Organizatorka słynnych wykopalisk, artystka i śpiewaczka Weda Kong była dla Rodis od dziecka największym ideałem. Dawno temu jej ciało spopielił niebieski żar stosu pogrzebowego, lecz doskonale zachowane stereo-filmy z Ery Wielkiego Pierścienia ukazywały od wieków jej urzekające oblicze. Wielu młodych ludzi pragnęło pójść tą samą drogą. W społeczeństwie, które historię uznało za najważniejszą naukę, sporo osób wybierało tę specjalizację. Jednakże historyk przeżywający wszystkie dramaty i trudy badanej epoki, podlega nieznośnemu obciążeniu psychicznemu. Zbieżności między Ciemnymi Wiekami i ERŚ wymagały szczególnej odporności i duchowego treningu.
Faj Rodis odczuła cały ciężar przeszłości, zalegający jej duszę, ciężar wieków, kiedy historia nie była nauką, a tylko instrumentem politycznego ucisku i stekiem kłamstw. Fałszerze dziejów wkładali sporo wysiłku w to, by zohydzić życie przeciętnych ludzi w dawnych wiekach i zrekompensować jak gdyby w ten sposób bezwartościową, żałosną egzystencję ich potomków. Dla ludzi z nowych, komunistycznych er ziemskiej historii, odważnie i z samozaparciem zgłębiających przeszłość, ogrom napotkanego w niej cierpienia kładł się ponurym cieniem na całym ich życiu.
Rodis tak głęboko zatopiła się w swoich przemyśleniach, że nie usłyszała zgrzytu ochronnych drzwi, otwieranych ostrożnie przez Czojo Czagasa. Górne oświetlenie było wciąż wyłączone. Tylko blade fioletowe płomyki lamp gazowych połyskiwały w półmroku podziemia. Nie od razu wchodzący uzmysłowił sobie, że widzi swego gościa w opinającym ciało jak druga skóra skafandrze i zaczął się uważnie przyglądać. Faj Rodis wróciła do rzeczywistości, wstała z krzesełka pod natarczywym spojrzeniem Czojo i podeszła do tego, na którym leżała jej odzież. Tamten podniósł dłoń, powstrzymując ją. Zerknęła nań ze zdziwieniem, odruchowo poprawiając fryzurę.
— Czy wszystkie Ziemianki są takie piękne?
— Jestem całkiem przeciętna — odparła z uśmiechem i zapytała: — Mój widok w samym skafandrze dostarcza panu przyjemności?
— Oczywiście. Jest pani nadzwyczaj urodziwa.
Faj Rodis zwinęła cienkie tkaniny w zgrabny węzeł i zamotała wokół głowy na podobieństwo szerokiego turbanu. Przesunięty lekko na bakier, nadawał regularnym rysom ziemskiej kobiety przyjazny i figlarny wyraz.
Czojo Czagas zapalił górne światło i zwlekał, patrząc na nią z nieskrywanym zachwytem.
— Czy to możliwe, żeby w gwiazdolocie były kobiety piękniejsze od pani?
— Tak. Na przykład Olla Dez, ale ona nie zjawi się tutaj.
— Szkoda.
— Poproszę, by zatańczyła dla pana.
Wrócili do zielonego pokoju, opuszczonego przez Rodis trzy dni temu. Czojo Czagas zasugerował, by trochę odpoczęła, lecz odmówiła.
— Spieszę się. Jestem to winna towarzyszom. Przyjaciele na pewno się o mnie niepokoją. Zapomniałam o tym, oglądając filmy z ziemskiej przeszłości. Jestem bardzo panu wdzięczna za szczerość! Nietrudno pojąć, jak ważne dla historyka jest spotkanie z dokumentami i zabytkami sztuki, utraconymi u nas na Ziemi.
— Jest pani jedną z nielicznych osób, która to widziała — zaznaczył surowo Czojo Czagas.
— Zobowiązuje mnie pan do zachowania tego w sekrecie przed mieszkańcami waszej planety?
— Otóż to!
Faj wyciągnęła dłoń i znów Czojo próbował zatrzymać ją dłużej w swojej. Rozległ się cichy świst komunikatora. Władca odwrócił się do stolika i powiedział parę niezrozumiałych słów. Wkrótce wszedł do pokoju podenerwowany inżynier Tael. Zatrzymawszy się u drzwi w pozie pełnej uszanowania, pokłonił się przywódcy, nie zauważając w pierwszej chwili Ziemianki w głębi komnaty.
— Goście z Ziemi szukają swojej władczyni. Pojawili się w Sali Potępienia, przyprowadzając ze sobą jeden z tych dziewięcionogich aparatów. Co pan rozkaże?
— Nic. Władczyni jest tutaj i zaraz do nich dołączy. Ty zaś zostaniesz, by mi doradzić!
Inżynier Tael odwrócił się we wskazanym kierunku i osłupiał. Metalicznie pobłyskująca Rodis, zwieńczona zadziornym turbanem, spod którego świeciły jej niezwykłe zielone oczy, wydała mu się niesamowitym zjawiskiem z innego świata. Stała w swobodnej, akcentującej niezależność, pozie i co wydawało się nie do pomyślenia dla kobiety z Jan-Jah, była całkiem odkryta, a zarazem tak odległa i niedostępna, że inżynier poczuł w sercu ukłucie rozpaczy.
Faj Rodis uśmiechnęła się do niego na powitanie i zwróciła się do przewodniczącego Rady Czterech:
— Pozwoli pan, że wkrótce znowu się zobaczymy?
— Oczywiście. Proszę pamiętać o Olli i jej tańcu!
Rodis wyszła. Przemierzała teraz bez przewodnika opustoszałe korytarze i sale. W pierwszej z nich, o czerwonych ścianach z zygzakowatymi liniami i klinowatymi napisami, znajdowała się kobieta. Faj rozpoznała żonę władcy, której imieniem nazwano planetę. Piękne usta Jantre Jahah wykrzywiły się w dumnym uśmieszku, któremu towarzyszyło złowieszcze wygięcie brwi.
— Przejrzałam pani grę, lecz nie spodziewałam się po uczonej przywódczyni przybyszów takiego bezwstydu i bezczelności!
Faj milczała, odtwarzając w pamięci semantykę zapomnianych na Ziemi obraźliwych słów, które trzeba było sobie przypomnieć na Tormansie. To jeszcze bardziej rozgniewało miejscową.
— Nie pozwolę, by paradowała pani tutaj w takim stanie! — krzyknęła.
— W jakim stanie? — zdziwiła się Rodis, spoglądając po sobie. — A, chyba rozumiem. Pani mąż powiedział jednak, że ten widok sprawia mu przyjemność.
— Powiedział! — syknęła tamta, dusząc się gniewem. — Nie rozumie pani, jak bardzo jest nieprzyzwoita! — dodała, obrzucając rywalkę oburzonym spojrzeniem.
— To nie jest strój stosowny na ulicę, wedle waszych praw — zgodziła się Faj. — Ale w domu? Pani strój, na przykład, wydaje mi się znacznie piękniejszy i bardziej wyzywający.
Tormansjanka ubrana w bluzę z głębokim, odkrywającym piersi dekoltem i krótką spódniczkę, pociętą w wąskie wstęgi, odsłaniającą biodra przy każdym poruszeniu, wydawała się istotnie bardziej naga.
— Ponadto — dodała Rodis z ledwo zauważalnym uśmieszkiem — w tej metalowej zbroi jestem kompletnie niedostępna.
— Wy, Ziemianie, jesteście albo niezmiernie naiwni, albo bardzo sprytni. Naprawdę nie rozumie pani, że jest piękna, jak żadna kobieta z mojej planety? Niezwykle piękna i niebezpieczna dla naszych mężczyzn… Wystarczy na panią spojrzeć… — Jantre splotła nerwowo dłonie. — Jak mam to wytłumaczyć? Jesteście przyzwyczajeni do doskonałości ciała, to stało się u was normą, a u nas jest rzadkim darem.
Faj Rodis położyła dłoń na odkrytym ramieniu Jantre, ta zaś odskoczyła, milknąc.
— Proszę mi wybaczyć — powiedziała Faj z lekkim ukłonem. Rozwiązała turban i ubrała się w mgnieniu oka.
— Obiecała też pani mojemu mężowi jakieś tańce?
— Tak i trzeba będzie spełnić obietnicę. Nie sądzę, aby było to pani niemiłe. Jednak relacje z władcą planety to osobna sprawa, dotycząca kontaktów między naszymi światami.
— I nie mam tu nic do gadania? — prychnęła Tormansjanka.
— Owszem — potwierdziła Faj Rodis i Jantre odeszła, oniemiała ze złości.
Faj Rodis postała chwilę w zadumie, potem poszła powoli przez salę. Potężne zmęczenie przytępiło zwykłą jasność jej odczuć. Przemierzyła kolejną, żółto-brązową salę i gdy tylko wstąpiła do ostatniej, słabo oświetlonej galerii, łączącej apartamenty władcy z wydzieloną dla gości częścią pałacu, poczuła na sobie czyjeś spojrzenie. Rodis momentalnie skupiła całą siłę psychiki na zabezpieczeniu się przed czyimiś złymi zamiarami. W ciemności rozległ się zdławiony okrzyk zdumienia i niedowierzania. Natężając wolę, Rodis przeszła obok, a tuż za nią, skoczywszy w dół, jakiś człowiek uciekał w stronę, z której przyszła.
Читать дальше