Takie było prawdziwe oblicze największej cywilizacji, która pozostawiła dumne napisy „Gloria Romanorum” i którą narody Europy przez wiele wieków uważały za niedościgły wzorzec.
Odpłata, jak zawsze, przyszła za późno i skrupiła się, jak zwykle na niewinnych. Powstałe znacznie później państwa także nurzały się w okrucieństwach. Królowie francuscy, noszący harde przydomki w rodzaju Króla Słońce, z niewiarygodnym okrucieństwem tępili heretyków, którzy byli ich rodakami. Setki ludzi skutych łańcuchami posyłano na galery na Morzu Śródziemnym, gdzie w przerażających warunkach, całkiem nadzy i przykuci do ławek, harowali przy wiosłach, umierając bez żadnej winy. Każda galera potrzebowała 300–400 wioślarzy, a były tysiące takich statków, wliczając w to arabskie, na których męczyli się niewolnicy chrześcijańscy.
Najbardziej krwiożerczy sułtan Maroka, Mulaj Ismail, zamknął w swym haremie osiemdziesiąt tysięcy niewolnic. Afrykańscy kacykowie nie odstawali od owych władców. By uczcić śmierć królowej czarnego ludu Aszanti, trzem tysiącom pięciuset niewolnikom obcięto ręce i nogi, część z nich spalono żywcem. Wobec takich okrucieństw bladły dawniejsze ludobójstwa tyranów, na przykład faraona Dżera, w grobowcu którego zabito 587 ludzi albo scytyjskich wodzów w Kubaniu i nad Morzem Czarnym, masowo wyrzynających ludzi i konie na kurhanach, by zrosić obficie krwią prochy wojowników.
Perła starożytnej kultury, Hellada, stająca się pastwiskiem kóz na początku Ciemnych Wieków; ruiny jeszcze starszej cywilizacji morskiego ludu na Krecie; starta na proch kopytami azjatyckich hord kultura Starej Rusi; kolosalne masakry aborygenów w Afryce Południowej, dokonane przez północnych najeźdźców — wszystko to, dobrze już znane, nie wyzwalało nowych asocjacji. Rodis nie widziała jednak dotychczas fragmentów kronik dokumentalnych wmontowanych w filmy fabularne ERŚ. Masowe zbrodnie nabrały jeszcze bardziej potwornego charakteru, proporcjonalne do większego zaludnienia i łatwiejsze dzięki zdobyczom techniki. Ogromne obozy koncentracyjne, fabryki śmierci, gdzie głodem, nieludzką pracą, komorami gazowymi i specjalnymi karabinami, strzelającymi seriami kul, zabijano ludzi setkami tysięcy, a nawet milionami. Góry ludzkich popiołów, hałdy trupów i kości, jakie nie śniły się dawniejszym ludobójcom. Bomby atomowe w ciągu kilku sekund spopielały wielkie miasta. Wokół całkiem wypalonego centrum, gdzie setki tysięcy ludzi, drzewa i domy znikały w okamgnieniu, rozpościerał się krąg zrujnowanych budynków, wśród których pełzały oślepione, poparzone ofiary. Spod ruin dochodził rozpaczliwy płacz dzieci, wołających rodziców i błagających o łyk wody. I znów następowały obrazy masowych represji, przemieszanych z bitwami, w których tysiące samolotów, dział lądowych lub statków z samolotami na pokładach ścierało się z chrzęstem żelaza w grzmiącej lawinie ognia. Dziesiątki tysięcy źle uzbrojonych żołnierzy z uporem atakowało stanowiska broni szybkostrzelnej, dopóki góra trupów nie zakryła umocnienia, uniemożliwiając wrogom strzelanie na równi z narastającym obłędem. Bombardowane miasta, gdzie bohaterowie tamtych czasów fotografowali zapadające się, płonące budynki. Przeznaczeni na śmierć lotnicy samobójcy przedzierali się przez zasłonę pocisków i rozbijali samoloty na pokładach ogromnych transportowców. Ogniste podmuchy porywały w górę ludzi, broń, szczątki maszyn. Łodzie podwodne wynurzały się nagle z głębiny morza, by zniszczyć wroga torpedami z głowicami termojądrowymi…
— Ocknij się, Ziemianko — usłyszała Faj Rodis głos Czojo Czagasa.
Wzdrygnęła się, on zaś wyłączył projektor.
— Nie wiedziała pani tego wszystkiego? — zapytał drwiąco.
— Nie zachowało się u nas tak wiele filmów z tamtych czasów — odparła, powoli dochodząc do siebie. — Po ucieczce waszych gwiazdolotów wciąż trwała wojna. Nasi przodkowie nie wpadli na to, by ukryć dokumentację pod ziemią lub w głębi morza. Wiele zaginęło.
Czojo Czagas spojrzał na zegar. Rodis wstała.
— Poświęcił mi pan mnóstwo czasu. Przepraszam i jestem wdzięczna.
Przewodniczący Rady Czterech przystanął, zastanawiając się nad czymś.
— Naprawdę nie mogę pani dłużej towarzyszyć, ale jeśli ma pani ochotę…
— Absolutnie!
— Jeden dzień nie wystarczy!
— Mogę długo obejść się bez jedzenia. Potrzebna mi tylko woda.
— Woda znajduje się tutaj. — Czojo Czagas otworzył trzecim kluczem niewielkie drzwiczki. — Widzi pani ten zielony kran? To mój prywatny wodociąg — wyjaśnił z uśmiechem. — Może pani pić bez obawy. Będzie tu pani zamknięta, ale zostawię otwartą szafkę sygnałową. Proszę nie próbować wychodzić samemu. Sporo tutaj pułapek. Materiały z ostatniego stulecia zobaczy pani nie wcześniej niż za dwa dni. Da pani radę?
Faj Rodis milcząco skinęła głową.
— Przyjdę po panią sam. Mikrofilmy z przekopiowanymi oryginałami znajdują się w tych skrzynkach. Udanych przeżyć, jak mówią u nas przy rozstaniu.
Rodis wyciągnęła do niego dłoń ziemskim gestem przyjaźni, ten zaś uścisnął ją mocno, wpatrując się w lśniące, „gwiaździste” oczy, tak porażająco różne od tych, jakie widział na swojej planecie i na starych filmach z Ziemi, której wyrzekli się jego przodkowie.
Wkrótce ten dziwny człowiek poddał się i niemal odtrącił rękę Rodis, znikając za drzwiami. Ogromna płyta ochronna zatrzasnęła się z głuchym hukiem, podobnym do uderzenia młota hydraulicznego.
Rodis wykonała parę ćwiczeń na oddech i koncentrację, by przygotować energetycznie ciało na czekającą je pracę. Jej zadaniem było nie tylko przejrzeć, ale także zachować w pamięci zebrane materiały. Zbyt późno pomyślała o zapisie przez SDG, wątpiła zresztą, by zmienny władca planety zgodziłby się powtórzyć swój kaprys.
Badając zawartość skrzyń, zorientowała się, że Czagas pokazał jej tylko jeden zbiór, oznaczony hieroglifami, które odczytała jako: „Człowiek człowiekowi”. Drugi i trzeci kufer zostały oznaczone: „Człowiek przyrodzie” i „Przyroda człowiekowi”.
Filmy „Człowiek przyrodzie” ukazywały, jak znikały z powierzchni Ziemi lasy, wysychały rzeki, wyjaławiały się żyzne uprawy, wypalone lub zasolone, ginęły jeziora i morza, zatrute odpadami lub wyciekami ropy naftowej. Ogromne ziemskie obszary, zryte kopalnianymi szybami, zawalone hałdami żużlu lub zabagnione z powodu zbyt częstych odwiertów w poszukiwaniu świeżej wody. Filmowe oskarżenia, kręcone w tych samych miejscach w przeciągu dziesięcioleci. Uschłe krzewy zamiast wyniosłych cedrów, sekwoi, araukarii, eukaliptusów, gigantów gęstych tropikalnych dżungli. Umierające, obdarte z kory i objedzone przez insekty drzewa wszędzie tam, gdzie wytępiono ptaki. Całe pola ciał dzikich zwierząt, wymarłych z powodu bezmyślnego nadużywania chemikaliów. I znowu nieekonomiczne zużycie miliardów ton węgla, nafty i gazu, wyczerpanie zapasów nagromadzonych pod ziemią odkąd istniała planeta. Całe góry potłuczonego szkła, butelek, zardzewiałego złomu, niezniszczalnego plastiku. Tryliony par znoszonego obuwia leżały w stosach przewyższających egipskie piramidy.
Zbiór „Przyroda człowiekowi” okazał się najtrudniejszy w odbiorze. W przerażających obrazach ostatnich wieków, gdzie niszczące siły techniki ścierały się z kolosalnymi ludzkimi masami, ludzka indywidualność, obojętna na cudze cierpienia, roztapiała się w oceanie strachu i bólu. Człowiek, będący integralną jednostką, w bitwie lub tłumie przeznaczonym do unicestwienia, znaczył tyle, co wystrzelona kula lub śmieć, który należy usunąć. Antyhumanizm i beznadziejnie nieuchronny upadek cywilizacji, jej podziały tak zdławiły indywidualną psychikę, że nie zostawiały miejsca na współczucie dla cierpień drugiego człowieka.
Читать дальше