Arkadij Strugacki - Drapieznosc naszego wieku

Здесь есть возможность читать онлайн «Arkadij Strugacki - Drapieznosc naszego wieku» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2003, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Drapieznosc naszego wieku: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Drapieznosc naszego wieku»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Arkadij i Borys Strugaccy napisali Drapieżność naszego wieku w 1963 roku. Ich pisarstwo wywarło wpływ na cały nurt science-fiction oraz wielu późniejszych twórców. Książki wpisane do kanonu charakteryzują się błyskotliwością pomysłu oraz ponadczasowym znaczeniem, wyróżniającym się przesłaniem, oryginalnością tez i przemyśleń oraz trafną futurologią.

Drapieznosc naszego wieku — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Drapieznosc naszego wieku», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Buba mieszkał w takim samym domku jak ja. Drzwi wejściowe były otwarte na oścież. Zastukałem, ale nikt się nie odezwał i nie wyszedł. W ciemnym holu światło się nie zapaliło. Drzwi prowadzące na prawą połowę były zamknięte, zajrzałem do lewej. W salonie, na rozgrzebanym tapczanie spał brodaty mężczyzna w marynarce i bez spodni. Czyjeś nogi wystawały spod przewróconego stołu. Pachniało koniakiem, dymem papierosowym i jeszcze czymś słodkim, jak ostatnio z salonu cioci Wajny. W drzwiach gabinetu wpadłem na piękną kobietę. Bynajmniej się nie zdziwiła na mój widok.

— Dobry wieczór — powiedziałem. — Przepraszam, czy tu mieszka Buba?

— Tutaj — odparła, przyglądając mi się błyszczącymi, jakby maśłanymi oczami.

— Mogę się z nim zobaczyć?

— Dlaczego nie? Jeśli pan ma ochotę.

— Gdzie on jest?

— Ale z pana dziwak! — roześmiała się. — A gdzie może być Buba?

Domyślałem się gdzie, ale wolałem się upewnić.

— Nie wiem. Może w sypialni?

— Ciepło…

— Co ciepło?

— Głupiec. I w dodatku trzeźwy. Chcesz się napić?

— Nie — odmówiłem gniewnie. — Gdzie jest Buba? Jest mi pilnie potrzebny.

— Tym gorzej dla ciebie — powiedziała wesoło. — Szukaj sobie, a ja idę.

Poklepała mnie po policzku i wyszła.

W gabinecie było pusto. Na biurku stał wielki kryształowy wazon z jakimś czerwonym świństwem. Świństwo pachniało słodko i mdło. W sypialni też nikogo nie było, pogniecione prześcieradła i poduszki leżały gdzie popadło. Podszedłem do drzwi łazienki. Strzelano do nich z pistoletu — od wewnątrz, jeśli sądzić po kształcie dziur. Zawahałem się i chwyciłem za klamkę. Drzwi były zamknięte.

Z trudem je otworzyłem. Buba leżał w wannie, po szyję zanurzony w zielonkawej wodzie. Nad wodą unosiła się para. Na brzegu wanny chrypiało i wyło radio. A ja stałem i patrzyłem na Bubę. Na byłego kosmonautę, badacza Pecka Zenaya. Na byłego zgrabnego, muskularnego chłopaka, który w wieku osiemnastu lat porzucił swoje słoneczne miasto nad brzegiem ciepłego morza i poleciał w kosmos na chwałę ludzkości, a mając trzydzieści, wrócił do ojczyzny, żeby walczyć z ostatnimi faszystami, i został tu na zawsze. Zrobiło mi się niedobrze na myśl, że godzinę temu byłem do niego podobny. Poklepałem go po twarzy, chwyciłem za rzadkie włosy. Nie poruszył się. Wtedy pochyliłem się nad nim, żeby dać mu powąchać potomak, i zrozumiałem, że on nie żyje.

Zrzuciłem radio na podłogę, rozdeptałem obcasem. Na podłodze leżał pistolet, ale Peck się nie zastrzelił. Pewnie mu przeszkadzano i strzelał w drzwi, żeby zostawili go w spokoju. Wsunąłem ręce do gorącej wody, podniosłem go i przeniosłem do sypialni na łóżko. Leżał obwisły, straszny, z zapadniętymi oczami. Gdyby nie był moim przyjacielem… gdyby nie był takim wspaniałym chłopakiem… gdyby nie był takim świetnym pracownikiem…

Wezwałem przez telefon pogotowie i usiadłem obok Pecka. Starałem się o nim nie myśleć. Starałem się myśleć o sprawie. I próbowałem być twardy i zimny, bo przez dno mojej świadomości przebiegł ciepły, słoneczny zajączek i tym razem wiedziałem, co to za myśl. Gdy przyjechał lekarz, już wiedziałem, co zrobię. Znajdę Ela. Zapłacę mu każde pieniądze. Może będę go bił. W razie potrzeby — torturował. On mi powie, skąd wypełza ta zaraza. Poda mi adresy i nazwiska. Opowie o wszystkim. I my znajdziemy tych ludzi. Rozgromimy i spalimy tajne zakłady, a ludzi wywieziemy tak daleko, że nie zdołają już nigdy wrócić, bez względu na to, kim są. Wyłapiemy wszystkich, którzy kiedykolwiek próbowali slegu, i ich również odizolujemy. Bez względu na to, kim są. Potem zażądam, żeby odizolowano mnie, ponieważ wiem, czym jest sleg. Ponieważ zrozumiałem, co to była za myśl, ponieważ jestem niebezpieczny dla społeczeństwa, tak samo jak oni wszyscy. Ale to będzie dopiero początek. Początek wszelkiego początku, potem nastąpi to najważniejsze: sprawić, żeby ludzie nigdy, przenigdy, nie zapragnęli dowiedzieć się, czym jest sleg. Na pewno wyda się to dziwne. Na pewno bardzo wielu ludzi powie, że to jest zbyt dzikie, zbyt okrutne, zbyt głupie, ale będziemy musieli to zrobić, jeśli chcemy, żeby ludzkość się nie zatrzymała…

Lekarz, stary, siwy człowiek, postawił białą torbę, pochylił się nad Bubą, obejrzał go i rzekł obojętnie:

— Beznadziejna sprawa.

— Niech pan wezwie policję — powiedziałem.

Powoli chował swoje instrumenty do torby.

— Nie ma takiej potrzeby — zauważył. — Nie zostało popełnione przestępstwo. To neurostymulator…

— Wiem.

— No właśnie. Drugi przypadek w ciągu tej nocy. Nie znają umiaru.

— Dawno się to zaczęło?

— Niezbyt. Kilka miesięcy temu.

— To dlaczego, do cholery, milczycie?

— Milczymy? Nie rozumiem. To szóste wezwanie w ciągu tej nocy, młody człowieku. Drugi przypadek wyczerpania nerwowego i cztery przypadki białej gorączki. Jest pan jego krewnym?

— Nie.

— No nic, przyślę ludzi. — Postał chwilę, patrząc na Pecka. — Wstępujcie do kółek i chórów. Zapisujcie się do ligi nawróconych prostytutek…

Coś jeszcze mamrotał, wychodząc — stary, obojętny, zgarbiony człowiek. Przykryłem Pecka prześcieradłem, opuściłem rolety i wyszedłem do salonu. Pijani ohydnie chrapali, śmierdzieli przetrawionym alkoholem. Wziąłem obu za nogi, wyciągnąłem na podwórko i zostawiłem w kałuży obok fontanny. Znowu rozpalał się świt, gwiazdy gasły na blednącym niebie. Wsiadłem do taksówki i wystukałem na pulpicie indeks Starego Metra.

Teraz było tu dużo ludzi. W rejestracji nie mogłem się dopchać do barierki, chociaż blankiety wypełniały chyba trzy osoby, a pozostali jedynie patrzyli, wyciągając szyje. Ani okrągłogłowego, ani Ela za barierką nie było i nikt nie wiedział, gdzie ich znaleźć. Na dole, w przejściach i tunelach przepychali się i krzyczeli pijani, oszalali mężczyźni i rozhisteryzowane kobiety. Rozlegały się strzały — głuche, stłumione i głośne, ostre, bliskie; od wybuchów drżał beton pod nogami, cuchnęło spalenizną, prochem, benzyną, wódką i perfumami. Klaszczące w dłonie i piszczące dziewczyny cisnęły się do ociekającego krwią wielkoluda, który uśmiechał się triumfalnie; gdzieś ohydnie ryczały dzikie zwierzęta. W salach publiczność stała przed ogromnymi ekranami, a na ekranach ktoś z zawiązanymi oczami strzelał z automatu, przyciskając kolbę do brzucha, ktoś siedział zanurzony po pierś w gęstej cieczy, cały siny, i palił grube, trzeszczące cygaro, ktoś z wykrzywioną napięciem twarzą zastygł w pajęczynie mocno napiętych nici…

Potem dowiedziałem się, gdzie jest El. Obok brudnego pomieszczenia, zawalonego workami z piaskiem, zobaczyłem okrągłogłowego. Stał nieruchomo w drzwiach, twarz miał osmaloną, pachniał prochem i miał rozszerzone źrenice. Co pięć sekund pochylał się i otrzepywał kolana, nie słyszał mnie i musiałem nim mocno potrząsnąć, żeby mnie w ogóle zauważył.

— Nie ma Ela! — warknął. — Nie ma go, rozumiesz? Sam dym, rozumiesz? Dwadzieścia kilowoltów, sto amperów, rozumiesz? Nie doskoczył!

Odepchnął mnie mocno, odwrócił się i ruszył w głąb brudnego pomieszczenia, przeskakując worki z piaskiem. Rozpychał ciekawskich, przedarł się do niskich żelaznych drzwi.

— Puszczaj! — wrzeszczał. — To znowu ja! Bóg lubi trójcę!

Drzwi zatrzasnęły się za nim, ludzie odskoczyli, potykając się i przewracając. Nie czekałem, aż wyjdzie. Albo nie wyjdzie. Nie był mi już potrzebny. Został Rimeier. Była jeszcze Wuzi, ale na nią nie liczyłem. Więc tylko Rimeier. Nie będę go budził, poczekam pod drzwiami.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Drapieznosc naszego wieku»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Drapieznosc naszego wieku» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Arkadij Strugacki - Piknik pored puta
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Biały stożek Ałaidu
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Pora deszczów
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Trudno być bogiem
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Piknik na skraju drogi
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Przenicowany świat
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Alfa Eridana
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Fale tłumią wiatr
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Poludnie, XXII wiek
Arkadij Strugacki
Отзывы о книге «Drapieznosc naszego wieku»

Обсуждение, отзывы о книге «Drapieznosc naszego wieku» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x