
— Broń też?
— Tak! Od bomb UBT do promieni laserowych.
— UBT? Jak pan może o tym myśleć i oburzać się moją pokusą spalenia czegoś? Ile życia zniszczyła UBT dwa tysiące lat temu u nas i na innych planetach?!
— A ile uratowała, powalając hordy zabójców?
— Nie mogę przyznać panu racji. To było nieodzowne w dawnych czasach i znamy to tylko z książek. Nie mogę… — Sol Sain umilkł, widząc, że komandor spiął się gwałtownie.
Pierwsze z lewej zielone oczko przygasło, zamigało dwa razy i znów równo zajaśniało. Skupiona twarz Gryfa Rifta ożywiła się, instynktownie zaciśnięte pięści rozluźniły się. Sol Sain odetchnął z ulgą. Obaj długo milczeli.
— Bardzo ją pan kocha, prawda, Rift? — spytał Sol, muskając lekko dłoń komendanta. — Nie pytam z ciekawości — dorzucił twardo — bo ja także…
— Kogo? — odparł nerwowo Rift.
— Czedi! — wyznał Sol i dostrzegając cień zdziwienia w oczach dowódcy, dorzucił: — Tak, mała Czedi, a nie wspaniała Ewiza!
Rift wciąż patrzył na pierwsze światełko, delikatnie bębniąc palcami w pobliżu przycisków, jakby walczył z pokusą nawiązania łączności ze stolicą Tormansa.
— Przeczucie klęski Rodis odgradza ją ode mnie, a za moimi plecami też się czai cień śmierci — powiedział Rift. Wstał, przeszedł się po kabinie, potem znowu przybliżył się do Sola z ledwie widocznym zakłopotaniem. — Jak w starej piosence: „Nie wiem, co czyha w mroku przede mną i boję się spojrzeć wstecz!”
— I pan, wyrzucając mi słabość, czyni takie wyznanie?
— Tak, ponieważ sam sobie też robię wyrzuty. I wybaczam.
— Lecz jeśli tamci ośmielą się…
— Powiedziałem jej, że zryję całą planetę na głębokość kilometra, by ją odnaleźć.
— I odmówiła?
— Oczywiście! „Rift, czy może pan zrobić coś takiego ludziom?” — zacytował, starając się naśladować karcącą i smutną intonację Faj Rodis. — „Nie podejmie pan nawet najmniejszych aktów przemocy…”
— A bezpośredni atak na „Ciemny Płomień”? — zapytał Sol Sain.
— To inna sprawa. Doświadczyli na sobie trzeciego prawa Newtona. Szkoda, że w tym społeczeństwie nie funkcjonuje ono przy indywidualnej przemocy. Ich życie byłoby wtedy prostsze i szczęśliwsze…
— Do tego potrzebna jest broń?!
— Właśnie!
— Ale jeśli mają ją wszyscy?
— Nie szkodzi. Każdy będzie wiedział, że ryzykuje głową i dziesięć razy pomyśli, zanim użyje przemocy. A jeżeli pomyśli, wątpię, by to zrobił.
Światełko po lewej zgasło na moment, znowu się zapaliło i zaczęło migotać.
Z uśmiechem ulgi Rift rzucił się do pulpitu i włączył system częstotliwości miejscowej. Mały pomocniczy ekran TWF rozjaśnił się natychmiast, czekając na sygnał. Gryf Rift zagłuszył na chwilę dźwiękową komunikację zewnętrzną, zwracając się do Sola:
— Zaniepokoiłem się, bo wydało mi się… ale przypomniałem sobie umowę z Faj. Miała się skontaktować ze mną podczas mojego dyżuru, jeśli będzie się chciała poradzić.
Sol Sain ruszył do wyjścia.
— Zostań! Nie oczekuję tych pięknych i miłych sekretów, jakie wciąż istnieją na naszej Ziemi — oznajmił ze smutkiem Rift.
Sol zatrzymał się niezdecydowany.
— Może będzie z nią Czedi — rzucił Gryf od niechcenia.
Inżynier matematyk wrócił na fotel.
Niedługo musieli czekać. Ekran zapłonął fioletowym blaskiem lamp gazowych z planety Jan-Jah. W centrum obrazu znajdował się niewielki kwadratowy ogród przy zwróconym w stronę gór pałacowym skrzydle. Gryf wiedział, że ten ogród został wydzielony dla ziemskich gości, toteż nie zdziwił się, widząc Faj w samym skafandrze. Obok niej szedł długobrody Tormansjanin, inżynier Tael, sądząc z opisu. Sol trącił lekko komandora, wskazując na dwa SDG, stojące w przeciwległych kątach ogrodu. „Ekranizowane do rozmowy w cztery oczy — domyślił się Rift. — Do czego więc jestem potrzebny?” Nie od razu otrzymał odpowiedź. Faj Rodis nie spoglądała w stronę gwiazdolotu i zachowywała się tak, jakby nie wiedziała, że nadajnik SDG został włączony.
Szła ze spuszczoną głową, słuchając w zadumie inżyniera. Mając niewielkie doświadczenie w rozmowach z mieszkańcami Jan-Jah, kosmonauci rozumieli tylko częściowo, co mówił. Wysoka trawa szeleściła na wietrze, trzęsły się dziko rosnące krzewy, a ciężkie dyski ciemnoczerwonych kwiatów kołysały się na sztywnych łodygach. Niewielki ogród przepełniony był niepokojem kruchego życia, wyczuwalnym nawet w niedostępnej dla wszelkich kosmicznych sił kabinie statku.
Ogród otoczony był kręgiem ciemności. Nocne oświetlenie funkcjonowało na Tormansie tylko w dużych miastach, ważnych węzłach komunikacyjnych i fabrykach. Na całej reszcie planety ciemność panowała pół doby. Niewielki i daleki księżyc Tormansa ledwie rozpraszał mrok. Nieliczne gwiazdy od strony galaktycznego bieguna podkreślały czerń nieba. Na drodze do centrum galaktyki słabo świeciła zbita gęstwa pyłu gwiezdnego, gasnąca powoli w kosmicznej otchłani.
Faj Rodis opowiadała teraz Tormansjaninowi o Wielkim Pierścieniu, który wspomagał ludność Ziemi już około półtora tysiąca lat, podtrzymując wiarę w potęgę rozumu i radość życia, odkrywający nieskończony kosmos, strzegący od ślepych zaułków na tej drodze. A teraz to, co dawniej było dostrzegalne na ekranach ziemskich stacji zewnętrznych, lecz zupełnie nieosiągalne, stało się bliskie dzięki odkryciu sekretu przestrzeni spiralnej i skonstruowaniu GPP.
— Nastała Era Podanych Rąk i dlatego jesteśmy tutaj — zakończyła Rodis. — Gdyby nie Wielki Pierścień, mogłyby minąć miliony lat, zanim znaleźlibyśmy się nawzajem, dwie planety zasiedlone przez Ziemian.
— Przez Ziemian! — zawołał wstrząśnięty inżynier.
— Czyżby pan o tym nie wiedział? — odparła sposępniała Rodis. Uważając Taela za bliskiego współpracownika Rady Czterech, sądziła, że znana mu jest tajemnica trzech gwiazdolotów, ukrywana w pałacowych podziemiach. Inżynier Hontello Tollo Frael okazał się pierwszym z trójimiennych Tormansjan, który poznał sekret Rady.
Читать дальше