16…przypomniał sobie Sniegowoja i pistolet w kieszeni piżamy, i pieczęć na drzwiach.
— Słuchaj — powiedział Malanow — czy oni naprawdę zabili Sniegowoja?
— Kto? — nie od razu zapytał Wieczerowski.
— No… — zaczął Malanow i umilkł.
— Wszystko wskazuje na to, że Śniegowej się zastrzelił — powiedział Wieczerowski. — Nie wytrzymał.
— Czego nie wytrzymał?
— Presji. Dokonał wyboru.
To nie była fantastyczna powieść. Znowu poczułem ten znajomy już ucisk wewnątrz, wlazłem na fotel z nogami, objąłem kolana i skurczyłem się tak, że aż kości zachrzęściły. To przecież jestem ja, to wszystko dzieje się ze mną. Wieczerowskiemu to dobrze…
— Słuchaj — powiedziałem przez zęby. — Co zaszło między tobą a Głuchowem? Jakoś dziwnie z nim rozmawiałeś…
— On mnie rozgniewał — powiedział Wieczerowski.
— Czym?
Wieczerowski przez chwilę milczał.
— Nie ma odwagi zostać sam — powiedział.
— Nie rozumiem — oświadczyłem po chwili namysłu.
— Złości mnie nie to, jakiego dokonał wyboru — powiedział Wieczerowski powoli, jakby rozmyślając na głos. — Ale po co wciąż się usprawiedliwiać? A on się nie tylko usprawiedliwia, jeszcze stara się zwerbować innych. Wstyd mu być słabym wśród silnych, chce, żeby i inni byli słabi. Myśli, że wtedy będzie mu lżej. Być może ma rację, ale mnie to rozwściecza…
Słuchałem go z otwartymi ustami, a kiedy umilkł, zapytałem ostrożnie:
— Chcesz powiedzieć, że Głuchow… też jest pod presją?
— On był pod presją. I nie wytrzymał.
— Poczekaj… Jesteś pewien? Powoli odwrócił do mnie twarz.
— A ty nie zrozumiałeś? — zapytał.
— Skąd? Przecież on mówił… Słyszałem na własne uszy… Zresztą widać gołym okiem, że ten facet nawet w najśmielszych snach…To jasne!
Zresztą teraz już nie wydawało mi się takie jasne. Być może nawet wręcz przeciwnie.
— A więc nie zrozumiałeś — powiedział Wieczerowski, patrząc na mnie z ciekawością. — Hm… A Zachar zrozumiał. — Po raz pierwszy tego wieczoru wyciągnął kapciuch i niespiesznie zaczął nabijać fajkę. — Dziwne, że nie zrozumiałeś… Zresztą byłeś wyraźnie nieswój. A tymczasem zastanów się sam. Facet uwielbia kryminały, facet lubi siedzieć przed telewizorem, dziś właśnie nadają kolejny odcinek tego żałosnego filmu, a on nagle zrywa się z ulubionego fotela, pędzi do zupełnie nie znanych sobie ludzi — po co? Żeby się poskarżyć na swoje bóle głowy? — potarł zapałkę i zaczai rozpalać fajkę. Czerwonożółty ogieniek zatańczył w jego skupionych oczach. Zapachniało wonnym dymem. — A oprócz tego od razu go poznałem. Ściśle — nie od razu… Bardzo się zmienił. Kiedyś był taki wesolutki, energiczny, krzykliwy, pełen jadu… żadnego rousseauizmu, żadnych tam kieliszeczków. W pierwszej chwili nawet mi się go żal zrobiło, ale kiedy zaczął reklamować swój nowy światopogląd, rozwścieczył mnie.
Umilkł i zajął się swoją fajką.
Skuliłem się. Oto jak to wygląda. Jakby walec przejechał po człowieku. Uszedł z życiem, ale już nie jest sobą. Zdegenerowana materia… Zdegenerowany duch. Co oni z nim zrobili? Nie wytrzymał… Boże drogi, przecież można sobie wyobrazić takie ciśnienie, którego nikt nie wytrzyma…
— To znaczy, że Sniegowoja również potępiasz? — zapytałem.
— Ja nie potępiam nikogo — powiedział Wieczerowski.
— No nie, przecież wściekłeś się… na Głuchowa…
— Nie zrozumiałeś mnie — powiedział z lekkim zniecierpliwieniem Wieczerowski. — Wcale mnie nie złości wybór Głuchowa. Jakie ja mam prawo osądzać człowieka, który dokonał wyboru zostawiony sam na sam ze sobą, bez pomocy, bez nadziei… Irytuje mnie zachowanie Głuchowa już potem, kiedy wybór został dokonany. Powtarzam: Głuchow wstydzi się swojej decyzji i dlatego — tylko dlatego — stara się nawrócić innych na swoją wiarę. To znaczy, w istocie rzeczy wzmacnia i bez tego przemożną siłę. Rozumiesz mnie?
— Umysłem rozumiem — powiedziałem.
Chciałem dodać jeszcze, że Głuchowa można w pełni zrozumieć, a zrozumiawszy — wybaczyć mu, że w ogóle Głuchow znajduje się poza sferą analizy, w sferze miłosierdzia, ale nagle poczułem, że nie mogę dłużej rozmawiać. Trzęsło mnie. Bez pomocy, bez nadziei… Dlaczego właśnie ja? Co ja im zrobiłem?… Trzeba było podtrzymywać rozmowę i powiedziałem, zaciskając zęby po każdym słowie…
— W końcu istnieje takie ciśnienie, którego żaden człowiek nie wytrzyma…
Wieczerowski coś odpowiedział, ale nie usłyszałem go albo nie zrozumiałem. Nagle do mnie dotarło, że jeszcze wczoraj byłem człowiekiem, członkiem społeczności, miałem swoje troski i kłopoty, ale póki nie łamałem praw ustanowionych przez społeczność, co w końcu nie było takie trudne, zdążyło nawet wejść w krew — póki przestrzegałem tych praw, przed wszelkimi możliwymi niebezpieczeństwami chroniła mnie milicja, armia, związki zawodowe, opinia społeczna, przyjaciele, rodzina wreszcie, i teraz oto coś się przemieściło w otaczającym mnie świecie i zamieniłem się w samotnego piskorza ukrytego w norze, a wokół krążą potworne, niewyraźne cienie, którym nawet nie są potrzebne zębate pyski — wystarczy lekkie poruszenie płetwą, żeby mnie zetrzeć w pył, zmiażdżyć, obrócić w nicość… I dano mi do zrozumienia, że dopóki siedzę w swojej norze, nikt mnie nie ruszy. Gorzej — oddzielono mnie od ludzkości, jak oddziela się owcę od stada, ciągną mnie dokądś, nie wiadomo dokąd, nie wiadomo po co, a stado nie podejrzewając niczego idzie swoją drogą i odchodzi coraz dalej i dalej… Gdyby to byli wojowniczo nastrojeni Przybysze, gdyby to była straszna niszczycielska agresja z Kosmosu, z głębin oceanu, z czwartego wymiaru — o ileż byłoby mi lżej! Byłbym jednym z wielu, znalazłoby się dla mnie miejsce, znalazłaby się dla mnie robota, byłbym w szeregu obok innych! A tak, na oczach wszystkich dosięgnie mnie zagłada i nikt nic nie zauważy, a kiedy zginę, kiedy mnie zetrą w pył, wszyscy zdziwią się niepomiernie i wzruszą ramionami. Bogu dzięki, że chociaż Irki tu nie ma. Bogu dzięki, że to jej przynajmniej nie dotyczy… Bzdura! Bzdura! Obłędna bzdura! Potrząsnąłem głową z całej siły i szarpnąłem się za włosy. I cały ten koszmar tylko dlatego, że zajmuję się materią dyfuzyjną?!
— Najprawdopodobniej — powiedział Wieczerowski.
Spojrzałem na niego ze zgrozą i dopiero po chwili zrozumiałem, że mój własny krzyk jeszcze stoi mi w uszach.
— Filipie, posłuchaj, przecież w tym wszystkim nie ma ani odrobiny sensu! — powiedziałem z rozpaczą.
— Z punktu widzenia człowieka: żadnego — powiedział Wie-czerowski. — Ale przecież właśnie ludzie nie mają nic przeciwko twoim zajęciom.
— A kto ma?
— Przestań nawijać w kółko to samo! — powiedział Wieczerow-ski, i było to tak do niego niepodobne, że się roześmiałem. Nerwowo. Histerycznie. I usłyszałem w odpowiedzi zadowolony marsjański śmiech.
— Słuchaj — powiedziałem — niech ich wszystkich diabli wezmą. Lepiej napijmy się herbaty.
Bardzo się bałem, że Wieczerowski zaraz powie, że mu się spieszy, że jutro ma egzaminy studentów, że powinien skończyć rozdział, albo coś w tym rodzaju, więc dodałem pospiesznie:
— Co ty na to? Zachomikowałem jeszcze jakąś tam bombonierkę. Co tam, myślę, będę karmić Weingartena cukierkami… No?
— Z przyjemnością — powiedział Wieczerowski i wstał skwapliwie.
— Wiesz — mówiłem, kiedy szliśmy do kuchni, kiedy nalewałem wodę i stawiałem czajnik na gazie — wciąż myślę i myślę, i robi mi się ciemno przed oczami. Tak nie wolno, nie wolno. To właśnie zgubiło Sniegowoja, teraz rozumiem to świetnie. Siedział w mieszkaniu sam jak palec, zapalił wszystkie lampy, no i co mu z tego przyszło? Tej ciemności żadna lampa nie rozjaśni. Myślał, pewnie, myślał, a potem coś go popchnęło i koniec… Nie wolno tracić poczucia humoru, tyle ci powiem. To przecież jest naprawdę zabawne: taka moc, taka potęga, tyle energii — i wszystko po to, żeby przeszkodzić człowiekowi zrozumieć, co się dzieje, kiedy gwiazda trafia na obłok rozproszonej materii… Naprawdę, zastanów się nad tym! Prawda, że to zabawne?
Читать дальше