Arkadij Strugacki - Drapieznosc naszego wieku

Здесь есть возможность читать онлайн «Arkadij Strugacki - Drapieznosc naszego wieku» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2003, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Drapieznosc naszego wieku: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Drapieznosc naszego wieku»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Arkadij i Borys Strugaccy napisali Drapieżność naszego wieku w 1963 roku. Ich pisarstwo wywarło wpływ na cały nurt science-fiction oraz wielu późniejszych twórców. Książki wpisane do kanonu charakteryzują się błyskotliwością pomysłu oraz ponadczasowym znaczeniem, wyróżniającym się przesłaniem, oryginalnością tez i przemyśleń oraz trafną futurologią.

Drapieznosc naszego wieku — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Drapieznosc naszego wieku», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Nie chcę z tobą rozmawiać! Nie rozumiesz tego!? Nie chcę z nikim o niczym rozmawiać… Chcę do domu… i nie dam ci mojego slegu… co ja jestem, fabryka? Swój dam tobie, a potem mam przez całe miasto robić taki hak?

Milczałem. Wiedziałem, że teraz mnie nienawidzi. Gdyby miał dość sił, zabiłby mnie i wyszedł. Ale wiedział, że nie zdoła.

— Bydlaku! — rzucił wściekle. — Nie możesz sam kupić? Pieniędzy nie masz? Bierz, trzymaj! — zaczął gorączkowo grzebać w kieszeniach, rzucając na stół miedziaki i pomięte banknoty. — Bierz, wystarczy!

— Co kupić? U kogo?

— Osioł przeklęty… no, to ten, tego… jak go tam… noo… jak go… do diabła! Żeby cię szlag trafił! — Wsunął palce do wewnętrznej kieszeni i wyjął płaski plastikowy futerał. W środku była błyszcząca metalowa rurka przypominająca heterodyne do kieszonkowych radioodbiorników. — Bierz, nażryj się! — podał mi rurkę. Była malutka, miała najwyżej cal długości, milimetr grubości.

— Dziękuję — powiedziałem. — Jak tego użyć?

Peck otworzył szeroko oczy. Chyba się nawet uśmiechnął.

— Mój Boże — westchnął prawie z czułością. — Czy ty nic nie wiesz?

— Nic nie wiem — przyznałem.

— Trzeba było tak od razu. A ja myślę, co on mnie dręczy jak kat? Radio masz? Włóż do środka zamiast heterodyny, powieś w łazience albo postaw, wszystko jedno, i zasuwaj.

— W łazience?

— Tak.

— Koniecznie w łazience?

— Tak! Ciało musi być koniecznie w wodzie. W gorącej wodzie… ech, ty cielaku…

— A devon?

— Devon wsyp do wody. Pięć tabletek do wody, jedną do ust. W smaku ohydne, ale potem nie pożałujesz… i koniecznie dodaj do wody soli aromatycznych. A jeszcze wcześniej wypij ze dwie szklanki czegoś mocnego. Musisz się, no, jak to mówią… rozluźnić…

— Tak — powiedziałem. — Rozumiem. Teraz wszystko rozumiem. — Zawinąłem sleg w papierową serwetkę i włożyłem do kieszeni. — Więc to falowa psychotechnika?

— O Boże, co cię to obchodzi? — Już stał, nasuwając kaptur na głowę.

— Nic. Ile ci jestem winien?

— Głupstwo! Chodźmy szybciej! Po cholerę tracimy czas? Wyszliśmy na ulicę.

— Słuszna decyzja — odezwał się Peck. — Czy to jest świat? Czy w tym świecie my jesteśmy ludźmi? To gówno, a nie świat. Taksówka! — wrzasnął. — Hej, taksówka! — zatrzęsło go z oburzenia. — I co mnie zaniosło do tej Oazy? Nie, teraz to ja już nigdzie, nigdzie…

— Daj mi swój adres.

— Po co ci mój adres?

Podjechała taksówka, Buba szarpnął za drzwiczki.

— Adres! — złapałem go za ramię.

— Ale idiota — powiedział Buba. — Słoneczna jedenaście… ale idiota — powtórzył, wsiadając.

— Jutro do ciebie przyjadę.

Już nie zwracał na mnie uwagi.

— Słoneczna! — krzyknął do kierowcy. — Przez centrum! I błagam, szybko!

Jakie to proste, pomyślałem. Jakie to wszystko okazało się proste! I jak wszystko do siebie pasuje. I łazienka, i devon. I wrzeszczące radia, na które nigdy nie zwracaliśmy uwagi. Po prostu wyłączaliśmy je… Wziąłem taksówkę i ruszyłem do domu.

A jeśli on mnie okłamał? — pomyślałem nagle. Jeśli zwyczajnie chciał się ode mnie jak najszybciej uwolnić? Wkrótce się o tym przekonam. On wcale nie przypomina agenta. To przecież Peck… Zresztą to już nie jest Peck. Biedny Peck! Nie jesteś żadnym agentem, jesteś zwykłą ofiarą. To prawda, wiesz, gdzie można kupić ten syf, ale jesteś tylko ofiarą… Nie chcę przesłuchiwać Pecka, nie chcę go trząść jak jakiegoś chuligana… No tak, ale to przecież nie Peck. Do diabła, co to znaczy — nie Peck? To Peck… A jednak… będę musiał… falowa psychotechnika… ale dreszczka to też falowa psychotechnika. Coś za łatwo się to układa, pomyślałem. Jestem tu niecałe dwa dni, a Rimeier mieszka tu od samego buntu. Wrzucili go tutaj, on się zaadaptował i wszyscy byli z niego zadowoleni, chociaż w ostatnich raportach pisał już, że nic z tego, czego szukamy, tu nie ma. No tak, ale on jest wyczerpany nerwowo… i ten devon na podłodze. I Oscar. Rimeier nie błagał, żebym go puścił, tylko wysłał mnie do rybaków…

Nikogo nie zastałem ani przed domem, ani w holu. Dochodziła piąta. Wszedłem do swojego gabinetu i zadzwoniłem do Rimeiera. Odpowiedział cichy kobiecy głos.

— Jak się czuje chory? — zapytałem.

— Śpi. Lepiej mu nie przeszkadzać.

— Nie będę przeszkadzał. Czuje się lepiej?

— Przecież panu powiedziałam, że zasnął. I proszę tak często nie dzwonić. Pańskie telefony go niepokoją.

— Będzie pani u niego przez cały czas?

— W każdym razie do rana. Jeśli zadzwoni pan choćby raz, wyłączę telefon.

— Dziękuję pani — powiedziałem. — Tylko niech pani go nie opuszcza do rana. Nie będę więcej telefonował.

Odłożyłem słuchawkę i przez jakiś czas siedziałem, rozmyślając, w wygodnym miękkim fotelu przed dużym i kompletnie pustym biurkiem. Wyjąłem z kieszeni sleg i położyłem przed sobą. Mała błyszcząca rurka, z pozoru kompletnie nieszkodliwa, zwykły element radia. Można takie produkować milionami. Powinny kosztować grosze i być bardzo wygodne w transporcie.

— Co pan tu ma? — odezwał się Len tuż nad moich uchem.

Stał obok mnie i patrzył na sleg.

— Tak jakbyś nie wiedział.

— To chyba z radia… w moim radiu jest takie coś. Ciągle się psuje.

Wyjąłem z kieszeni radio, wyciągnąłem z niego heterodyne i położyłem obok slegu. Była podobna do slegu, ale nie była slegiem.

— Nie są jednakowe — przyznał Len. — Ale już takie coś widziałem.

— Jakie?

— Takie jak to.

Nagle się zasępił.

— Przypomniałeś sobie?

— Nie — powiedział ponuro. — Nic sobie nie przypomniałem.

— No i dobrze.

Włożyłem sleg do radia zamiast heterodyny. Len chwycił mnie za rękę.

— Niech pan tego nie robi.

— Dlaczego?

Milczał, nie spuszczając z radia czujnego spojrzenia.

— Czego się boisz? — spytałem.

— Niczego się nie boję, skąd panu to przyszło do głowy…

— Przejrzyj się w lustrze. — Włożyłem radyjko do kieszeni. — Miałeś taką minę, jakbyś bał się o mnie.

— O pana? — zdumiał się.

— No chyba nie o siebie… chociaż, prawda, ty się jeszcze boisz tych… zjawisk nekrotycznych.

Teraz patrzył w bok.

— Skąd panu to przyszło do głowy… To przecież zabawa.

Prychnąłem pogardliwie.

— Znam ja takie zabawy! Jednego tylko nie wiem: skąd w naszych czasach biorą się zjawiska nekrotyczne?

Rozglądał się na boki, potem zaczął się cofać.

— Pójdę już — powiedział.

— Nie — zaprotestowałem zdecydowanie. — Porozmawiajmy, skoro zaczęliśmy. Jak mężczyzna z mężczyzną. Ty sobie nie myśl, ja o tych zjawiskach nekrotycznych trochę wiem.

— I co pan wie? — Stał już przy drzwiach i mówił bardzo cicho.

— Więcej od ciebie — rzekłem surowo. — Ale nie mam zamiaru wrzeszczeć na cały dom. Jak chcesz posłuchać, podejdź tutaj. Przecież ja nie jestem nekrotycznym zjawiskiem. Chodź, siadaj.

Wahał się całą minutę, spoglądając na mnie spode łba, i wszystko, czego się bał i na co liczył, przewinęło się przez jego twarz. W końcu powiedział:

— Tylko zamknę drzwi.

Pobiegł do salonu, zamknął drzwi do holu, wrócił, szczelnie zamknął drzwi do salonu i podszedł do mnie. Ręce w kieszeniach, twarz blada, a odstające uszy czerwone i zimne.

— Po pierwsze, jesteś głupi — oznajmiłem, przyciągając go i ustawiając sobie między kolanami. — Był sobie kiedyś chłopiec tak przerażony, że spodnie nie wysychały mu nawet na plaży, a uszy miał ze strachu takie zimne, jakby na noc wkładał je do lodówki. Ten chłopiec cały czas się trząsł, i to tak, że jak dorósł, nogi miał krzywe, a skórę jak u oskubanej gęsi.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Drapieznosc naszego wieku»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Drapieznosc naszego wieku» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Arkadij Strugacki - Piknik pored puta
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Biały stożek Ałaidu
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Pora deszczów
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Trudno być bogiem
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Piknik na skraju drogi
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Przenicowany świat
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Alfa Eridana
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Fale tłumią wiatr
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Poludnie, XXII wiek
Arkadij Strugacki
Отзывы о книге «Drapieznosc naszego wieku»

Обсуждение, отзывы о книге «Drapieznosc naszego wieku» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x