— No i czemu pan nie przychodzi? — powiedziała z oburzeniem od progu. Miała na sobie szorty z rysunkiem mrugającej okiem twarzy, opiętą kamizelkę odsłaniającą pępek i ogromny przezroczysty szal; była świeża i jędrna jak niedojrzałe jabłuszko. Do znudzenia. — Cały dzień siedzę i czekam, a on sobie leży. Coś pana boli?
Wstałem i wsunąłem nogi w kapcie.
— Niech pani siada, Wuzi — poklepałem tapczan obok siebie.
— Nie usiądę obok pana. Okazuje się, że on tu sobie czyta! Żeby mi chociaż zaproponował drinka…
— Jest w barku — powiedziałem. — Jak się miewa zaśliniona krowa?
— Chwała Bogu, dziś jej nie było. — Wuzi weszła za ladę barku. — Dzisiaj dopiekła mi żona mera… co za idiotka! Dlaczego, uważa pan, nikt jej nie kocha? A za co ją kochać? Dla pana z wodą? Oczy blade, morda czerwona, tyłek jak kanapa, jak u żaby, słowo daję… a może zrobimy tchórza, chce pan? Teraz wszyscy robią tchórza…
— Nie lubię robić tak jak wszyscy.
— To już zauważyłam. Wszyscy idą się bawić, a ten leży. I czyta na dodatek.
— Jest zmęczony — odparłem.
— Ach tak? Mogę sobie pójść!
— A ja pani nie puszczę. — Chwyciłem ją za szal i usadziłem obok siebie. — Wuzi, dziecko, jest pani specjalistą tylko od kobiecego dobrego nastroju, czy generalnie? Nie mogłaby pani poprawić humoru samotnemu mężczyźnie, którego nikt nie kocha?
— A za co pana kochać? — Przyjrzała mi się. — Włosy rude, nos jak kartofel…
— Jak u krokodyla.
— Jak u psa… Proszę mnie nie obejmować, nie pozwalam. Dlaczego pan nie przyszedł?
— A dlaczego pani mnie wczoraj porzuciła?
— Aha, ja go porzuciłam!
— Samego, w obcym mieście…
— Ja go porzuciłam! Ja pana wszędzie szukałam! Wszystkim opowiadałam, że jest pan Tunguzem, a pan zniknął. Bardzo nieładnie z pana strony. Nie, nie pozwalam! I gdzie pan wczoraj był? Pewnie pan rybaczył, co? A dzisiaj znowu nic pan nie opowie…
— Dlaczego nie opowiem? — zaprotestowałem i opowiedziałem jej o Starym Metrze. Od razu wiedziałem, że prawda nie wystarczy, i opowiedziałem o ludziach w żelaznych maskach, o strasznej przysiędze, o ścianie mokrej od krwi, o wyjącym szkielecie — opowiedziałem o różnych rzeczach i pozwoliłem pomacać guz za uchem. Wszystko jej się strasznie spodobało.
— Chodźmy tam teraz — powiedziała.
— Za nic! — Położyłem się.
— Co to za maniery? Niech pan wstaje i idziemy! Przecież mnie nikt nie uwierzy, a pan pokaże tę śliwę i wszystko będzie w porządku.
— A potem pójdziemy na dreszczkę? — zapytałem.
— No pewnie! Wie pan, okazuje się nawet, że to jest pożyteczne dla zdrowia!
— I będziemy pić brandy?
— I brandy, i wermut, i tchórza., i whisky…
— Wystarczy… i będziemy ścigać się samochodami sto pięćdziesiąt mil na godzinę? Wuzi, po co chce pani tam iść?
W końcu zrozumiała i uśmiechnęła się stropiona.
— A co w tym złego? Przecież rybacy też chodzą…
— Nic złego. Ale co w tym dobrego?
— Nie wiem, wszyscy tak robią. Czasem bywa bardzo wesoło. I dreszczka. Wtedy wszystko się spełnia…
— Co wszystko?
— No, nie wszystko… ale to, o czym myślisz, czego byś chciał, często się spełnia. Jak we śnie.
— To nie lepiej położyć się spać?
— Jasne! — krzyknęła gniewnie. — W prawdziwym śnie są czasem takie rzeczy… jakby pan nie wiedział! A w dreszczce tylko to, co chcesz.
— A czego pani chce?
— No… dużo bym chciała…
— Śmiało! Załóżmy, że jestem czarodziejem i mówię: spełnię trzy pani życzenia. Dowolne, jakie tylko pani zechce. Najbardziej nieprawdopodobne. No?
Zamyśliła się głęboko, aż opuściła ramiona. W końcu twarz jej się rozjaśniła.
— Żebym się nigdy nie zestarzała!
— Doskonale — powiedziałem. — Jedno.
— Żebym… — zaczęła w natchnieniu i zamilkła.
Bardzo lubiłem zadawać to pytanie swoim znajomym i zadawałem je przy każdej nadarzającej się okazji. Kilka razy zadałem również swoim dzieciakom wypracowanie na temat „Trzy życzenia”. I co najciekawsze, z tysiąca kobiet i mężczyzn, starców i dzieci najwyżej trzydzieści osób zorientowało się, że życzyć można nie tylko sobie i swoim najbliższym, ale również światu, całej ludzkości. To nawet nie było świadectwem odwiecznego ludzkiego egoizmu, życzenia wcale nie były takie egoistyczne, a większość zapytanych, już potem, gdy wspominałem o przegapionej możliwości i wielkich ogólnoludzkich problemach, złościła się na mnie i miała pretensje, że od razu o tym nie powiedziałem. Ale tak czy inaczej, zapytani zawsze zaczynali swoją odpowiedź od „żebym”. Przejawiało się w tym jakieś pradawne, podświadome przekonanie, że bez względu na to, czy masz czarodziejską różdżkę, czy nie — i tak nic nie możesz zrobić…
— Żebym ja… — znowu zaczęła Wuzi i znowu zamilkła. Obserwowałem ją ukradkiem. Zauważyła to, rozpłynęła się w uśmiechu, machnęła ręką i powiedziała: — Do licha z panem… Pan jak coś wymyśli!
— Nie, nie, nie… Na to pytanie trzeba być zawsze przygotowanym. Miałem takiego znajomego, wszystkim zadawał to pytanie, a potem się zamartwiał: „A ja o tym nie pomyślałem, taką okazję przegapiłem”. Więc to zupełnie na poważnie. Po pierwsze, nie chce się pani nigdy zestarzeć. A dalej?
— Co dalej? No, oczywiście, dobrze byłoby mieć przystojnego chłopaka, żeby wszystkie za nim biegały, a on byłby tylko ze mną. Zawsze.
— Świetnie. To już dwa. I ostatnie?
Po minie poznałem, że już się znudziła tą zabawą i jak zaraz z czymś wyskoczy… i wyskoczyła. Aż zamrugałem z niedowierzania.
— Tak — powiedziałem. — Oczywiście, tak… ale to się zdarza również bez magii…
— Zależy! — zaprotestowała i zaczęła rozwijać myśl, powołując się na rozterki swoich klientek. Cała ta kwestia szalenie ją bawiła, a ja z zakłopotaniem piłem brandy z sokiem cytrynowym i zawstydzony chichotałem, czując się jak dziewica nieudacznica. Gdyby nasza rozmowa miała miejsce w knajpie, wiedziałbym, jak się zachować… Ojejej… No, no… Taaak!… Ładnymi rzeczami zajmują się w tych swoich salonach dobrego nastroju… a to ci staruszkowie!
— Fu! — powiedziałem w końcu. — Wuzi, zawstydza mnie pani… no, już wszystko zrozumiałem. Widzę, że bez magii rzeczywiście się nie obejdzie! Dobrze, że nie jestem czarodziejem!
— Ale panu dopiekłam, co? — roześmiała się radośnie Wuzi. — A co pan by sobie zażyczył?
Ja też postanowiłem zażartować.
— Mnie nic takiego nie potrzeba. Ja nawet nic takiego nie umiem. Ja bym chciał dobry sleg…
Uśmiechała się wesoło.
— Nie potrzebuję trzech życzeń — wyjaśniłem. — Wystarczy mi to jedno…
Jeszcze się uśmiechała, ale jej uśmiech stał się stropiony, potem krzywy, aż wreszcie w ogóle zniknął.
— Co? — spytała żałośnie.
— Wuzi!… — Wstałem. — Wuzi!…
Nie wiedziała, co ma zrobić. Zerwała się, usiadła, znowu się zerwała. Przewróciła stolik z butelkami. Miała w oczach łzy, a twarz smutną jak dziecko, które bezczelnie, brutalnie, okrutnie, drwiąco oszukano. Nagle przygryzła wargę i z całej siły uderzyła mnie w twarz. Raz, potem drugi. I gdy ja mrugałem powiekami, ona, już zupełnie otwarcie płacząc, kopnęła przewrócony stolik i wybiegła z pokoju. Siedziałem z otwartymi ustami. W ciemnym ogrodzie zaryczał silnik, zapłonęły reflektory, potem szum silnika przemknął przez podwórko, przez ulicę i zacichł w oddali.
Читать дальше