A w pokoju naturalnie Weingarten robił szmatę z Wieczerowskiego. Ponieważ oczywiście pietyzm pietyzmem, ale jeśli człowiek gada bzdury, to żaden pietyzm nie jest mu w stanie pomóc.
…Czy Wieczerowski czasem sobie nie wyobraża, że ma do czynienia z kompletnymi idiotami? Może Wieczerowski ma w zanadrzu paru szanowanych, a zarazem obłąkanych profesorów, którzy po pół litrze gotowi są wysłuchać z entuzjazmem tej całej abrakadabry. On, Weingarten, takich sław osobiście nie zna. On, Weingarten, dysponuje swoim starym przyjacielem Dymitrem Małanowem, od którego on, Weingarten, mógłby oczekiwać zrozumienia, tym bardziej że sam Malanow także ucierpiał. I co — może myślicie, że Malanow wysłuchał jego, Weingartena, z entuzjazmem? Z zainteresowaniem? A może ze współczuciem? Nic z tych rzeczy! W pierwszych słowach zarzucił Weingartenowi kłamstwo. I nawiasem mówiąc, z pewnego punktu widzenia miał rację. On, Weingarten, już teraz dostaje dreszczy na samą myśl, że mógłby to wszystko opowiedzieć swojemu szefowi, chociaż szef, mówiąc między nami, wcale nie jest jeszcze stary, nie zwapniał jak na razie i nawet sam jest skłonny do niejakiego szlachetnego szaleństwa, jeśli w grę wchodzą interesy nauki. Nie wiadomo, jak wyglądają sprawy u Wieczerowskiego, ale on, Weingarten, nigdy nie stawiał przed sobą takiego celu — spędzić resztę życia w nawet najbardziej luksusowym domu wariatów…
— Przyjedzie pogotowie psychiatryczne i cześć! — powiedział Zachar żałośnie. — To przecież jasne. Warn to jeszcze dobrze, ale mnie wrobią w manię seksualną…
— Poczekaj, Zachar! — powiedział Weingarten z rozdrażnieniem. Nie, Filipie, słowo honoru, ja cię po prostu nie poznaję! Załóżmy nawet, że gadanie o domach wariatów to pewna przesada. Ale przecież natychmiast skończymy się jako uczeni! Nasze nazwiska wzbudzać będą huragany śmiechu! A poza tym, do diabla, jeśli nawet założyć, że nam się uda znaleźć jednego czy dwóch zwolenników w Akademii — z jakim czołem ośmielą się zawiadomić o tym rząd? Kto na to pójdzie? Przecież człowieka trzeba najpierw przepuścić przez maszynkę do mięsa, żeby poszedł na coś takiego! No, a jeśli już chodzi o ludzkość, moi drodzy współbracia… — Weingarten machnął ręką i spojrzał swoimi oliwkami na Malanowa. — Nalej mi, tylko żeby była gorąca — powiedział. — Rozgłos… Rozgłos to, wiecie, kij o dwóch końcach… — zaczął głośno siorbać herbatę, co chwila przesuwając owłosioną ręką po spoconym nosie.
— Kto jeszcze chce herbaty? — zapytał Malanow.
Na Wieczerowskiego starał się nie patrzeć. Nalał Zacharowi, nalał Głuchowowi, nalał sobie. Usiadł. Było mu strasznie żal Wieczerowskiego i strasznie za niego wstyd. Ma rację Walka — autorytet uczonego to rzecz niezmiernie wrażliwa. Je dno nienaukowe wystąpienie i gdzie twój autorytet, Filipie?
Wieczerowski skulił się w fotelu i ukrył twarz w dłoniach. To było nie do zniesienia. Malanow powiedział:
— Rozumiesz, Filipie, twoje wszystkie propozycje… ten twój program działania… teoretycznie to na pewno jest słuszne. Ale nam teraz nie teoria jest potrzebna. Nam teraz jest potrzebny taki program, który można realizować, w konkretnych, realnie istniejących warunkach. Powiedziałeś na przykład — zjednoczona ludzkość. Rozumiesz, dla twojego programu na pewno jakaś tam ludzkość się nadaje, ale nie nasza, ziemska. Ludzkość w nic takiego nie uwierzy. Wiesz, kiedy ludzie uwierzą w supercywilizację? Kiedy ta supercywilizacja zniży się do naszego poziomu i z lotu koszącego zacznie rzucać na nas bomby. Wtedy oczywiście uwierzymy, wtedy zjednoczymy się, zresztą też pewnie nie od razu, bo w tym zamieszaniu na początek zaczniemy się zabijać nawzajem.
— Dokładnie tak właśnie! — powiedział Weingarten nieprzyjemnym głosem i zaśmiał się krótko.
Wszyscy przez chwilę milczeli.
— A moim zwierzchnikiem jest kobieta — powiedział Zachar. -Bardzo miła, mądra, ale jak ja jej mam o tym wszystkim opowiedzieć? O sobie?
I znowu wszyscy umilkli na dłuższy czas. Popijali herbatę. Potem Głuchow powiedział cichym głosem:
— Jakaż to znakomita herbata! Słowo daję, jest pan mistrzem, Dymitrze Aleksiejewiczu. Dawno nie piłem takiej herbaty… Tak, tak… Oczywiście to wszystko jest trudne, niejasne… A z drugiej strony niebo, księżyc — patrzcie, jaki piękny… herbata, papierosy… Doprawdy, czego jeszcze potrzeba człowiekowi? Telewizja nadaje serial kryminalny, zupełnie niezły… Nie wiem, nie wiem… Pan coś mówił, Dymitrze, o gwiazdach, o rozproszonej materii… A co nas to właściwie obchodzi? Jeśli się tak dobrze zastanowić? Jakieś podglądactwo, prawda? No więc dostał pan po łapach — nie podglądaj! Pij herbatę, patrz w telewizor… Niebo nie jest po to, żeby w nim gmerać. Niebo jest po to, żeby się nim zachwycać…
I w tym momencie syn Zachara dźwięcznie i triumfalnie oznajmił:
— A ty jesteś chytry!
Malanow myślał w pierwszej chwili, że chłopcu chodzi o Głuchowa, ale nie. Chłopczyk mrużąc oczy jak dorosły patrzył na Wieczerowskiego i groził mu palcem umazanym w czekoladzie. „Cicho, cicho…“ — z bezradnym wyrzutem wymamrotał Zachar, a Wieczerowski nagle odsłonił twarz i przybrał swoją początkową pozę: rozwalił się w fotelu, wyciągnął, a następnie skrzyżował swoje długie nogi. Jego ruda twarz była roześmiana.
— A więc — powiedział — z radością konstatuję, że hipoteza towarzysza Weingartena prowadzi nas w ślepy zaułek widoczny gołym okiem. Łatwo zauważyć, że w podobny zaułek prowadzi hipoteza legendarnej Ligi Dziewięciu, tajemniczego rozumu ukrytego w otchłaniach oceanu światowego i w ogóle dowolnej rozumnie działającej siły. Byłoby naprawdę świetnie, gdybyście teraz chwilę pomilczeli i przemyśleli problem, aby przekonać się o niepodważalnej słuszności moich słów.
Malanow bezmyślnie mieszał w szklance łyżeczką. Niebywałe, wszystkich nas drań sprzedał, nawet nie zauważyliśmy kiedy! Po co? Na diabła mu ten spektakl? Weingarten patrzył wprost przed siebie, z wolna wybałuszając oczy, jego tłuste spocone policzki zastraszająco podrygiwały. Skonsternowany Głuchow patrzył na wszystkich po kolei, a Zachar zwyczajnie cierpliwie czekał — widocznie nie dostrzegł żadnego dramatyzmu w tej minucie milczenia.
Po jakimś czasie Wieczerowski zaczął znowu.
— Zwróćcie uwagę. Aby wyjaśnić fantastyczne wydarzenia, spróbowaliśmy zastosować sposób rozumowania, chociaż fantastyczny, niemniej jednak leżący w sferze naszych współczesnych pojęć. To nam nie dało nic. Absolutnie nic. Walentin udowodnił to nam nadzwyczaj przekonywająco. Dlatego zapewne nie ma żadnego sensu… powiedziałbym, tym bardziej nie ma sensu rozumowanie wybiegające poza sferę naszych współczesnych pojęć. Powiedzmy — wiara w Boga… albo… albo… jeszcze coś innego, Wniosek?
Weingarten spazmatycznym ruchem wytarł twarz połą koszuli i zaczął gorączkowo łykać herbatę. Malanow zapytał urażony:
— To co — specjalnie wpuściłeś nas w kanał?
— A co mi pozostało do zrobienia? — odpowiedział Wieczerowski, unosząc swoje przeklęte rude brwi pod sam sufit. — Miałem wam sam udowadniać, że chodzenie z tym gdziekolwiek nie ma najmniejszego sensu? Że w ogóle jest bez sensu takie stawianie problemu? „Liga Dziewięciu albo rozum z Tau Wieloryba…“. Co to dla was za różnica? O czym tu dyskutować? Bez względu na to, jaka byłaby wasza odpowiedź, nie ustalicie na jej podstawie żadnego programu działania. Czy dom się spalił, czy zniosła go woda, czy zniszczył huragan — musicie myśleć nie o tym, co stało się z domem, a o tym, gdzie teraz mieszkać, jak teraz żyć i co robić dalej.
Читать дальше